czwartek, 31 grudnia 2015

Jak zostać królem?

Spośród 194 państw świata około 50 jest obecnie monarchiami. Zdecydowana większość spośród pozostałych była monarchiami niegdyś. Królowie, cesarze, książęta, carowie, sułtani obejmowali władzę, sprawowali ją i przekazywali ją swoim potomkom przez setki, a nawet tysiące lat. Trudno byłoby zliczyć ilu monarchów zasiadło tylko i wyłącznie na europejskich tronach na przestrzeni ostatnich kilku wieków. Jak zapewne wszyscy dobrze wiemy, władcą nie jest i nie było jednak zostać łatwo. I nie było również łatwo tej władzy usankcjonować. Nasi przodkowie wymyślili cały szereg sposobów na to, jak wyłonić monarchę spośród tłumów poddanych. Rzućmy okiem na kilka z nich.
Isabelle catile crown
Korona Izabelli Kastylijskiej i miecz Ferdynanda Aragońskiego w Grenadzie.
Z ojca na syna
Zasada dziedziczności tronu jest najprostszym możliwym rozwiązaniem przedstawionego wyżej problemu. Była wykorzystywana już wiele tysiącleci temu - mamy z nią do czynienia chociażby w przypadku cywilizacji starożytnego Egiptu i faraonów. Szczyt rozwoju tej metody nastąpił w średniowieczu. W momencie kształtowania się państw europejskich w II połowie I tysiąclecia naszej ery dominującą rolę w każdej społeczności odgrywać zaczęła jednostka wyjątkowa, która po ugruntowaniu swojej władzy dawała początek całej dynastii. W początkach polskiej państwowości rodem tym okazali się Piastowie, na Rusi Kijowskiej byli to Rurykowicze, a w Państwie Franków Merowingowie, zastąpieni później przez Karolingów. Ze względu na upowszechnienie się wówczas modelu monarchii patrymonialnej całe państwo było traktowane jako własność króla, a więc spadek po nim przypadał w naturalny sposób jego potomkom.
01 History of the Russian state in the image of its sovereign rulers - fragment
Ruryk (w środku), założyciel kijowskiej dynastii Rurykowiczów na rysunku Wasilija Pietrowicza Vereshchagina.
System, choć charakteryzował się pewną efektywnością, sprawiał sporo problemów. Władcy nie mieli bowiem zazwyczaj tylko jednego potomka. Aby zapewnić ciągłość dynastii musieli być pewni, że przynajmniej jeden z ich synów przeżyje, a najprostszym sposobem na to było wychowanie jak największej liczby dzieci. Często w wiek dorosły wchodziło jednak więcej królewskich potomków, z których każdy miał ambicje do tego, by rządzić. Kończyło się to zazwyczaj długotrwałymi walkami o władzę, a czasem nawet wojną domową. Taka sytuacja miała na przykład miejsce w państwie pierwszych Piastów po śmierci Bolesława Chrobrego. Koronę objął po nim Mieszko II, jego najstarszy syn z małżeństwa z Emnildą, lecz nie najstarszy w ogóle. Pierwszy był bowiem Bezprym, który nie czekał długo na rozwój wypadków i postanowił siłą zdobyć polski tron. Efektem były najazdy ruskie i cesarskie, bunty poddanych i długotrwaly kryzys całego państwa (o kryzysie tym więcej w artykule Kryzys Mieszka czy Bolesława?).
La familia de Felipe V (Van Loo)
Hiszpański król Filip V (1683-1746) wraz z rodzina, obraz Louis-Michela van Loo.
Wojciech Gerson-Kazimierz Odnowiciel
Powrót Kazimierza Odnowiciela do Polski po kryzysie z lat panowania Mieszka II. Na obrazie
Wojciecha Gerosna przedstawiono dwa charakterystyczne elementy tego okresu: upadek Kościoła
i upadek struktury społecznej na ziemiach polskich.
Królowie uczyli się jednak na błędach. Aby zapobiec wojnie domowej, wypracowali nowe, pomysłowe rozwiązanie. Skoro całe państwo należało do nich, to czemu by go tak nie podzielić? No więc dzielili. Bolesław Krzywousty podzielił Polskę na pięć części, podobnie uczynił na Rusi Jarosław Mądry. Sęk w tym, że ich synowie poszli ich śladem i również zaczęli dzielić swoje okrojone już władztwa. Prowadziło to do sformowania mikroskopijnych wręcz państewek, charakteryzujących się osłabieniem zarówno politycznym, jak i gospodarczym. Największą skalę zjawisko to przybrało w Niemczech, gdzie rozbicie dzielnicowe trwało od XIII wieku do 1871 roku.
The death of Leszek the White
Śmierć Leszka Białego podczas Zjazdu w Gąsawie w 1227 roku na obrazie Jana Matejki. Zorganizowany
w okresie polskiego rozbicia dzielnicowego zjazd polskich książąt miał zażegnać spory pomiędzy nimi. Plany
te przekreśliła działania księcia pomorskiego Świętopełka.
Gdy dynastia się skończy...
Jeszcze większym problemem stała się jednak sytuacja, w której monarcha nie zostawia po sobie żadnego legalnego, męskiego potomka. Nie oznaczało to rzecz jasna, że następcy nie będzie wcale. Z całą pewnością znalazłby się jakiś krewny lub powinowaty, który z chęcią objąłby władanie w pozbawionym władcy kraju. Problem w tym, że zazwyczaj takich ktosiów znajdowało się więcej. Doskonałym przykładem takiej właśnie sytuacji stała się wojna stuletnia, tocząca się na przełomie XIV i XV wieku pomiędzy Francją i Anglią. U jej przyczyn leżała śmierć francuskiego króla, Karola IV Pięknego w 1328 roku. Władca ten miał wprawdzie aż sześcioro dzieci, w tym dwóch synów - Ludwika i Filipa, lecz przeżyły go tylko dwie córki. A to oznaczało, że nowego władcę trzeba było poszukać wśród innych spokrewnionych z władcą postaci.

