niedziela, 31 maja 2015

Drżyjcie kierowcy, czyli remont na A4

Już jutro rozpocznie się na A4 wielki, zakrojony na szeroką skalę remont. Robotnicy wyjdą na autostradę gdzieś pomiędzy Opolem a Wrocławiem. Następne w kolejce będą odcinki na Śląsku i w Małopolsce. Nie trudno zgadnąć, iż roboty drogowe (czy raczej "autostradowe") staną się prawdziwym utrapieniem dla kierowców. To także dobra okazja, by zastanowić się nad celem takich remontów oraz przyjrzeć się historii autostrady A4.
2011-06 Autostrada A4 1
Autostrada A4 w okolicach Opola.
A4 to jedna z najstarszych i zdecydowanie najdłuższa z polskich autostrad. Jej pierwsze odcinki pochodzą jeszcze sprzed II wojny światowej. Powstały jednak nie tyle za Mościckiego, co za Hitlera - bo to Trzecia Rzesza była odpowiedzialna za ich budowę. Kolejne oddawano do użytku w latach 90., 2003 i 2005 roku, wreszcie z ogromnym natężeniem na krótko przed i po Mistrzostwach Europy w Piłce Nożnej 2012. I w ten sposób dziś możemy przejechać prawie całą drogę od granicy z Niemcami w Zgorzelcu po granicę z Ukrainą w Korczowej. Prawie całą, bo gdzieś za Rzeszowem pojawia się drobny zgrzyt w postaci 40-kilometrowego odcinka nadal w budowie...
A4 biezanow-wegrzce wielkie
Autostrada A4 w budowie, okolice Krakowa.
Wróćmy jednak do remontu. Od jutra rozpocznie się on w województwie opolskim, pomiędzy węzłami Przylesie oraz Prądy, czyli na długości około 30 kilometrów. Później drogowcy wejdą także na odcinek Krajków - Przylesie w województwie dolnośląskim, na fragmenty autostrady w Rudzie Śląskiej, a także na część obwodnicy Krakowa. Cała inwestycja ma zakończyć się w przeciągu siedmiu miesięcy.

Nasuwa się jednak pytanie. Po co to wszystko? Autostrada o której mowa została oddana do użytku 10-12 lat temu i obecnie jest jeszcze w naprawdę dobrym stanie. Jest na niej co prawda trochę łatek, które jednak w najmniejszym stopniu nie zakłócają jazdy. Na stronie oficjalnej GDDKiA (Główna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad) przeczytamy, że autostrada remontowana jest w celu poprawy komfortu podróży, wprowadzenia ulepszeń technicznych i zmniejszenia zagrożenia wypadkami. I rzeczywiście, w spisie zadań na najbliższe miesiące są takie pozycje, jak wymiana uszkodzonych instalacji i uzupełnienie nawierzchni.

Na zakończenie warto jeszcze przypomnieć wszystkim kierowcom o dwóch kwestiach. Po pierwsze, pamiętajmy aby przestrzegać przepisów na remontowanym odcinku i zwolnić do tych 80 km/h, gdyż ze względu na roboty łatwiej o niebezpieczeństwo na drodze. Po drugie, nie działajmy tylko na własną korzyść i nie omijajmy z lewej kolumny pojazdów zmierzających ku zwężeniu, by znaleźć się o pięć minut przed resztą.

sobota, 30 maja 2015

Muzułmanie w Tulon, czyli o tym, jak Europa podlizywała się Turkom

Tym razem przenosimy się do XVI wieku. Od kilku stuleci w siłę rośnie nowa europejska potęga - Imperium Osmańskie. Rozwój terytorialny państwa Turków doprowadził w 1453 roku do upadku Konstantynopola, a upadek Konstantynopola oznaczał upadek całego Cesarstwa Bizantyjskiego. Kolejni sułtani umacniali swoją władzę poprzez wielkie podboje, zakrojone na szeroką skalę kampanie wojenne. I tak w początkach XVI wieku władali już Bliskim Wschodem, Bałkanami i północnymi wybrzeżami Afryki. Ich ambicje sięgały jednak znacznie, znacznie dalej. Europa tymczasem zdawała się nie dostrzegać tureckiego zagrożenia. Jakiekolwiek działania przeciwko Turkom podejmowali jedynie władcy Hiszpanii oraz - rzecz jasna - papież, działania jednak niemające większych szans na ostateczne zwycięstwo. Interesującą politykę prowadziły natomiast Francja oraz Wenecja. Oba państwa szukały porozumienia z sułtanem, a w drugim przypadku - także powstrzymania go od agresji na ich ziemie.
Francois I Suleiman
Król Francji, Franciszek I oraz sułtan Sulejman Wspaniały.
Stosunki francusko-tureckie na przestrzeni wieków zazwyczaj układały się poprawnie. Sułtan był dla francuskich królów naturalnym sojusznikiem. Zarówno Konstantynopol, jak i Paryż widziały jednego z największych rywali, o ile nie największego, w Habsburgach. W rodzie, którego władza rozciągała się od Hiszpanii na zachodzie po Węgry na wschodzie, a który po odkryciu Nowego Świata czerpał zyski również i z ogromnych posiadłości w Ameryce. Stąd wynikały kolejne sojusze i porozumienia Królestwa Francji oraz Imperium Osmańskiego.

Również w ten sposób możliwe stały się takie sytuacje jak ta z przełomu 1543 i 1544 roku. Król Francji, Franciszek I, wystąpił wówczas z propozycją wspólnej, francusko-tureckiej, kampanii wojennej przeciwko Hiszpanii. Jako dowódca osmański miał podczas niej figurować Hajraddin Barbarossa ("Rudobrody"), przesławny korsarz, łupiący od kilkunastu lat wybrzeża Morza Śródziemnego. Sława tego bezwzględnego żeglarza była tym większa, że przydomek "Barbarossa" odziedziczył po swoim bracie, Arudżu, zmarłym w 1518 roku.
Hayreddin Barbarossa
Hajraddin Barbarossa
Barbarossa był akurat w trakcie kolejnej wyprawy, podczas której łupił w najlepsze wybrzeża Hiszpanii i Italii. W ramach sojuszu z Franciszkiem I zawinął zimą 1543 do francuskiego portu w Tulonie z kilkudziesięcioma tysiącami żołnierzy. W ciągu kolejnych miesięcy miasto miało zamienić się w prawdziwą kopię Konstantynopola. Katedra stała się meczetem, w obiegu znalazły się tureckie monety. Sytuacja ta odbiła się szerokim echem w całej Europie, przysparzając Francji sporo problemów w stosunkach dyplomatycznych. Ponadto, Franciszek okazał się być nie do końca pewnym sojuszu z muzułmanami. Skończyło się więc na tym, że Barbarossa porwał francuskie okręty stacjonujące w Tulonie, zażądał za nie okupu, a gdy już go otrzymał, wyruszył w podróż powrotną do Stambułu, łupiąc przy okazji co się tylko dało na włoskim wybrzeżu.
Barbarossa fleet wintering in Toulon 1543
Flota turecka zimuje w Tulonie w 1543 roku.
Wenecja z kolei prowadziła politykę niezwykle ostrożną. Władze republiki zdawały sobie sprawę, że ich ojczyzna jest stale zagrożona przez Turków. Bądź co bądź, była posiadaczką wielu wysp w zachodniej części Morza Śródziemnego, w tym Krety i Cypru, praktycznie zewsząd otoczonych przez ziemie tureckie. W rezultacie Wenecjanie często przeorientowywali swoją politykę. Co jakiś czas dawali się wciągnąć w większe sojusze przeciwko sułtanowi, tak jak to było w latach 1537-1538 i później w latach 1570-1571 (kiedy miała miejsce słynna bitwa pod Lepanto). W przerwach między tymi okresami sondowali jednak dokładnie nastroje panujące w Konstantynopolu oraz próbowali przekonać sułtana do swych dobrych intencji.