Wybór francuskich możnych szybko padł na Filipa VI Walezjusza, który był kuzynem Karola IV. Jednocześnie jednak pretensje do korony francuskiej zgłosił Edward III, siostrzeniec zmarłego władcy i zarazem ówczesny król angielski. Obaj panowie okazali się na tyle zacięci, że wybuchł długoletni konflikt, zakończony przez ich następców. Dodajmy tylko, że w 1453 roku, kiedy konflikt się zakończył, władzę we Francji sprawował... praprawnuk Filipa VI, Karol VII.
John Gilbert - The Morning at Agincourt
Bitwa pod Azincourt (1415), jedno z największych starć wojny stuletniej. Rysunek Johna Gilberta.
Córki i rejestry
Po wiekach trudów udało się wreszcie wypracować rozwiązania o wiele skuteczniejsze niż podział państwa, czy wojna domowa. Jednym z nich było przekazywanie tronu kobietom. Było to o tyle pożyteczne, że gdyby je zastosowano, można by uniknąć na przykład wojny stuletniej. Możliwości osadzenia na tronie kobiety były w zasadzie dwie. Pierwszą z nich zastosowano w XIV-wiecznej Polsce. Ludwik Węgierski w chwili śmierci w 1382 roku miał tylko dwie córki - Marię i Jadwigę. Już wcześniej poprzez wydanie przywileju koszyckiego zapewnił jednak sobie poparcie dla planów wyniesienia jednej z nich na polski tron. I rzeczywiście - gdy pożegnał się z tym światem to Jadwiga została nowym królem Polski. KRÓLEM, nie królową. Niebawem nową władczynię wydano za Władysława Jagiełło, którego później również koronowano i odtąd aż do śmierci Jadwigi w 1399 r. małżonkowie władali wspólnie. W ten sposób dokonano dość sprawnej podmianki dynastii, przejścia jednego rodu rządzącego w inny.
005Planty
Pomnik Jadwigi Andegaweńskiej i Władysława Jagiełły w Krakowie.
Inaczej sprawę tą rozwiązano w Wielkiej Brytanii. Gdy utworzono ten organizm państwowy w 1707 roku (z połączenia Anglii i Szkocji), ustalono, że koronę dziedziczyć mogą także kobiety, a ich mężowie nie otrzymują w ten sposób tytułu głowy państwa. Po ich śmierci lub abdykacji korona przechodzi bezpośrednio na ich dzieci. Od tego czasu Wielka Brytania miała trzy królowe - Annę, Wiktorię i Elżbietę II. Warto jednak zaznaczyć, że do niedawna synowie mieli pierwszeństwo przed córkami, bez względu na to, czy byli od nich starsi, czy młodsi. Dopiero w 2013 roku zasadę tą zmieniono i obecnie obie płci są w tym kontekście równe.
VictoriaAlbertMarriageEngraving
Ślub królowej Wiktorii i księcia Alberta w 1840 roku na rysunku XIX-wiecznym.
Jednocześnie podejmuje się w różnych państwach ustalanie kwestii następstwa po zmarłym władcy na długo przed jego śmiercią, a nawet przed jego wstąpieniem na tron, przy czym zasady te są maksymalnie uproszczone. W Wielkiej Brytanii na przykład funkcjonuje licząca kilka tysięcy osób linia sukcesji do tronu. Na pierwszym miejscu znajduje się na niej syn królowej Elżbiety II, książę Karol, następnie jego najstarszy syn - książę William, jego dzieci, dalej drugi syn Karola - książę Harry, dalej rodzeństwo Karola, kolejno potomkowie tego rodzeństwa, dalej potomkowie siostry Elżbiety II, i tak dalej, i tak dalej...

A gdyby tak wybrać władcę?
To zaskakujące, ale pomysł na monarchię elekcyjną jest również niezwykle stary. System taki funkcjonował na przykład w Rzymie u początków rozwoju wielkiego imperium. Bardziej poznany jest nam dzięki rozwiązaniu rodem z Rzeczpospolitej Obojga Narodów, kiedy to o koronę polską walczyli władcy z całej Europy, a szlachta łaskawie wybierała jednego z nich lub z dumą powoływała któregoś z siebie. Model ten stał się jednym z symbolów kryzysu polskiej państwowości z XVIII wieku. Nie ma też wątpliwości, że wolna elekcja miała duży wpływ na ostateczny upadek kraju w 1795 roku. Nie możemy jednak zapominać, iż monarchów wybierano również w innych krajach, tyle że w znacznie bezpieczniejszy sposób. Rozwiązanie to przyjęto między innymi na Węgrzech, w Czechach, Danii, czy Świętym Cesarstwie Rzymskim Narodu Niemieckiego. Zazwyczaj monarchę wybierano jednak z przedstawicieli jednej dynastii bądź też znacznie ograniczonej liczby kandydatów, co przeciwdziałało w pewien sposób znacznej destabilizacji sytuacji w tych państwach.
Altomonte Election Diet in 1697
Sejm elekcyjny w Warszawie z 1697 roku. Podczas tej elekcji wybrano na króla Augusta II Mocnego.
Obraz Marcina Altomonte.
Szczególnie interesujący był przypadek Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Jak już wcześniej wspominałem, było ono tak naprawdę zlepkiem setek mniejszych państewek powstałych w wyniku niemieckiego rozbicia dzielnicowego. Państewka te cieszyły się znaczną niezależnością, a władza cesarska dawała korzyści niemalże wyłącznie prestiżowe. Od 1452 roku tytuł cesarski otrzymywali niezmiennie Habsburgowie. Niemniej procedura ich wyboru była dość skomplikowana. Głosami dysponowało siedmiu elektorów, będących jednocześnie władcami najpotężniejszych państewek wchodzących w skład Cesarstwa. Początkowo byli to arcybiskupi Moguncji, Kolonii i Trewiru, król Czech oraz władcy Saksonii, Palatynatu Reńskiego i Brandenburgii. Później godności elektorskiej dorobili się także władający Hanowerem i Bawarią. Cesarzem zostawał ten kandydat, którego poparła większa liczba elektorów.
Balduineum Wahl Heinrich VII
Siedmiu elektorów Rzeszy wybiera na cesarza Henryka VII (pocz. XIV wieku).
Monarchia elekcyjna dzisiaj
Również i dziś można wymienić kilka istniejących obecnie monarchii elekcyjnych. Najciekawszym i chyba najbliższym polskiemu obserwatorowi przykładem jest Watykan. Wbrew pozorom, najmniejsze państwo świata jest monarchią nie tylko elekcyjną, ale też... absolutną! (dodajmy, że jedyną w Europie) Można więc powiedzieć, iż tamtejszy system łączy ze sobą dwa na pierwszy rzut oka przeciwstawne rozwiązania. Głowę Stolicy Apostolskiej wybiera konklawe. W Kambodży natomiast król wybierany jest przez Radę Tronową, która jednak jak dotąd skłaniała się ku powoływaniu nowych władców na zasadzie dziedziczności. Specyficzne są także rozwiązania zastosowane w Malezji i Andorze, gdzie monarchowie wybierani są na okres pięciu lat. W drugim z tych przypadków wynika to jednak z faktu, iż współksięciem Andory jest prezydent Francji. Wraz ze zmianą na tym stanowisku, zmienia się również i piastujący rolę andorańskiego monarchy (więcej na ten temat w artykule Kilka rzeczy, których nie wiedziałeś o Andorze).

Prześledziliśmy w ten sposób kilka sposobów na znalezienie króla, form urzeczywistniania ich władzy, jak również problemów z nich wynikających. Które rozwiązania podobają się Wam najbardziej? Jak sądzicie, jak wyglądałaby polska rzeczywistość, gdybyśmy mieli króla? :)

wtorek, 29 grudnia 2015

Z wizytą w opolskim zoo

Opole może poszczycić się dwiema większymi wyspami. Pierwszą z nich jest Pasieka, na której zlokalizowane są takie instytucje, jak Urząd Wojewódzki, Młodzieżowy Dom Kultury, siedziby lokalnych mediów. Tam też znajdziemy słynną Wieżę Piastowską i Amfiteatr. Wyspa Bolko natomiast leży nieco dalej na południe i otoczona jest przez wody Odry, Kanału Olgi oraz Kanału Wińskiego. Przez mieszkańców Opola traktowana jest jako zielone płuca miasta, miejsce idealne na popołudniowe spacery czy wycieczki rowerowe. Poza szeroko pojętymi rekreacją i odpoczynkiem, na odwiedzających czeka tam również bez wątpienia największa atrakcja turystyczna miasta - ogród zoologiczny.

W obecnym obrazie opolskiego zoo niebagatelną rolę odegrały wydarzenia historyczne. Ogród powstał w 1912 roku, co oznacza, że ma już przeszło 100 lat. Czyni go to drugim najstarszym, nadal działającym obiektem tego typu w regionie - rywalizację na tym polu przegrywa tylko z Wrocławiem. Punktem przełomowym w rozwoju zoo okazała się powódź tysiąclecia z 1997 roku. Ogród został wówczas zalany i niemalże doszczętnie zniszczony. Po tym wydarzeniu z Wyspy Bolko zniknęły między innymi lwy i słonie, których mimo wysiłków administracji nie udało się dotąd przywrócić. Z drugiej strony, po 1997 roku rozpoczęła się w zoo gruntowna modernizacja zagród, ścieżek i wybiegów. Paradoksalnie, to właśnie dzięki powodzi możliwe stało się szybkie przeistoczenie ogrodu w miejsce spełniające nowoczesne standardy. Ciasne i nieestetyczne klatki pozostały jeszcze tylko w jednym miejscu, w rejonie przeznaczonym dla drapieżnych ptaków, w pobliżu wejścia głównego. I to miejsce zostanie jednak zapewne w najbliższej przyszłości wyremontowane.
Oppeln Zoo
Zoo w Opolu na zdjęciu z 1934 roku.
Dzisiejszy wygląd ogrodu zoologicznego.
Choć nie znajdziemy w opolskim zoo takich zwierząt, jak lwy, tygrysy, słonie, nosorożce, czy nawet niedźwiedzie, to ogród ten może pochwalić się w pełni rozwiniętą hodowlą innych interesujących okazów. Wśród nich prym wiodą lemury. Na Wyspie Bolko znajdziemy pięć gatunków tych pochodzących z Madagaskaru stworzeń. Na południowym, najbardziej odległym od wejścia krańcu zoo swoje zacisze znalazły między innymi lemury katta oraz wari rude. Mieszkają tam na małych wysepkach nieudostępnionych wprawdzie dla turystów, ale dobrze widocznych z przebiegającej nieopodal ścieżki. W centralnej części ogrodu zorganizowano natomiast wyspę dla lemurów katta, na którą od poniedziałku do piątku dostać się mogą odwiedzający, by przyjrzeć się z bliska tym interesującym zwierzętom.
Lemury katta na wyspie nieudostępnionej dla turystów.
Lemury katta na wyspie lemurów, na którą wchodzić mogą odwiedzający.
Poza lemurami, opolskie zoo jest także domem dla wielu innych naczelnych. Znajdziemy tam rozmaite gatunki małp, począwszy od tych najmniejszych, aż po te największe, czyli goryle. Dwa goryle nizinne mieszkają w starym, ale dobrze zaadaptowanym budynku małpiarni, mając do swojej dyspozycji także spory wybieg otoczony fosą i parawanem z trzciny. Życie tych wielkich stworzeń jest dość monotonne, jednak gdy zwiedzający trafią na porę posiłku, z całą pewnością będą mogli zobaczyć je pełne energii. Nieopodal goryli, na dwóch gęsto porośniętych wyspach żyją gibbony białorękie, dość często wykonujące zabawne akrobacje na zbudowanych specjalnie dla nich konstrukcjach z drewna i lin. Jeszcze dalej, w znacznie mniejszych chatkach spotkać można niewielkie pigmejki, marmozety i tamaryny.
Wyjec czarny.
Gibbon białoręki.
Gibbon białoręki wśród drzew.
Wspominałem już o tym, że w opolskim zoo nie mamy tygrysów ani lwów. Niemniej Wyspę Bolko zamieszkuje całkiem sporo przedstawicieli rodziny kotowatych. A wśród nich serwale, rysie, pumy, pantery, jaguary, oceloty i gepardy. Te ostatnie są oczkiem w głowie pracowników ogrodu - w ostatnim czasie udało się nawet doprowadzić do ich rozpłodu, czego efektem stało się pojawienie się ośmiu maleństw na wybiegu dla wielkich kotów. W zoo znajdziemy też dużych krewniaków psa, takich jak wilki oraz wilki grzywiaste.
Gepard.
Jaguar jest zaspany...
... puma czujna...
... a pantera śnieżna poddenerwowana.
Wilk podczas porannego "joggingu".
W pobliżu wejścia do ogrodu zoologicznego zorganizowano basen dla uchatek kalifornijskich, które stanowią jedną z największych atrakcji opolskiego ogrodu. Można na nie spoglądać zarówno z góry, jak i przez specjalną szybę usytuowaną pod poziomem wody w zbiorniku. Basen dla uchatek przyciąga rzesze odwiedzających codziennie w porze karmienia, która jest niepowtarzalną okazją, by zobaczyć wesołe harce tych zwierząt.
Uchatka kalifornijska podczas odpoczynku na małej wysepce.
Uchatki kalifornijskie gotowe na skok do wody.
Basen dla uchatek z nieco szerszej perspektywy.
W strefie południowoamerykańskiej zorganizowano dwa bardzo duże wybiegi. Wypatrzyć na nich można zwierzęta niezwykle zróżnicowane pod względem gatunkowym: tapiry, kapibary, lamy, alpaki, wikunie, czy wreszcie wielkie ptaki nandu. W pobliżu urządzono także znacznie mniejsze zagrody przeznaczone dla mrówkojadów oraz koati południowych, niewielkich ssaków z rodziny szopowatych.
Jeden z wybiegów w strefie południowoamerykańskiej.
A tutaj scenka rodzajowa z alpaką w roli głównej.
Nandu, czyli stały bywalec okolic barierki dla odwiedzających.
Koati południowe.
Po przeciwległej stronie ogrodu zoologicznego, na podobnych warunkach dzielą się jednym, ogromnym wybiegiem zwierzęta afrykańskie. Znajdziemy wśród nich żyrafy, zebry, strusie i różne gatunki antylop. W pobliżu powstała natomiast zagroda dla przybyszów z Australii - kangurów i emu.
Żyrafy sztuk trzy na wybiegu afrykańskim.
Żyrafa konsumująca... coś.
Kangury.
Warto także zwrócić uwagę na dwa gatunki niewielkich ssaków, które choć wyglądają podobnie, różnią się od siebie niemal we wszystkim. W pobliżu strefy afrykańskiej mieszkają surykatki, okrzyknięte już przez najmłodszych spośród turystów mianem "Timonów". Stworzenia te wbrew powszechnemu poglądowi są niezwykle ruchliwe, a ich obserwacja potrafi sprawić wiele przyjemności. Jeszcze ciekawiej przedstawia się sprawa susłów. Zagrody dla tych zwierzątek powstały kilka lat temu w pobliżu wejścia głównego i prezentują w pełnej krasie inwencję twórczą władz ogrodu. Pod wspomnianymi zagrodami przekopano bowiem niezbyt wysokie tunele, dzięki którym możemy podejść susły od dołu i spojrzeć na ich życie z bliższej perspektywy - z przeszklonych kopuł pośrodku wybiegu, do których prowadzą drabiny.
Surykatki, czyli w tłumaczeniu dla najmłodszych "Timony".
Suseł.
Tunel wiodący poniżej kwater susłów.
Pisząc o opolskim zoo zapomnieć nie możemy także o ptakach. Znajdziemy tu między innymi 12 gatunków sów, pelikany, orły, różnego rodzaju papugi, jak również sprowadzone jesienią ubiegłego roku flamingi. Wróć. Czerwonaki różowe - bo tak informuje tablica umieszczona przy ich zagrodzie. W przestronnych wolierach rozpościerają swe skrzydła żurawie, czaple, szablodzioby, ibisy, dzioborożce... Można by tak wymieniać bez końca.
Sowa śnieżna.
Pelikan.
A tutaj obrazek z sekcji "znajdź zwierzątko". Podpowiedzią niech dla Was będzie, że na tym wybiegu
winniście szukać kaczek i ibisów.
Na koniec warto wspomnieć jeszcze o planach rozwoju opolskiego ogrodu zoologicznego. Bo jak każdy, również i on jest objęty projektami rozwoju, które przy sprzyjających wiatrach zostaną być może zrealizowane. Przesądzona jest już kwestia adaptacji trzech pawilonów - zniszczonego podczas powodzi z 1997 roku akwarium, pawilonu płazów i gadów, który uległ pożarowi przed kilkoma laty, a także powstałej podczas epidemii ptasiej grypy w roli izolatki dla ptaków szklarni, w której teraz mają zamieszkać zagrożone wyginięciem gatunki typowo polskie. Już niebawem do ogrodu wprowadzą się antylopy bongo, a w dłuższej perspektywie również i nosorożce (ponownie). W sferze planów pozostają także wybiegi dla długo oczekiwanych lwów i tygrysów, jak również - to już nowość - basen dla pingwinów.