Wenecjanie starali się lawirować pomiędzy Zachodem a Imperium Osmańskim. Wobec obu stron okazywali tajemniczą przychylność, obu stronom gratulowali z powodu zwycięstw i pomyślnych decyzji, obu schlebiali i zachęcali do rozwoju poprawnych stosunków z republiką. Zapewne zawsze mieli jednak przeświadczenie, że to w Konstantynopolu czai się większe niebezpieczeństwo, które trzeba skutecznie uśpić. Znamienna jest na przykład sytuacja z 1565 roku, kiedy przed turecką nawałą broniła się Malta. Po upadku pierwszej z kilku fortec, San Elmo, Wenecjanie zorganizowali zabawę na ulicach miasta. Dawali w ten sposób sułtanowi świadectwo swoich dobrych zamiarów wobec Turcji.
Siege of malta 2
Zdobycie fortu San Elmo.
Europa na początku XVI wieku pozostawała więc bezsilna wobec działań państwa osmańskiego. Nie skutkował opór i antytureckie kampanie prowadzone przez część państw na czele z Hiszpanią i papieżem. Jak się niebawem okaże, nie zyskały również te kraje, które starały się uszczęśliwić sułtana i odciągnąć go od swoich granic...

Dwa oblicza Kazimierza Dolnego

Kazimierz Dolny nad Wisłą jest uważany za jedną z najchętniej odwiedzanych przez turystów atrakcji w Polsce. Wielu podkreśla jego piękno, niezwykłe usytuowanie oraz bliskość natury. Rzeczywiście, to lubelskie miasto ma w sobie pewien urok. Urok ten nie ujawnia się jednak - przynajmniej według mnie - przez cały pobyt w nadwiślańskim miasteczku.

Głównym plusem Kazimierza są wzgórza go otaczające. Można ich wymienić kilka, a z każdego rozciąga się niezapomniany widok na rynek, kamienice, Wisłę i wszystko to, co ją otacza. Zacznijmy od Wzgórza Trzech Krzyży, jako tego najbardziej rozpoznawalnego. Jak sama nazwa wskazuje, na jego szczycie znajdziemy trzy krzyże, postawione tam na początku XVIII wieku w celu upamiętnienia ofiar zarazy. Na wzgórze wiedzie stromy, lecz naprawdę krótki szlak, rozpoczynający się w okolicach rynku.
Kazimierz Dolny ze Wzgórza Trzech Krzyży.
Wzgórze Trzech Krzyży.
Drugie ze wzgórz, położone nieco na północ od trzech krzyży, jest w znacznej mierze zagospodarowane. Pod nazwą "zagospodarowane" mam jednak na myśli tą bardzo przyjemną dla turystów formę zagospodarowania, a mianowicie - ruiny zamku z wysuniętą nieco dalej basztą. Ruiny, które doskonale komponują się z otoczeniem, płynącą poniżej Wisłą i widocznymi po jej drugiej stronie łąkami oraz lasami.
Ruiny zamku w Kazimierzu.
I wreszcie trzecie ze wzgórz, znajdujące się po drugiej stronie rynku, z klasztorem oo. Reformatów i Kościołem Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie na szczycie. Do celu wiodą tym razem piękne, obudowane schody z XVIII wieku. I tym razem mamy okazję przyjrzeć się rynkowi Kazimierza oraz Wiśle, choć już z innej perspektywy.
Kazimierz Dolny od strony wzgórza klasztoru Reformatorów.
Będąc w Kazimierzu warto również zwiedzić bogato wyposażony kościół pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela i św. Bartłomieja. Świątynia ta została wzniesiona w XVI wieku w stylu renesansowym i od wewnątrz prezentuje się równie pięknie, co z zewnątrz.
Kościół św. Jana Chrzciciela i św. Bartłomieja od strony rynku.
Nie powala mnie natomiast rynek Kazimierza. Owszem, ma niespotykany nigdzie indziej, unikalny charakter. Z tym że jego styl nie jest zbyt jednoznaczny. Ze starymi, sfatygowanymi kamienicami przeplatają się zupełnie nowe budynki, restauracje, kawiarnie itd. Nie jest to oczywiście afront w stosunku do przejawów przedsiębiorczości mieszkańców miasteczka - powstanie punktów gastronomicznych w takim miejscu, jak rynek Kazimierza Dolnego, to naturalna kolej rzeczy. Niemniej, po tak wielu zasłyszanych opiniach o wspaniałości owego rynku, poczułem pewien niedosyt.
Rynek w Kazimierzu - strona wschodnia.
Rynek w Kazimierzu.
Aby nie kończyć w tak nieprzyjemny sposób, wspomnę jeszcze o Muzeum Przyrodniczym w Kazimierzu. Muzeum, które okazało się obiektem interesującym i potrafiącym wzbudzić uznanie. W kilku salach prezentowane są tu niestandardowe wystawy, poruszające takie tematy jak gatunki drzew czy życie w wodach Wisły. A wszystko to w pasującej do ekspozycji scenografii.
Kazimierz Dolny Muzeum Przyrodnicze P815 2009-09-04
Muzeum Przyrodnicze.

piątek, 29 maja 2015

Muzea nie z tego świata

Od kilkudziesięciu lat coraz bardziej popularne staje się tworzenie budynków, które po prostu budynków nie przypominają. Architekci ochoczo puszczają wodze swojej wyobraźni i projektują niewiarygodne konstrukcje. Ich zawód powoli przestaje opierać się na względach praktycznych. Budowle mają coś symbolizować, skłaniać do refleksji, czy po prostu przyciągać uwagę. Pomysł ten najlepiej sprawdza się przy tworzeniu obiektów o charakterze kulturalnym. Takie placówki starają się zachęcić ludzi do wkroczenia w ich progi oraz zaprezentować swój cel również za pomocą tak oczywistych rzeczy, jak fasada. W rezultacie na świecie powstaje wiele muzeów, galerii, bibliotek itd., które wyglądają tak, jakby przybyły do nas z innego świata. Przyjrzyjmy się im bliżej.

1. Muzeum Guggenheima w Bilbao
Bilbao to całkiem spore, liczące blisko 400 tysięcy mieszkańców miasto w Kraju Basków (Hiszpania). Słynne stało się w 1997 roku dzięki otwarciu Muzeum Guggenheima, obiektu zaplanowanego specjalnie w celu podniesienia atrakcyjności miasta wśród turystów. Konstrukcję zaprojektował Frank O. Gehry, jedna z ikon dekonstruktywizmu. Od początku było więc wiadome, że gmach muzeum będzie bardzo, ale to bardzo niekonwencjonalny. I taki jest. Zbudowany ze szkła i tytanu, odznacza się falistymi liniami, licznymi wypukłościami i wklęsłościami. Co ciekawe, wnętrze jest równie oryginalne co fasada. Muzeum prezentuje bowiem głównie dzieła sztuki współczesnej, do których należą doprawdy kuriozalne instalacje.

Bilbao - Guggenheim 47
2. Imperial War Museum w Manchesterze
Muzeum Wojny w Manchesterze przypomina nieco Muzeum Guggenheima w Bilbao. Z zewnątrz jest równie surowe i monumentalne. Posiada jednak więcej ostrych krawędzi i wyjątkową symbolikę. Składa się z trzech części. Jedna z nich obrazuje powietrze, druga wodę, trzecia ziemię. Trzy sfery, trzy różne światy, w których obecnie możemy toczyć wojnę i które z powodu wojny cierpią. Projekt stworzył słynny architekt pochodzenia polskiego, Daniel Liebeskind. We wnętrzu prezentowane są eksponaty z dziedziny militariów.

Imperial War Museum 2008
3. Muzeum Żydowskie w Berlinie
Jeszcze jeden budynek autorstwa Liebeskinda. Konstrukcja jest niezwykle przemyślana i pełna symboliki. Wszystko jest tutaj nietypowe, nowe, nieregularne. Okna, ściany i inne elementy wydają się być ustawione zupełnie losowo, bez większej refleksji. W rzeczywistości budynek ma jednak ukazywać ściśniętą, sfatygowaną gwiazdę, symbol klęski narodu żydowskiego w okresie II wojny światowej. Również i wnętrze muzea niczym nie przypomina innych obiektów tego typu. Ma ono przede wszystkim dawać do myślenia, poruszyć. I robi to niezwykle skutecznie.

Berlin- Jewish Museum - 3089
4. Pomnik Pomordowanych Żydów Europy w Berlinie
A co by było, gdybyśmy nagle stali się właścicielami kilku hektarów ziemi i nie mielibyśmy z nimi co zrobić? Na taki problem natrafili kilkanaście lat temu Berlińczycy. Postanowiono wówczas wybudować ogromny pomnik połączony z podziemnym muzeum. Pomnik ku pamięci Żydów zamordowanych w czasie II wojny światowej. Składa się on z prawie trzech tysięcy betonowych bloków o różnej wysokości. Autorem projektu jest Peter Eisenman.

Berlin Jun 2012 104 (Denkmal für die ermordeten Juden Europas)
5. Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku
Na koniec wracamy raz jeszcze do Guggenheima. Tym razem wybierzemy się jednak za ocean, do Nowego Jorku. Obecną siedzibę tamtejszego Muzeum Guggenheima wzniesiono w 1959 roku, a projekt stworzył Frank Lloyd Wright. Z zewnątrz wygląda mniej więcej jak zwężający się ku dołowi, biały walec. Od wewnątrz jest jednak jeszcze bardziej nietypowe. Eksponaty są bowiem zgromadzone na wiodącym spiralnie ku górze chodniczku. Poza tym, konstrukcję wieńczy oszklony dach.
NYC - Guggenheim Museum

czwartek, 28 maja 2015

Szaleństwa Wimbledonu

Dokładnie za miesiąc... i jakieś dwie godziny, rozpocznie się trzecia odsłona tegorocznego Wielkiego Szlema w tenisie. Najlepszych tenisistów świata będą gościć trawiaste korty Wimbledonu. Przy tej okazji warto wspomnieć o tym renomowanym turnieju z nieco innej strony. Jak wszystko w Wielkiej Brytanii, również i tenisowe zawody po prostu musiały tam być inne. Są one jedyne w swoim rodzajem pod całym mnóstwem względów - i to czyni je znacznie ciekawszymi od reszty.

Po pierwsze - trawa
Trawa to coś, czego spoglądając na Wimbledon nie da się nie zauważyć. Widok zielonego, naturalnego kortu kontrastuje z czerwoną nawierzchnią ceglaną, bądź sztuczną, kolorową nawierzchnią twardą. Korty trawiaste to niestety rzadkość. W wielu krajach, również i w Polsce, w ogóle ich nie ma. W całym cyklu WTA zaledwie pięć turniejów odbywa się na trawce, z czego aż pięć w Wielkiej Brytanii. Trochę lepiej jest u mężczyzn - oni mają okazję wyjść na trawę siedem razy do roku, w tym trzy razy na Wyspach. A co trawa zmienia w przebiegu rozgrywki? Ano piłki odbijają się na niej znacznie szybciej i znacznie niżej, co sprzyja niektórym zawodniczkom i zawodnikom. Poza tym, "sezon trawiasty" następuje w tenisie bezpośrednio po nieco dłuższym "sezonie ceglanym". A na kortach ceglanych piłka odbija się znacznie wolniej i znacznie, znacznie wyżej. W rezultacie wielu zawodnikom ciężko jest się nagle przestawić z jednych kortów na drugie i zaliczają później spektakularne porażki - takich na Wimbledonie nie brakuje.
All England Club Wimbledon 2014
Korty Wimbledonu w 2014 roku.
Po drugie - biel
Pierwsza z wielu tradycji Wimbledonu. Wszyscy zawodnicy bez wyjątku są zobowiązani do noszenia białych strojów. Na ich ubraniach mogą znaleźć się jedynie niewielkie kolorowe elementy. Nie ma też mowy o jakichkolwiek naszywkach sponsorów, elementach używanych w celach komercyjnych. Bardzo pożyteczny zapis w regulaminie, czyż nie? Wielu zawodnikom, a szczególnie zawodniczkom, się to jednak nie podoba. Bądź co bądź, to jak zaprezentują się na korcie zadecyduje, czy zostaną zauważone i staną się bardziej rozpoznawalne. To coś w rodzaju budowania własnego wizerunku. Dlatego tenisistki starają obchodzić zasadę białych strojów wszelkimi sposobami. W rezultacie co roku na kortach Wimbledonu pojawia się kilka kobiet ubranych w białe co prawda, lecz niezwykle oryginalne stroje. Nierzadko do tego stopnia oryginalne, że po prostu budzące szczery śmiech.