Wycieczka do ogrodu zoologicznego jest pomysłem dobrym przy pięknej, słonecznej pogodzie. Ja jednak takie rozwiązanie odradzam. Jeśli ma się wybór, warto wybrać się na Wyspę Bolko, gdy mamy do czynienia z dużym zachmurzeniem, niskimi temperaturami, a nawet wówczas, gdy wydaje nam się, że zbiera się powoli na deszcz. Dlaczego? Ano po pierwsze, nie napotkamy wówczas tłumów turystów skuszonych wizją spaceru wśród zwierząt przy grzejącym przyjemnie słoneczku. Po drugie, większość zwierząt przy stosunkowo niskiej temperaturze wydaje się być znacznie bardziej aktywna. Pumy i pantery miast wylegiwać się na słońcu przespacerują się po swoim wybiegu, wilk przeciągnie się i otworzy swą piękną paszczę, a jeśli będziemy mieli szczęście to i panda mała zejdzie na chwilkę ze swojego drzewa i pokaże się szerokiej publiczności.
Panda mała w porze karmienia, czyli wtedy, kiedy się porusza. :)
Opolski ogród zoologiczny pozostaje jedną z największych atrakcji województwa opolskiego, dla której zdecydowanie warto w to miejsce przybyć. Nie jest może tak wielki jak te we Wrocławiu i Chorzowie i nie znajdziemy w nim najbardziej reprezentatywnych okazów ze świata zwierząt, lecz i tak ma swój niezaprzeczalny urok, a także jest moim zdaniem znacznie bardziej naturalny i po prostu piękniejszy od swoich dwóch regionalnych konkurentów. Tak więc zapraszam. :)

poniedziałek, 28 grudnia 2015

11 najlepszych albumów muzycznych 2015 roku

Nieuchronnie zbliżamy się do końca roku 2015. To dobry czas na wielkie podsumowania. Dziś chciałbym Wam zaproponować krótką ucieczkę od przyświecającego zazwyczaj moim artykułom obiektywizmu. O gustach podobno się nie rozmawia, lecz nie znaczy to, że nie można sobie ich nawzajem przedstawiać. Z takiego rozumowania wynika widoczny poniżej ranking, który nie tylko prezentuje moje upodobania, ale też może stanowić okazję do poznania nieco innych stylów, artystów, czy utworów, o których niekoniecznie musieliśmy wcześniej słyszeć. Tak więc zaczynajmy! :)

11. Passenger - Whispers II
Passenger zyskał sławę kilka lat temu dzięki utworowi "Let Her Go". Jak to często bywa, niedługo później brytyjski artysta stracił popularność, jaka spadła na niego w 2013 roku. Niemniej od tego czasu wydał już dwie płyty, które naprawdę mogą się podobać. Jego piosenki nie są już wprawdzie wielkimi hitami, co jednak czyni je jeszcze bardziej wartościowymi. Wydany w tym roku album Whispers II cechuje się niezwykłą prostotą i melodyjnością. Główną rolę odgrywają na nim wokal artysty oraz jego gitara, którym towarzyszą raz po raz chórek i inne, zgrabnie wplecione, instrumenty. Na szczególną uwagę zasługują moim zdaniem dwie piosenki - melancholijna Fear of Fear oraz wpadająca w ucho A Thousand Matches.

10. Awolnation - Run
Amerykański zespół rockowy został poznany cztery lata temu dzięki swojemu debiutanckiemu albumowi, na którym błyszczał przede wszystkim utwór Sail. W tym roku członkowie Awolnation zaprezentowali swój drugi krążek. Jest on utrzymany na przyzwoitym poziomie i charakteryzuje się stylem zbliżonym do tego z poprzedniej płyty. Wśród 14 nowych piosenek ukrywa się jednak prawdziwy fajerwerk. Mowa o I am, który choć nie tak rozpoznawalny, we wszystkim dorównuje Sail. Dodatkowego uroku dodaje mu świetnie nagrany, złożony i komponujący się z muzyką teledysk.

9. James Bay - Chaos and the Calm
James Bay jest autorem jednego z najgłośniejszych debiutów tego roku. Pierwsze laury zdobył już w roku poprzednim, wraz z opublikowaniem utworu Hold Back the River. Niebawem uhonorowano go nagrodą krytyków w ramach gali BRIT Awards. Nagroda ta przyznawana jest tylko początkującym artystom, lecz stanowi swego rodzaju przepowiednię przyszłego sukcesu - jej laureatami były u progu swoich karier takie gwiazdy, jak Adele, Florence and the Machine oraz Ellie Goulding. Podobnie jak jego poprzednicy, również i James Bay nie spoczął na laurach i już w marcu wydał swój pierwszy album, pełen spokojnych, stonowanych piosenek, w których dominującą rolę odgrywa głos wokalisty. Na szczególną uwagę zasługują jak dla mnie utwory Scars oraz Let It Go.

8. Mumford & Sons - Wilder Mind
Brytyjski zespół Mumford & Sons to żadna nowość na rynku muzycznym. Grupa wydała w tym roku swój trzeci, oczekiwany od trzech lat album. Wraz z nim nadeszła jednak gruntowna zmiana stylu. Zespół pożegnał się na jakiś czas z tak charakterystycznym dla niego folkowym brzmieniem, mówiąc przy okazji "do widzenia!" towarzyszącemu im jak do tej pory nieustannie banjo. Na nowym krążku fanom zaserwowane zostały rytmy bardziej rockowe, zbliżone nieco do szeroko pojętej alternatywy. Na zespół w związku z tą zaskakującą transformacją spadła rzecz jasna fala krytyki. Ja jednak stoję murem za Brytyjczykami. Ich decyzja ukazuje, że chcą grać taką muzykę, jaka sprawia im radość, a nie tylko uszczęśliwiać na siłę rzesze zwolenników. Ponadto, w nowych "produkcjach" dostrzegam nadal ich dawny styl, lecz zaadaptowany do nowych warunków. Efekt jest naprawdę bardzo dobry. Polecam przede wszystkim Just Smoke oraz Believe.