Flickr - Carine06 - Julien Benneteau (6)
Julien Benneteau podczas WImbledonu w 2011 roku.
Po trzecie - etykieta
Wejdźmy teraz na stronę główną Wimbledonu. Gdy otworzymy zakładkę "Draws", czyli "Drabinki" ukaże się nam kolejny sygnał na to, że w londyńskim turnieju dużą rolę odgrywa tradycja, w tym przypadku nienaganna brytyjska etykieta. W standardowym turnieju singel mężczyzn jest oznaczany tytułem Men's, a turniej singlowy kobiet mianem Women's. Podczas Wimbledonu nie spotkamy się z tymi określeniami. Tutaj są Gentlmen's i Ladies'. Ponadto, na korcie sędzia zwraca się do zawodniczek używając formy Miss w stosunku do panien i Mrs w stosunku do mężatek. Interesujący jest też fakt, iż wobec mężczyzny nie mówi się Mister, chyba że ten prosi o challenge. Doprawdy, dziwne...

Po czwarte - truskawki
Truskawki towarzyszą Wimbledonowi praktycznie od zawsze. W międzyczasie dołączyła do nich śmietana i odtąd noszą tytuł "truskawki w śmietanie" (być może ta nazwa dla Anglików jest istotna :)). Organizatorzy dbają o to, aby widzowie otrzymali jak najlepszy towar. Pochodzą z rodzimych ogrodów w Kencie i są zbierane zaledwie dzień wcześniej. Do Londynu mają docierać o piątej nad ranem. Nadzwyczajna jakość rzecz jasna kosztuje. I to słono. Za mały kubeczek zawierający kilkanaście truskawek zapłacimy jakieś 2,5 funta, czyli przeszło 12 złotych! Widzowie nie zrażają się jednak ceną i pochłaniają owoce w niezwykłym tempie. Każdego dnia ma ich schodzić 2 tony, czyli przez cały turniej niemalże 30 ton! Pozwólcie, że nie będę się zastanawiał nad dochodami organizatorów z tytułu truskawek...

Strawberries and cream Wimbledon 2014
Truskawki w wersji de lux na Wimbledonie 2014.
Po piąte - niedziela
Pierwsza niedziela to zdecydowanie najnudniejszy dzień Wimbledonu. Dlaczego? Otóż nie odbywają się wtedy jakiekolwiek rozgrywki. Znów do głosu dochodzi w tym przypadku po prostu tradycja. Oczywiście rodzi to pewien drobny problem. Jak łatwo policzyć, dni w tym układzie jest 13, a rund do rozegrania - 7, w związku z czym zawodnicy muszą być przygotowani na ewentualność gry dzień po dniu.

Po szóste - nagrody
Dla zawodników to chyba najprzyjemniejsza strona Wimbledonu. Zwycięzca inkasuje aż 1 760 000 funtów - tylko w US Open nagrody są wyższe. Tylko 1. runda wyceniana jest na 27 000. Niższe premie czekają zawodników startujących w deblu, mikście, rozgrywkach juniorskich, czy niepełnosprawnych, ale i tak pierwsza runda liczona jest we wszystkich przypadkach w wielu tysiącach funtów. W rezultacie pula nagród na Wimbledonie wynosi rokrocznie około 25 milionów funtów. Truskawki raczej tego nie pokryją...

Jak więc mieliśmy okazję się przekonać, tenisowy Wimbledon to turniej niezwykły, cechujący się wielkim bogactwem rozmaitych zwyczajów i tradycji. To dobrze, że w sportowym kalendarzu znajdziemy jeszcze takie wydarzenia. Szkoda tylko, że zazwyczaj odbywają się one w Wielkiej Brytanii...

Zobacz też:
1. Kto wygra Euro 2016?

Skąd się wzieła podzielona Polska?

Od wielu już lat na polskiej scenie politycznej zbyt wiele się nie zmienia. W praktyce obserwujemy dominację dwóch partii - Platformy Obywatelskiej (PO) oraz Prawa i Sprawiedliwości (PiS). Najciekawszy w tej rywalizacji jest podział kraju na dwa przeciwstawne bloki - wspierający PiS wschód i sympatyzujący z PO zachód. Jest to, rzecz jasna, bardzo uproszczone stwierdzenie, lecz oddaje realia obecnej sytuacji. Od razu narzuca się więc istotne pytanie. Skąd wziął się taki podział? Jak ukształtowała się ta podzielona Polska?

Wybory prezydenckie 2015 II tura mapa
Wyniki wyborów prezydenckich w 2015 roku.
Zacznijmy od spojrzenia w historię. Przypomnijmy sobie, jak wyglądał rozkład głosów prawie 25 lat temu. Jak widzimy na mapce poniżej, przedstawiał się on nieco abstrakcyjnie. Aż dziewięć partii wygrało w przynajmniej jednym z 49 województw, które wówczas funkcjonowały w Rzeczpospolitej. Gdyby tego było mało, w tarnowskim tryumfowali kandydaci niezależni! Rezultat był niezbyt sprzyjający - największy obóz mógł się pochwalić zaledwie 62 posłami w Sejmie (łącznie jest ich 460). Aż trudno wyobrazić sobie, jak mogła ukształtować się wówczas koalicja.

Wybory sejm 1991
Wyniki wyborów parlamentarnych w 1991 roku.
Już w 1993 można było zaobserwować znaczne zmiany. Powstał podział, który znamy dobrze z dzisiejszej polityki. Ukształtowały się dwa bieguny, z których jeden był na Podkarpaciu, a drugi na Pomorzu Zachodnim. Z tym że na wschodzie triumfowało Polskie Stronnictwo Ludowe, a na zachodzie... Sojusz Lewicy Demokratycznej. Tak, to samo PSL, które dziś powoli wypada z parlamentu i protoplasta tego samego SLD, które kilkanaście dni temu odniosło jedną z największych porażek wyborczych w swojej historii. Jest jednak jeszcze jedna różnica w stosunku do sytuacji obecnej - SLD i PSL zawiązały koalicję...

Wybory sejm 1993
Wyniki wyborów parlamentarnych w 1993 roku.

Podział na regiony zaistniał również w wyborach parlamentarnych z 1997 roku. Jedyna zmiana polegała na tym, że PSL zostało zastąpione przez Akcję Wyborczą "Solidarność". Po krótkiej przerwie w 2001 r., kiedy polską sceną polityczną zawładnęło SLD, w 2005 r. znów mieliśmy do czynienia ze Wschodem i Zachodem, już jako PiS i PO. I ten podział utrzymał się do dziś.

Zastanówmy się teraz, co mogło doprowadzić do ukształtowania się takich dwóch przeciwnych bloków na mapie Rzeczpospolitej. Jedno jest pewne - podział taki po prostu musiał powstać, gdyż występował w różnych latach w zastosowaniu do różnych partii. Na wschodzie przewagę zdobywał to PSL, to AWS, to wreszcie PiS. Na zachodzie tryumfy początkowo odnosiło natomiast SLD, a następnie PO.

Aby doszukać się powodów tego stanu rzeczy musimy się jednak cofnąć w czasie aż o 200 lat. W 1815 roku, na Kongresie Wiedeńskim, ustalono podział ziem polskich pomiędzy Austrię, Rosję i Prusy. Granica przebiegała przez obecny Śląsk, województwa łódzkie, kujawsko-pomorskie, mazowieckie i podlaskie. Gdy przyjrzymy się wynikom wyborów parlamentarnych po 1990 roku, okaże się, że granica pomiędzy dwoma największymi partiami zazwyczaj pokrywała się wręcz z ówczesną granicą pomiędzy Rosją a Prusami. Można więc wysnuć wniosek, iż geneza tego obecnego podziału Polski sięga aż XIX wieku!

Congress Poland in 1815
Mapa ziem polskich pod zaborami.
Podczas kilkuset lat rozbicia ziem polskich musiały się uwidocznić pewne zmiany w mentalności, zwyczajach Polaków pod poszczególnymi zaborami. Nie jest tajemnicą również i fakt, że zabór pruski był znacznie lepiej rozwinięty gospodarczo od pozostałych. I to zjawisko utrzymało się przez długie lata po odzyskaniu przez Polskę niepodległości i - być może - trwa nawet do dziś.

Czynniki te mogły sprawić, że gdy dziś patrzymy na mapę polityczną Polski, widzimy dwa idealnie scementowane bloki - niebieski Wschód i pomarańczowy Zachód. Czy to się zmieni w przyszłości? Odpowiedź brzmi: oczywiście, być może już za niedługo. Myślę jednak, iż zmianie ulegną wyłącznie kolory na wyborczej mapie, a nie przebieg granicy, która będzie je od siebie oddzielać.

środa, 27 maja 2015

Góra Świętej Anny na trzy sposoby: część I - pielgrzymkowo

Góra Świętej Anny to jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc na Opolszczyźnie. Jest powszechnie znane jako cel wielu pielgrzymek. Jak się okazuje, jest ono atrakcyjne również dla miłośników historii i geologii. W pierwszym artykule z tej trzyczęściowej serii przybliżę Wam jednak Górę Świętej Anny od tej religijnej strony.
Kościół i klasztor na Górze Świętej Anny.
Na szczycie powulkanicznego wzniesienia pod Strzelcami Opolskimi, już w XV wieku zbudowano pierwszy kościół pod wezwaniem świętej Anny Samotrzeć, babki Jezusa Chrystusa. W XVII wieku miejsce to wzbogaciło się o funkcjonujący do dziś klasztor franciszkanów. Sam kościół, przebudowany około 1650 roku, zachwyca swoim urokiem. Jest niezwykle bogato urządzony, z mnóstwem figur, malowideł i rozmaitych ornamentów. Na ścianach zobaczyć możemy wiele scen biblijnych - od pobytu Adama i Ewy w Raju, po śmierć Jezusa na Krzyżu. Jeśli natomiast staniemy przed świątynią i spojrzymy do jej wnętrza przez główne drzwi, zauważymy, iż posiada ona pewną ciekawą cechę. Otóż jej jedyna nawa skierowana jest pod kątem w stosunku do przedsionka!
Wejście do kościoła na Górze Świętej Anny.
Poniżej świątyni, kilkanaście metrów na północ, mieści się natomiast piękna Grota Lurdzka poświęcona Matce Bożej. Prowadzą do niej strome, wielokrotnie zmieniające kierunek schody. W pobliżu zlokalizowano Muzeum Misyjne, prezentujące przedmioty codziennego użytku, elementy kultury i tradycji ludów Afryki, Azji i Ameryki Południowej.
Grota Lurdzka.
Schody wiodące do Groty Lurdzkiej.
Po zobaczeniu Groty Lurdzkiej i Muzeum Misyjnego warto skierować się na wschód, szeroką drogą wiodącą ostro w dół. Niebawem dotrzemy do ogromnej, pustej przestrzeni. W miejscu tym wyróżnia się wyłącznie biały ołtarz papieski, pamiątka po wizycie na Górze Świętej Anny papieża Jana Pawła II. Wizyta ta miała miejsce 21 czerwca 1983 roku i ściągnęła do niewielkiej miejscowości kilkaset tysięcy wiernych. Aż trudno sobie wyobrazić, że cała ta przestrzeń, rozciągająca się przed naszymi oczami, była kiedyś w całości zajęta przez tłumy pielgrzymów.
Kierunkowskaz na północny-wschód od Sanktuarium.
Dla lubiących piesze wędrówki pojawia się teraz kolejna, interesująca możliwość. Można bowiem iść dalej w dół zbocza, wzdłuż tzw. Kalwarii, zespołu przeszło 40 mniejszych lub większych obiektów sakralnych. Po kilkunastu minutach dotrzemy do miejscowości Poręba z pięknym Kościołem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Od tego miejsca rozpocząć będzie trzeba znacznie dłuższą drogę powrotną, wiodącą dosyć ostro pod górę. Po drodze znajdziemy między innymi Kaplicę Gradusy z zadaszonymi schodami oraz Kościół Świętego Krzyża.
Kapliczki na drodze pomiędzy Porębą a Górą Świętej Anny.
Góra Świętej Anny daje więc pielgrzymom wiele możliwości, zarówno tym, którzy poszukują ciszy i medytacji, jak i tych nastawionych na turystykę aktywną.

1. Moszna. Podopolski Dinseyland

wtorek, 26 maja 2015

Co jest nie tak z atmosferą, czyli o wahaniach temperatury

Podział atmosfery
Temperatura w atmosferze.
Im wyżej się wzniesiemy, tym będzie zimniej będzie. O tym zjawisku, które można zaobserwować przy byle wycieczce w górach, wie zapewne każdy z nas. Problem w tym, że stwierdzenie rozpoczynające wpis nie jest do końca prawdziwe. Być może pamiętacie z lekcji geografii, że atmosfera składa się z pięciu części - troposfery, w której żyjemy, i dalej - stratosfery, mezosfery, termosfery i egzosfery. W trzech z nich - szczególnie w tej ostatniej - temperatury rzeczywiście spadają wraz z wysokością. W stratosferze i termosferze dzieje się jednak wręcz odwrotnie. Czym jest wywołane to dziwne zjawisko?

Spadek temperatury wraz z wysokością to naturalny stan rzeczy. Bądź co bądź, w przestrzeni kosmicznej temperatura ta zbliżona jest do zera absolutnego, a więc -273°C. W jakiś sposób musi więc spaść do tej wartości na przestrzeni kilkunastu setek kilometrów, dzielących powierzchnię ziemi od kosmosu. Pierwszy ze zgrzytów następuje już w stratosferze, a więc jakieś 20-50 kilometrów ponad powierzchnią ziemi. W tej samej strefie występuje jeszcze jedno niestandardowe zjawisko - tworzy się tam warstwa ozonowa. Warstwa ta zbudowana jest z ozonu, czyli jednej z odmian tlenu, która pochłania promieniowanie ultrafioletowe. Warto dodać, że ta właściwość wpływa na możliwość istnienia życia na ziemi. Jednocześnie jednak sprawia, iż w stratosferze temperatura wzrasta o kilkadziesiąt stopni. Ten wzrost warunkowany jest przez znaczną ilość energii przyjmowanej w postaci promieniowania ultrafioletowego.