7. Imagine Dragons - Smoke + Mirrors
Teraz zaproponuję Wam wycieczkę za ocean. Amerykański zespół Imagine Dragons wydał w marcu swój drugi album o tytule Smoke + Mirrors. Słuchając go wydaje się, że muzycy postanowili tym razem nieco poeksperymentować. Na nowym krążku znajdziemy bardzo zróżnicowane utwory, nierzadko zaskakujące przyjętymi rozwiązaniami i dźwiękami. Niemniej z całości wyłania się bardzo przyjemny i barwny obraz. Trzeci singiel z albumu - Shots - szczególnie przykuł moją uwagę. Jest mi jednakże niezmiernie szkoda, że po jego opublikowaniu zespół porzucił jakoby zainteresowanie swoim dziełem i zaczął raz po raz raczyć słuchaczy już nie tak udanymi piosenkami spoza albumu. Tym bardziej, że na płycie pozostają nadal wartościowe utwory, takie jak I'm so sorry.

6. The Decemberists - What a Terrible World, What a Beautiful World
The Decemberists to jedni z najbardziej doświadczonych muzyków na mojej liście. W styczniu tego roku wydali już siódmą płytę, która niebawem zebrała wyjątkowo dobre recenzje. I rzeczywiście - album jest doskonale wykonany. Amerykańscy artyści zaprezentowali w nowych piosenkach niezwykłe bogactwo. Gdy się ich słucha, wydaje się jakby grała cała orkiestra, podczas gdy zespół nie wychodzi w praktyce poza stonowane brzmienie z pogranicza rocka i folku. Wszystkie piosenki emanują wprost spokojem - niezależnie od zawartej w nich treści - co wprowadza słuchacza w wyjątkowy nastrój. I - podobnie jak w przypadku Awolnation - mamy tu do czynienia z jednym prawdziwym cudeńkiem w postaci utworu Lake Song.

5. Florence and the Machine - How Big, How Blue, How Beautiful
Analogie pomiędzy Florence and the Machine a Mumford & Sons dosłownie same się narzucają. Oba brytyjskie zespoły wydały swoją trzecią płytę w maju 2015 roku. Oba dopuściły się drastycznej zmiany stylu, oba zostały za to skrytykowane, oba - moim zdaniem - niezasłużenie. Florence Welsh wraz ze swą grupą, zaprezentowała tym razem swoje bardziej rockowe oblicze przy jednoczesnym zaangażowaniu maksymalnej wprost ilości instrumentów. O ile w przypadku The Decemberists wydaje się, że w nagraniu uczestniczyła cała orkiestra, o tyle u Florence tak było naprawdę. W niektórych utworach wokalistce, gitarom i perkusji towarzyszy cała paleta instrumentów dętych, w innych z kolei usłyszeć można rozmaite smyczki. Efekt jest oszałamiający. Paradoksalnie, najbardziej podoba mi się jednak utwór, którego formalnie na płycie nie ma. A właściwie to jest, lecz w nieco odmienionej formie. Mowa o How Big, How Blue, How Beautiful, który na płycie widnieje w 5-minutowej wersji. Na trzy miesiące przed premierą wypuszczono go jednak w skróconej i nieco zmodyfikowanej wersji, w ramach swego rodzaju "reklamówki". I tą skróconą wersję Wam prezentuję :).

4. Zakopower - Drugie pół
Na czwartym miejscu pojawił się polski rodzynek w moim zestawieniu. Album Drugie pół zespołu Zakopower ukazał się we wrześniu. Po przeszło czterech latach oczekiwania od ostatniego krążka grupy, który zawierał wielki przebój - Boso, moje oczekiwania względem nowej płyty były bardzo duże. Zostały jednak zaspokojone, i to z całkiem sporą nadwyżką. Nowe piosenki - jak to już niegdyś bywało w przypadku muzyków z Podhala - łączą w doskonały sposób muzykę tradycyjną z nieco bardziej nowoczesnymi rytmami, dając idealne wprost połączenie. Dodatkowym atutem są wspaniałe, głębokie, ale jednocześnie zrozumiałe teksty, skłaniające z jednej strony do przemyślań, a z drugiej kontrastujące z tym wszystkim, czym zasypuje nas obecnie polski rynek muzyczny.

3. Adele - 25
To, że nowa płyta Adele będzie jednym z największych hitów (o ile nie największym) w XXI wieku, było łatwe do przewidzenia od momentu, gdy pojawiły się pierwsze plotki o tym, że brytyjska wokalistka powróciła do studia. Pozostawało jednak zasadnicze pytanie. Czy 25 będzie na to zasługiwało? Odpowiedź przyszła wraz z opublikowaniem albumu. Tak, jak najbardziej tak! To prawda, że trzeci krążek Adele nie jest tak udany, jak jego poprzednik, a także zawiera kilka słabszych kawałków. Ale When We Were Young i I Miss You to jedne z najlepszych utworów, jakie w tym roku opublikowano, a Send My Love oraz Sweetest Devotion swoją oryginalnością pokazują, że Adele nie popada w rutynę i poszukuje nowych rozwiązań. Efektem jest płyta, którą w analogicznym zestawieniu z tamtego roku uplasowałbym na solidnym 1. miejscu. Ten rok pod względem muzycznym jest jednak zaskakujący do potęgi n-tej.

2. Of Monsters and Men - Beneath the Skin
Teraz przenosimy się w bodajże najbardziej egzotyczne miejsce w moim zestawieniu. Choć "egzotyczne" to może nieco zbyt mylące stwierdzenie. Mowa bowiem o dalekiej Islandii, z której pochodzą członkowie zespołu Of Monsters and Men. Znacie ich zapewne z piosenki Little Talks, opublikowanej w 2012 roku. Po trzech latach Islandczycy powrócili, by zaprezentować światu Beneath the Skin, album który spotkał się z mieszanymi odczuciami krytyków, lecz mnie wprost zachwycił. Nie ma na nim w praktyce słabego punktu. Wszystko zaczyna się od utworu Crystals, w którym główną rolę (przynajmniej dla mnie) odgrywają fenomenalne instrumenty perkusyjne. Później mamy do czynienia z szeregiem luźniejszych kawałków o optymistycznym brzmieniu, a pod koniec czeka na nas mroczny Thousand Eyes.

1. Enya - Dark Sky Island
20 listopada to dla tego roku data niezwykła w kontekście muzycznym. Swoją płytę opublikowała wówczas nie tylko Adele, ale również tryumfatorka mojego zestawienia - Enya. Irlandka powróciła w ten sposób po siedmiu latach przerwy. I powróciła w wielkim stylu! Takie utwory, jak The Humming..., Even in the Shadows, czy Echoes In Rain przypominają o najlepszych latach wielkiej artystki, zachwycają bogactwem instrumentalnym i nastrojowością. Więcej komentować nie trzeba...