Ozone-3D-vdW
Cząsteczka ozonu.
Drugi wzrost temperatury obserwujemy z kolei w termosferze, a więc na wysokości 100-500 kilometrów ponad powierzchnią ziemi. Tutaj temperatura nie wzrasta już jednak o kilkadziesiąt stopni. Nawet nie o kilkaset! Wzrasta niemalże do 2000 stopni Kelwina, a więc mniej więcej 1700 stopni Celsjusza. I ponownie ma to związek z pochłanianiem promieniowania ultrafioletowego. Termosfera jest dodatkowo wystawiona na promieniowanie kosmiczne, co sprawia, że temperatura wzrasta do naprawdę astronomicznych wartości.

Wiemy już więc, dlaczego temperatura w atmosferze wzrasta i opada. Okazuje się, że nie jest to zjawisko przypadkowe, a czasem potrafi być naprawdę przydatne dla człowieka.

Zobacz też:
1. Chrząszcz imieniem Chewbacca

Co nam wzięli Szwedzi, czyli o Potopie

25 lipca 1655 roku. Szwedzi od kilku dni operują na ziemiach polskich. Od wschodu do Rzeczpospolitej wkracza Magnus de la Gardie, od zachodu - Arvid Wittenberg. Perspektywy na najbliższe tygodnie również nie nastrajają dobrze. Już niebawem do Polski przedostanie się wielka armia pod wodzą szwedzkiego króla, Karola X Gustawa. Pod Ujściem zbiera się pospolite ruszenie - niemalże piętnaście tysięcy zbrojnych pod wodzą wojewody poznańskiego, Krzysztofa Opalińskiego. Szwedzi nie będą mieli łatwo. Wróć. Będą mieli bardzo, bardzo łatwo...
Przesławna bitwa pod Ujściem skończyła się po kilkunastu godzinach. Straty po obu stronach były minimalne, a mimo to Opaliński wraz z wojewodą kaliskim Andrzejem Karolem Grudzińskim podpisali kapitulację. Dlaczego? Powodem była panika w obozie polskim. Legenda polskiego pospolitego ruszenia już chyba przestała być tak żywa, jak niegdyś. Po dotkliwych klęskach podczas kozackiego powstania Chmielnickiego, wywołanych głównie niesubordynacją szlachty, przeciwnik po raz kolejny nie musi się zbytnio wysilać, aby zwyciężyć Polaków. Lecz tym razem przeciwnicy ci mają łatwiej niż kiedykolwiek. Bez trudu zdobywają kolejne miasta, a właściwie do nich wkraczają, bo o oblężeniu mowy w tych przypadkach być nie może. W Kiejdanach Krzysztof Radziwiłł, znany m. in. z sienkiewiczowskiego "Potopu", poddaje im za jednym zamachem całą Litwę. Ba! Nawet większość szlachty przechodzi na stronę najeźdźcy. To bezsprzecznie była jedna z najłatwiejszych kampanii w historii Szwecji. Wydawałoby się, że za taką "pomoc" okazaną przez Polaków, Szwedzi się nam odpłacą. I odpłacili się, a dokładniej "odpłacili się". Potop szwedzki okazał się jednym z największych kataklizmów dla kultury polskiej.
Dahlbergh Bitwa Ujscie
Bitwa pod Ujściem, 25 lipca 1655.
Przenieśmy się teraz do czasów współczesnych. Jesteśmy na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, regionie znanym z licznych ruin zamków, rozsianych wśród pól, skał i lasów. Mało kto zastanawia się jednak, dlaczego zamki owe są ruinami. Prześledźmy więc ich historię. Zaczniemy od Bobolic. Zamek ten, dziś święcący triumfy po niedawnym remoncie, został zniszczony w 1657 roku przez oddziały szwedzkie. Upadek grodu w podczęstochowskim Olsztynie wyznaczyło jego spalenie w 1656 roku. W tym przypadku Skandynawowie nie oszczędzili również pobliskiego miasta. Podobny los spotkał zamki w Rabsztynie i Bydlinie. Żywot Ogrodzieńca został natomiast przerwany aż dwukrotnie. Najpierw, w 1655 roku spalili go Szwedzi. Później został odbudowany, by w 1702 roku znów zostać puszczony z dymem, oczywiście przez Szwedów!

Ogrodzieniec gothic castle ruins
Zamek w Ogrodzieńcu.
Podobnych przypadków możemy się doszukiwać również w innych częściach Polski. W latach 1655-1660 zdewastowano w Polsce kilkaset zamków, pałaców, kościołów i innych wartościowych obiektów. Architektura to jednak nie wszystko. Do Szwecji odpłynęło z Polski tysiące rozmaitych dzieł sztuki, począwszy od obrazów, a skończywszy na książkach i dywanach. Szwedzkie "nabytki" były tak duże, że do ich eksportu używano całych wozów. Całego mnóstwa wozów! Z zamku w Wiśniczu na przykład wyruszyło ich w drogę do Szwecji jakieś 150. Piękna rezydencja Lubomirskich została w praktyce ogołocona ze wszystkiego. Pod tym względem Szwedzi byli więc niezwykle skuteczni.

Grabowski Wiśnicz Castle
Zamek w Wiśniczu, ograbiony w czasie potopu szwedzkiego.
Rzecz jasna znalazło się niedawno mnóstwo "ekspertów" żądających od Szwecji zwrotu całego zagrabionego mienia. Ich wyliczenia dotyczące wartości utraconych przez Polskę dóbr kultury dochodzą do kilku miliardów złotych. Postulaty tych ludzi nie są według mnie jednak zbyt zasadne. Trudno jest rozstrzygać jakiekolwiek sprawy sporne po niemalże czterystu latach od ich zaistnienia. To co Szwedzi zabrali Rzeczpospolitej, w większości zapewne nigdy do niej nie wróci. I musimy się z tym pogodzić.

niedziela, 24 maja 2015

Kilka rzeczy, których nie wiedziałeś o Eurowizji

Wczoraj zakończył się jubileuszowy, 60. Konkurs Piosenki Eurowizji. Zwycięzcą został reprezentant Szwecji, Måns Zelmerlöw, z piosenką "Heroes". Wokół konkursu można podjąć wiele interesujących tematów, w których większość z nas wciąż pozostaje zielona. Spróbujmy więc odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących Eurowizji.

Jak doszło do powstania konkursu?
Początki konkursu - jak łatwo obliczyć - sięgają 1956 roku. Poszukiwania oryginalnego pomysłu na międzynarodowe widowisko rozrywkowe trwały od kilku lat. Jeden z takich pomysłów wysunął szwajcarski dziennikarz i zarazem przewodniczący Europejskiej Unii Nadawców, Marcel Bezençon. Pierwszy konkurs odbył się w Lugano, w Szwajcarii. Uczestniczyło w nim siedem państw: Belgia, Francja, Holandia, Luksemburg, Niemcy, Szwajcaria i Włochy.
Marcel 01
Marcel Bezencon, uznawany za twórcę Konkursu Piosenki Eurowizji.
Skąd się wzięła "Wielka Piątka"?
Obecny format konkursu nie funkcjonował rzecz jasna od jego pierwszej edycji. Początkowo odbywał się tylko jeden koncert - finał. Po rozpadzie Jugosławii i Blogu Wschodniego szybko okazało się jednak, że liczba państw ubiegających się o udział w festiwalu znacznie przekracza jego możliwości. Przez wiele lat rozważano różne opcje zmniejszenia liczby uczestników finału. Ostatecznie w 2004 roku wprowadzono zasadę organizacji półfinału. Udział w finale zapewnionych miało jednak 14 najlepszych państw z poprzedniego konkursu, przy czym w tej puli musiały znaleźć się Francja, Wielka Brytania, Niemcy oraz Hiszpania, jako państwa wkładające najwięcej funduszy w funkcjonowanie Europejskiej Unii Nadawców. W 2011 roku, kiedy rozgrywano już dwa półfinały, a do finału wstęp uzyskiwali jedynie zwycięzcy poprzedniej edycji konkursu oraz wymienione wyżej kraje, do konkursu powrócili Włosi, dopełniając automatycznie skład "Wielkiej Piątki".

Kto wygrywał najczęściej?
Wbrew pozorom odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Dominatorem w tej kwestii była od dawien dawna Irlandia, która zwyciężała siedem razy. Sęk w tym, że jej ostatnie zwycięstwo miało miejsce w 1996 roku. Od tego czasu Szwecja, która jest obecnie druga na liście (6 zwycięstw) wygrała aż trzy razy - 1999, 2012 i 2015 rok. Kolejne miejsca z kolei znów zajmują kraje, które nie wygrywały od przeszło 15 lat: Wielka Brytania, Francja, Luksemburg, Holandia, Izrael. Wiele z nich, tak jak Wielka Brytania, dużą liczbę tryumfów zawdzięcza pierwszym latom Eurowizji, kiedy liczba uczestników wahała się w okolicach dziesięciu. Gdybyśmy zatem uznali, że ważne są wyniki osiągnięte po rozpadzie Jugosławii i Bloku Wschodniego, a więc po 1993 roku, wyszłoby na to, że pierwsza jest Szwecja (3), następnie Dania (2), a potem szereg państw z jednym zwycięstwem na koncie.
Лорин
Loreen, szwedzka zwyciężczyni Eurowizji z 2012 roku.
Spróbujmy jeszcze podzielić kraje na kilka bloków: Europa Zachodnia (Francja, Hiszpania, Monako, San Marino, Wielka Brytania, Malta, Irlandia i Portugalia), Skandynawia, Beneluks i kraje niemieckojęzyczne, Europa Środkowa (Polska, Czechy, Słowacja, Węgry, Rumunia, państwa bałtyckie), Bałkany i okolice (była Jugosławia, Albania, Bułgaria, Turcja, Grecja, Izrael i Cypr), Wspólnota Niepodległych Państw i okolice (Rosja, Armenia, Azerbejdżan, Gruzja, Mołdawia, Ukraina, Białoruś). W tym przypadku licząc wszystkie 60 edycji pierwsza będzie z 22 zwycięstwami Europa Zachodnia przed Beneluksem i krajami niemieckojęzycznymi (16). Ta sama Europa Zachodnia po 1993 r. nie wygrała jednak kompletnie nic, a na czele figuruje Skandynawia z 8 tryumfami.

Czy język piosenki ma znaczenie?
Chyba tak. Wiadomo, że angielski jest najpopularniejszym z eurowizyjnych języków - aż 28 piosenek-zwycięzców Eurowizji była napisana właśnie w tym języku. 14 było francuskich, po 3 niderlandzkie i hebrajskie. Ostatni raz piosenka śpiewana w innym języku niż angielski wygrała natomiast w 2007 roku, czyli 8 lat temu! Była to serbska "Molitva" Mariji Serifović.

Czy wprowadzenie do Eurowizji jurorów miało znaczenie?
To będzie bardzo subiektywna ocena, lecz na to pytanie trudno odpowiedzieć inaczej. Jurorzy zostali wprowadzeni w 2009 roku, czyli podczas Eurowizji w Rosji. Niemal natychmiast dało się zaobserwować zmianę eurowizyjnego trendu. W konkursie zaczęły się pojawiać piosenki bardziej uznane, bardziej ambitne i wykonywane przez szerzej rozpoznawalnych artystów. I - co chyba najważniejsze - przestała się w praktyce liczyć oprawa graficzna, ilość efektów specjalnych, czy po prostu przeciętność, mainstreamowość piosenek. Szybko okazało się, że te "nowe" utwory zdobyły nie tylko sympatię jurorów, ale też widzów - zaczęły wygrywać i osiągać naprawdę wysokie miejsca - począwszy od zwycięstwa Leny ("Satellite"), a kończąc na czwartym miejscu Loïca Nottet z Belgii we wczorajszym finale.
Lena Oslo1
Lena podczas Eurowizji 2010.
Kto był najbardziej wytrwałym uczestnikiem Eurowizji?
Historia w zasadzie sprzed roku. Valentina Monetta z San Marino po raz trzeci bierze udział w Eurowizji. Nie przeszkadzają jej dwie wielkie porażki w poprzednich edycjach. A te musiały boleć. W 2012 roku co prawda od razu skazywano ją na porażkę z kawałkiem "The Social Network Song", lecz już rok później była jedną z faworytek, postaci typowanych przez wszystkich na zwycięzcę widowiska. I wystarczyło to do zajęcia 11. miejsca, ale... w półfinale! Wielkość kraju chyba w tym przypadku nie pomaga... Mimo to, Monetta wystąpiła w 2013 r. i z piosenką "Maybe" odniosła wielki sukces - awansowała do finału i zajęła... 24. miejsce. W San Marino poczytano to za powód do ogromnej radości!
ESC2014 - San Marino 01
Valentina Monetta podczas Eurowizji 2014.
Na koniec o tym, jak wydać dużo pieniędzy przy okazji konkursu Eurowizji.
Przenosimy się do Azerbejdżanu. Kraj ten gościł Eurowizję w 2012 roku, dzięki zwycięstwie duetu Ell & Nikki w poprzedniej edycji. Konkurs postanowiono zorganizować w Baku. Miał się on cechować niezwykłym - jak na Eurowizję - przepychem. Specjalnie na tą okazję zbudowano w stolicy Azerbejdżanu ogromną, mieszczącą przeszło 20 tysięcy widzów halę. Przed występem każdego z uczestników była ona podświetlana od zewnątrz flagami państw, z których pochodzili. Dodatkowo, na imprezę zaproszono poprzednich pięciu zwycięzców konkursu tylko po to, by wykonali wspólną piosenkę w jednym z półfinałów. Jak już, to na bogato!
Crystal Hall Baku Inside
Crystal Hall w Baku, Eurowizja 2012.