W ten sposób doszliśmy do samego szczytu mojego zestawienia. Co sądzicie o moich - przyznajcie, dość dziwnych - wyborach? Czy udało mi się zaprezentować Wam coś nowego, o czym jeszcze nie słyszeliście? Jakich artystów i jakie albumy to Wy umieścilibyście na takiej liście? :)

środa, 23 grudnia 2015

Skąd się wzięły świąteczne zwyczaje?

Wielkimi krokami zbliżają się święta. Już jutro, jak co roku, spotkamy się z najbliższymi, przełamiemy się opłatkiem, zasiądziemy przy wigilijnym stole, obdarujemy się prezentami, zanucimy jakąś kolędę przy blasku choinkowych świeczek, wreszcie pójdziemy na pasterkę. Wigilia, jak i same święta Bożego Narodzenia, pełna jest rozmaitych zwyczajów i tradycji. Rzadko jednak zadajemy sobie dość interesujące pytanie. Skąd te tradycje się wzięły? Dlaczego spożywamy wigilijną wieczerzę? Dlaczego stroimy choinkę? I dlaczego to karp - a nie inna ryba - królują na wigilijnym stole? Rzućmy więc okiem na genezę kilku świątecznych zwyczajów.
Cone and holly
1. Dlaczego 25 grudnia?
Zacznijmy od podstaw. Dokładnej daty narodzin Jezusa Chrystusa nie znamy. Ba! Nie jesteśmy nawet w stanie dokładnie określić, w którym to było roku! Niemniej obchodzimy święto poświęcone jego przyjściu na świat w konkretnym momencie - 25 grudnia. Dlaczego akurat wtedy? Dlaczego nie 7 listopada, 15 lipca, czy - dajmy na to - 8 września? Wokół tego zagadnienia obrosło już wiele teorii, które miałyby być odpowiedzią na powyższe pytanie. Jedyne, co łączy wszystkie z nich, jest niezaprzeczalny fakt, że Boże Narodzenie poczęto obchodzić w okolicach III/IV wieku. Według niektórych specjalistów stało się tak ze względu na wypadające wówczas właśnie 25 grudnia przesilenie zimowe. Od tego momentu najkrótszy dzień w roku przesunął się wprawdzie o kilka dni wstecz, lecz Boże Narodzenie pozostało na swoim miejscu. Wybór taki był dodatkowo korzystny dla starożytnych chrześcijan, gdyż 25 grudnia obchodzono w Rzymie pogańskie święto narodzin boga Słońca. Boże Narodzenie stało się więc względem niego konkurencyjne i przyczynić się mogło do popularyzacji chrześcijaństwa, jak również wykorzenienia dawnych, politeistycznych zwyczajów.

Interesująca jest też inna hipoteza wspierana przez całkiem pokaźną grupkę uczonych. Według apokryfów, czyli pism religijnych z początku naszej ery, niewchodzących w skład Biblii, Chrystus miał zostać poczęty 25 marca. A skoro narodziny mają miejsce w dziewięć miesięcy po poczęciu, to wypadły 25 grudnia.
Gerard van Honthorst 001
2. Choinka
Sprawa z choinką jest już dość oklepana. Panuje powszechna opinia, że choinka przywędrowała do nas z Niemiec. Jest to twierdzenie jak najbardziej prawdziwe, lecz nieco niedoprecyzowane. Tradycja przystrajania świątecznego drzewka narodziła się prawdopodobnie przeszło pół tysiąclecia temu na terenie Alzacji, krainy leżącej we wschodniej Francji, w pobliżu Niemiec. Co więcej, jej głównymi popularyzatorami byli przedstawiciele rodzącego się u progu XVI wieku protestantyzmu z Marcinem Lutrem na czele. Dopiero po jakimś czasie choinka na dobre wkroczyła również i do domów katolickich.
HolidayTreeCloseUpPhoto3  
3. W czym karp lepszy od karasia?
Z całą pewnością mieliście okazję już nie raz doświadczyć uroków przedwigilijnego kupowania ryby. Nie jest to być może zbyt łatwe, przyjemne i interesujące, lecz czegóż się nie robi dla karpia. No właśnie. Dlaczego akurat dla karpia, a nie karasia, lina, szczupaka, dorsza, czy makreli? Skądże się wzięła ta nasza niespotykana nigdzie indziej miłość do ościstej ryby? Karp przybył wprawdzie do Polski już w okolicach XIII wieku i był chętnie jadany na polskich stołach, ale w rywalizacji o główne miejsce na wigilijnym stole niejednokrotnie przegrywał z innymi gatunkami ryb jeszcze jakieś sto lat temu. Głównym czynnikiem, który doprowadził do gwałtownej popularyzacji karpia była łatwość jego hodowli. Z biegiem czasu ilość ryb zamieszkujących rzeki zaczęła nie wystarczać rosnącej populacji, co doprowadziło do rozwoju stawów hodowlanych. A w tej materii na ziemiach polskich prawdziwym dominatorem był właśnie karp. Swoją cegiełkę dołożyły również władze PRL, które po przejęciu prywatnych stawów nie trudziły się zbytnio urozmaicaniem ich składu gatunkowego i dostarczały obywatelom tanie i proste w hodowli karpie.
Bettelnder Karpfen  
4. Mak na różne sposoby
Skoro już jesteśmy przy jedzeniu, to warto także wspomnieć o roli maku w wieczerzy wigilijnej. Wszakże pojawia się on - podobnie jak ryba - na praktycznie każdym stole wigilijnym, aczkolwiek pod różnymi postaciami, zależnymi od regionu, czy prywatnych preferencji. I tak, mamy kutię, makówkę, makowca, kluski z makiem, makiełki... długo by wymieniać. Tradycja spożywania maku w przeddzień świąt jest wyjątkowo długa i ma swoje źródło w dawnych zwyczajach ludowych, być może zachowanych jeszcze z czasów, nim na ziemiach polskich zakrólowało chrześcijaństwo. Z jednej strony miał on zapewniać kontakt ze zmarłymi, z drugiej jego obecność na wigilijnym stole sprowadzała ponoć na gospodarstwo dostatek, zaś jego brak zwiastował nieszczęścia.

Papaverorientale1  
5. Pasterka
Gdy już wyrwiemy się ze sklepu rybnego, przystroimy choinkę, zjemy wieczerzę wigilijną i obdarujemy się prezentami, przychodzi czas na nocny wypad do kościoła na jedyną taką mszę w roku - pasterkę. Jej początki sięgają znacznie dalej niż zwyczaj spożywania karpia, maku, czy strojenia choinki. Pierwsze pasterki odprawiano bowiem już w IV wieku. Było to wówczas jednakże przywilejem wyłącznie papieży. Co więcej, w ramach pasterki prowadzili oni aż trzy msze - o północy, nad ranem i w dzień. Symbolizowało to potrójne narodziny Jezusa - z Boga Ojca, z Maryi i poprzez Zmartwychwstanie. Na przestrzeni wieków zwyczaj ten rozprzestrzenił się na całym świecie przy jednoczesnej rezygnacji z podziału na trzy części.

Poznaliśmy już pochodzenie kilku spośród zwyczajów wigilijnych. A jakie Wam, drodzy czytelnicy, przychodzą jeszcze do głowy? W jaki sposób Wy obchodzicie Boże Narodzenie? :)

A wszystkim czytelnikom pragnę życzyć spokojnych, wesołych i rodzinnych świąt Bożego Narodzenia, przepysznego karpia, mnóstwa satysfakcjonujących spotkań z bliskimi i tak nam wszystkim potrzebnego odpoczynku od zwykłej codzienności. :)
Bolas navideñas

poniedziałek, 7 grudnia 2015

El Niño. Największy mąciciel na Ziemi

Klimat - w przeciwieństwie do pogody - wydaje się niemalże niezmienny. Jesteśmy przygotowani na to, że w styczniu lub lutym spadnie śnieg, a w lipcu temperatury osiągną wysokie wartości. Nie dziwią nas burze latem i gołoledź zimą. Wszystkie zjawiska ekstremalne uznajemy natomiast za ewenementy, wydarzenia które raz na jakiś czas muszą się przytrafić i tyle. Wbrew pozorom nie jest to jednak takie proste. Wystąpienie opadów śniegu we wrześniu albo letnie huragany z wiatrem osiągającym zawrotne prędkości są spowodowane całym szeregiem rozmaitych czynników. Zazwyczaj prowadzą do nich swego rodzaju zakłócenia w porządku klimatycznym - rzeczy, które standardowo powinny przebiegać zupełnie inaczej. A największym spośród wszystkich tego typu zakłóceń jest zjawisko nazywane mianem El Niño, które co kilka lat pojawia się na południowym Pacyfiku. I choć jego obszarem działania jest miejsce położone na przeciwległym krańcu kuli ziemskiej, to i tak odczuwamy nieprzyjemne skutki jego obecności.

Zacznijmy jednak od początku. Najpierw przyjrzyjmy się sytuacji standardowej u zachodnich wybrzeży Ameryki Południowej. W chwilach, gdy pogoda nie wariuje, wieją tam stałe wiatry zwane pasatami. Wiatry te zawsze wieją od zwrotników w kierunku równika. Z uwagi na działanie sił związanych z obrotem Ziemi wokół własnej osi, pasaty są ściągane nieco na zachód. Można powiedzieć, że wieją od południowego-wschodu na północny-zachód. W Ameryce Południowej ich trasa przebiega więc prostopadle do linii brzegowej. Po spłynięciu nad ocean powietrze odciąga wraz ze sobą wodę, która zalega na powierzchni. Na jej miejsce napływa z kolei woda zalegająca głębiej, charakteryzująca się niższą temperaturą.
El Niño Conditions
Schemat przedstawiający sytuację normalną w regionie. Po prawej Peru, po lewej Australia.
Na zielono oznaczono kierunek wiania pasatów, a na niebiesko związane z tym ruchy wody.
Jakie ma to przełożenie na ogólną sytuację w regionie? Po pierwsze, nad zachodnie wybrzeże Ameryki Północnej ściągnięte zostają niezwykle suche masy powietrza. Z tego powodu powstała na przykład Pustynia Atakama, określana mianem najsuchszego miejsca na Ziemi. W niektórych miejscach w tym regionie nie odnotowano ani kropli deszczu od kiedy prowadzone są pomiary, a więc od dobrych kilkudziesięciu lat! Wydawałoby się więc, że wyżej opisane zjawisko nie jest zbyt pożyteczne dla mieszkańców okolicy. Prawda jest jednak zupełnie inna. W miejscu, w którym zimne wody stykają się z ciepłymi powstają bowiem niezwykle zasobne w ryby łowiska, co ma dla Peruwiańczyków i Chilijczyków niebagatelne znaczenie.
Pescadores de Talcahuano2
Łodzie rybackie w Chile.
Tym bardziej groźne jest więc wystąpienie El Niño. Aby sobie to uświadomić musimy wpierw poznać charakter tego interesującego zjawiska. Powstaje ono, gdy z bliżej niewyjaśnionych powodów słabną pasaty. Skoro wiatry wieją słabiej, to i przypowierzchniowe masy wody nie są odsuwane od lądu, a to z kolei sprawia, że zimniejsze wody nie wydostają się na powierzchnię. Rezultat jest taki, że liczba ryb gwałtownie maleje, a - co bardziej istotne dla całego świata - pogoda zaczyna wariować. W Peru i Chile występują gwałtowne ulewy, nierzadko wiążące się z wielkimi powodziami. Tymczasem po przeciwległej stronie Pacyfiku, w Australii, występują wielkie susze.
El Niño, Dic 1997
Zmiana temperatury wód oceanicznych podczas wystąpienia zjawiska El Nino w 1997/98 roku.
Mapa nie prezentuje temperatury wód, a różnicę temperatury w tym okresie w stosunku do standardowej.
Jednocześnie pojawiają się swego rodzaju lokalne "rewolucje klimatyczne" na innych kontynentach. Najłatwiej będzie to przedstawić na tegorocznym przykładzie. W tym roku obserwujemy najsilniejsze El Nino od czasu, gdy człowiek zaczął badać to zjawisko. Skutkiem tego jest niezwykle obfity w huragany sezon na Pacyfiku - w ciągu ostatnich kilku miesięcy uformowało się nad tym oceanem około 15 większych huraganów. W Indiach z powodu opóźnienia przybycia monsunu wystąpiły wyjątkowo silne susze i upały, a w Indonezji szaleją pożary. Tymczasem El Nino nie osiągnęło jeszcze całej swojej potęgi i dopiero się rozwija. Jako że pod względem siły oddziaływania tego zjawiska wchodzimy już w pewnym sensie w nieznane, nikt nie jest w stanie przewidzieć, co czeka jeszcze światową pogodę. Niektórzy specjaliści przewidują na przykład, że rok 2016 będzie najcieplejszym od kiedy prowadzone są regularne pomiary.

Jak więc widać na przykładzie El  Niño, światowy klimat jest kwestią niezwykle kruchą. Nawet drobne zmiany mogą doprowadzić do poważnych zaburzeń, które dadzą się we znaki ludziom - i nie tylko - na całym świecie.

poniedziałek, 23 listopada 2015

Liebster Blog Award

Witam serdecznie! Dzisiaj wpis ponadprogramowy. ;) Miło mi poinformować, że zostałem nominowany do Liebster Blog Award. O nagrodzie tej pisało już wielu moich poprzedników, więc wytłumaczę tylko dla tych, którzy z nazwą stykają się po raz pierwszy, iż jest to pewien rodzaj blogowej zabawy. Każdy nominowany przekazuje nominację innym lubianym przez siebie blogom (sztuk 5-11), a ich autorzy robią to samo... i tak koło się toczy. Przy okazji mamy również prawo zadania 11 pytań naszym wybrańcom.

W tym miejscu powinienem zapewne napisać coś od siebie. Trochę się nad tym zastanawiałem. Chciałem, żeby tekst, który wstawię w to miejsce był oryginalny zważywszy na fakt, że zabawa ta krąży już jakiś czas po sieci. I wtedy doszedłem do wniosku, że rzeczą najbardziej oryginalną będzie napisanie właśnie tego :D. I tak też zrobiłem.

Dodajmy jeszcze, że nagrodę otrzymałem od Marzeny, autorki bloga Amelii podróże małe i duże. Jest to istotne pod tym względem, że gdybym nominację dostał od kogokolwiek innego, pewnie sam bym ją nominował ;).
To jest pewien mankament tego typu postu. Wypadałoby wrzucić jakieś zdjęcia, ale nie masz pojęcia, jakie.
Dlatego zachęcam do obejrzenia lemurów katta z opolskiego zoo. ;)
Ale przejdźmy już do rzeczy. Muszę się teraz zmierzyć z 11 pytaniami, które wymyśliła dla mnie moja poprzedniczka. A więc do dzieła!

1. Co zainspirowało Cię do prowadzenia bloga?
Na pomysł bloga wpadłem jakiś rok temu. Od zawsze (no, prawie zawsze ;)) byłem i jestem pasjonatem historii i geografii, a przez to także uwielbiam podróżować. Stwierdziłem, że chciałbym w jakiś sposób zachęcić innych do zgłębiania wiedzy o świecie, jak również przedstawić im moje własne przemyślenia na temat różnych miejsc, kultury i tego co nas otacza. I w ten sposób zrodził się pomysł blogowania.
2. Jak rodzina i znajomi przyjęli fakt, że jesteś blogerem?
Na początek - nic o tym nie wiedzieli :D. A gdy już im o tym powiedziałem, wyrazili swoje zainteresowanie i dzisiaj są jednymi z moich czytelników ;).
3. Czy zanim zacząłeś prowadzić bloga, wśród Twoich znajomych byli jacyś "blogujący"?
Nie, a przynajmniej nie miałem wiadomości o takowych.
4. Czy przykładasz wagę do zachowania prywatności w blogowaniu?
Tak. I da się to zauważyć. Nie publikuję swoich zdjęć, ani nie zamieszczam nigdzie mojego nazwiska. Cenię swoją prywatność i nie chcę, żeby to o czym piszę zostało przesłonięte przez moje własne życie. Co oczywiście nie oznacza, że nie wyrażam swoich opinii, bo to jest - zgodnie z socjologią - motorem rozwoju zaangażowania w sprawy publiczne :D.
5. Co najbardziej podoba Ci się w blogowaniu?
Blogowanie daje mi szeroko pojętą możliwość samorealizacji. Cieszę się, gdy coś napiszę i ktoś stwierdzi, że rzeczywiście było to interesujące i że przyciągnęło to jego uwagę. :D
6. Czy masz jakieś inne hobby oprócz prowadzenia bloga?
Całe mnóstwo. :D Oczywiście zalicza się do nich zgłębianie tajników geografii i historii, przy czym z tą drugą wiążę dosyć mocno moją przyszłość, w związku z czym trudno nazwać to już zwykłym hobby ;). Poza tym uwielbiam muzykę (przede wszystkim rocka i alternatywę), filmy (i ich ocenianie na filmwebie :)), książki fantasy, sport (głównie w telewizji, ale nie pogardzę też wypadem na pływalnię). Aha, jeszcze jedno. Kocham jedzenie (nie mylić z gotowaniem ;)).
7. Czy planujesz jakieś zmiany dotyczące treści bloga?
Bardzo interesujące pytanie. Na pewno dalej będę skupiał się na podróżach, geografii i historii, przy jednoczesnym udziale kultury i sportu. Jednocześnie jednak bardzo chciałbym - w miarę możliwości - zwrócić swoją uwagę na nauki ścisłe, których tak do końca nadal nie rozumiem. Ale przecież w życiu trzeba podejmować wyzwania! Jednym z takich wyzwań było chociażby pisanie o neutrinach przy okazji artykułu o tegorocznych noblistach. ;) W ramach kryptoreklamy dodać mogę jeszcze, że przygotowuję już serię artykułów podsumowujących ten nasz 2015 rok, które ukażą się zapewne gdzieś pomiędzy świętami, a Sylwestrem ;).
8. Co Cię rozśmiesza?
Gdybym zaczął wymieniać, pewnie nie starczyłoby mi miejsca na serwerach Google :). Dlatego powiedzieć najłatwiej, że rozśmiesza mnie wszystko poza kilkoma wyjątkami, wśród których znaleźć można czarny humor.
9. Jaki jest twój ulubiony sposób spędzania wolnego czasu?
To zależy. Wieczorem, gdy na dworze jest już ciemno, zazwyczaj oglądam książkę lub włączam telewizor, po czym pogrążam się w "kulturze". Kiedy indziej - oczywiście poza blogowaniem - uwielbiam podróże i śledzenie imprez sportowych ;).
10. Twoje 3 życzenia do Złotej Rybki.
1. Zdrowia, bo bez zdrowia nie ma się żadnych życzeń.
2. Żebym zawsze mógł robić to, co mi się najbardziej w danej chwili podoba.
3. Żebym znowu złowił Złotą Rybkę :D.
11. Za rok o tej porze będę...
... nadal człowiekiem :D. Mam nadzieję...
I jeszcze jedno wyjście z trudnej sytuacji. Wąwóz św. Jadwigi w Sandomierzu :).
Teraz nadejszła pora, w której kandydatów muszę przedstawić ja. Oto więc i oni:
1. Ale Piękny Świat - blog z jednej strony podróżniczy, a z drugiej kształtujący światopoglądowo. Za każdym razem, gdy czytam posty na tym właśnie blogu, zostaję skłoniony do kolejnych rozmyślań.
2. Henryków Blog  - Jakże nie mógłbym nominować bloga traktującego o historii? :) A ten jest naprawdę świetnie przemyślany i energicznie prowadzony.
3. LKedzierski - blog o podróżach i nie tylko, w przypadku którego urzekły mnie wspaniałe opisy różnych zakątków świata i fenomenalne zdjęcia (mam nadzieję, że nazwa jest właściwa, w przeciwnym razie proszę o poprawkę ;)).
4. Globtroterek - blog o podróżach z nieco innej perspektywy, na którym znalazłem już wielokrotnie interesujące opisy miejsc zarówno bliskich, jak i tych bardziej dalekich.
5. T&M Podróżniczo - blog podróżniczy, na którym - poza spotkaniem z interesującymi, wyjątkowymi miejscami - dowiedzieć się możemy także sporo o świecie, co niezwykle cenię ;).

No i oczywiście pytania, żeby moi wybrańcy nie mieli zbyt łatwo:
1. Na początek standardowo, czyli co skłoniło Cię do pisania bloga?
2. Czy podczas pisania bloga korzystasz z jakiś materiałów pomocniczych, a jeśli tak, to jakich?
3. W jaki sposób starasz się rozwijać swoje pasje?
4. Czy zdarza Ci się przeżywać swego rodzaju "wypalenie zawodowe" podczas blogowania, ze względu na które musisz sobie zrobić trochę przerwy?
5. Jak reagujesz na komentarze zamieszczane pod Twoimi postami?
6. Czy poszukujesz innych blogów o profilu podobnym do Twojego, a jeśli tak to w jaki sposób?
7. Jakie książki najbardziej lubisz czytać?
8. Jakie filmy najbardziej lubisz oglądać?
9. Gdzie najchętniej spędzasz wakacje?
10. Co byś wrzucił do kapsuły czasu, która miałaby zostać otwarta po 500 latach?
11. Czy byłbyś w stanie skończyć z blogowaniem?

Jak widzicie jestem wredny, ale mam nadzieję, że się tym nie zrazicie i spróbujecie podjąć wyzwanie :D.