sobota, 23 maja 2015

Wieliczka: nie tylko kopalnia

Kopalnia soli to nie tylko najbardziej rozpoznawalna atrakcja turystyczna w Wieliczce, ale i w całym jej regionie. Konkurować może chyba tylko z Wawelem i Sukiennicami. Każdego dnia do wielickich podziemi schodzą tysiące turystów, podczas gdy o innych interesujących miejscach w miasteczku większość z nich nawet nie słyszała. A wystarczyłoby wybrać się na kilkuminutowy spacer...
Zamek Żup Krakowskich, widok od zachodu.
W bezpośrednim pobliżu kopalni, a mianowicie gdzieś pomiędzy Szybem Daniłowicza a Szybem Regis, znajdziemy zamek, w którym mieści się Muzeum Żup Krakowskich. To samo, które posiada swój oddział pod ziemią, a o którym więcej możecie się dowiedzieć tutaj. We wnętrzu prezentowane są eksponaty związane z Wieliczką, jej historią i tradycją. Najciekawszym elementem według mnie są jednak wystawy czasowe, organizowane z pomysłem i refleksją. Poza tym, w ramach zwiedzania zamku, można odwiedzić XIV-wieczną basztę z dostępem na pierwsze piętro. Warto także zwrócić uwagę na interesujący zegar słoneczny wbudowany w południową ścianę zamku.
Wnętrza Muzeum Żup Krakowskich.
Baszta przy zamku wielickim.
Zegar słoneczny w wielickim zamku.
Jeśli po wyjściu z zamku skierujemy się na południe, brukowaną ulicą wiodącą nieco w górę, dotrzemy po kilku minutach do Rynku Górnego. Na pierwszy rzut oka nic na nim nie zobaczymy - ot, pusty plac otoczony kamienicami i całe mnóstwo samochodów. Jeśli jednak przyjrzymy się uważnie, dostrzeżemy, że na północno-zachodnim skraju rynku z ziemi wyłania się kilka figur przedstawiających górników. Po drugiej stronie natomiast umieszczono tablicę informacyjną. Gdy spojrzymy w kierunku owych figur od strony tej właśnie tablicy, naszym oczom ukaże się piękny, trójwymiarowy obraz. Zobaczymy wielką dziurę w ziemi, a w niej kaplicę św. Kingi. Razem z rzeźbami górników daje to niesamowity efekt!
Trójwymiarowy obraz na Rynku Górnym w Wieliczce.
I jeszcze jedna atrakcja turystyczna, zupełnie nowa. Kilka minut spacerkiem na zachód od kopalni znajduje się tężnia solankowa, ogromna konstrukcja zbudowana z drewna modrzewiowego i tarniny. Po tysiącach gałązek bez przerwy spływa solanka i wydziela aerozol, przydatny w leczeniu chorób dróg oddechowych. Po wykupieniu biletu, którego cena zostanie obniżona przy okazaniu wejściówki do kopalni soli, możemy obejść całą konstrukcję dookoła, wejść do jej wnętrza, a także przespacerować się po drewnianej kładce na jej szczycie.
Tężnia solankowa, wieża od strony tarasu.
Fontanna u stóp wielickich tężni.
Wieliczka nie jest więc miejscem, w którym warto udać się wyłącznie do kopalni. W cieniu tej wielkiej atrakcji kryją się inne, równie interesujące, choć nieprzyciągające już tak dużej uwagi, miejsca.

czwartek, 21 maja 2015

Parę słów o JOW-ach

Jednomandatowe okręgi wyborcze to w świetle wydarzeń ostatnich dni jeden z najbardziej intrygujących tematów w Polsce. Pomysł zmiany ordynacji wyborczej może budzić liczne kontrowersje i ma z pewnością dużo zalet i wad. Nie mnie jednak rozstrzygać, kto ma w tym przypadku rację. W tym artykule chciałbym przedstawić Wam funkcjonowanie JOW-ów na świecie. Bo przecież nie jest to wymysł polski...

Z jednomandatowymi okręgami wyborczymi najbardziej kojarzy się Wielka Brytania. Tam wybory oparte na JOW-ach funkcjonują, podobnie jak cały system, w niemalże niezmienionej formie od wielu dziesięcioleci. Kraj podzielony jest na całe mnóstwo niewielkich okręgów - a dokładnie 650, bo tyle aktualnie jest miejsc w brytyjskiej Izbie Gmin. Co ciekawe, aby zostać kandydatem, należy wpłacić kaucję w wysokości 500 funtów, która zostanie nam zwrócona tylko jeżeli uzyskamy powyżej 5% głosów w danym okręgu. Z każdego z okręgów do Izby Gmin wchodzi tylko jeden kandydat - ten, który uzyskał największą ilość głosów. Okazuje się więc, że system ten jest naprawdę prosty, czyż nie?

Houses.of.parliament.overall.arp
Siedziba brytyjskiego parlamentu w Londynie.
I tu pojawia się problem. Przykład Wielkiej Brytanii często wykorzystuje się w celu pokazania, iż JOW-y posiadają wiele cech negatywnych, a ich funkcjonowanie powoduje poważne zmiany na arenie politycznej. Dlaczego? Aby odpowiedzieć na to pytanie, spróbujmy przyjrzeć się wyborom na wyspach sprzed zaledwie dwóch tygodni. Na czele znalazły się wówczas Partia Konserwatywna i Partia Pracy, zgarniając w sumie ok. 65% głosów i 563 mandaty. Trzecie miejsce z poparciem na poziomie przeszło 12% zajęła Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa. Z tym że te 12% przełożyło się na aż... jeden mandat! Okazuje się więc, że partia, która cieszy się poparciem co dziewiątego obywatela Wielkiej Brytanii, zdobyła jakieś 0,15% miejsc w Izbie Gmin. Tymczasem Szkocka Partia Narodowa, której elektorat składa się z niecałych 5% mieszkańców państwa, lecz jest skoncentrowany w niewielkiej jego części, zgarnęła aż 56 mandatów! Tak więc sympatie wyborców nie zawsze znajdują odzwierciedlenie w składzie parlamentu. Ponadto, system ten - przynajmniej w Wielkiej Brytanii - doprowadził w pewien sposób do powstania systemu dwupartyjnego, a więc takiego, w którym realne szanse na zwycięstwo mają wyłącznie dwa stronnictwa.

Podobny system funkcjonuje w Stanach Zjednoczonych. Można powiedzieć, że USA "odziedziczyło" go od swojej dawnej metropolii. Za oceanem negatywne skutki JOW-ów są jednak znacząco ograniczone, głównie przez fakt, że scena polityczna jest tam jeszcze bardziej monotonna niż w Wielkiej Brytanii. Zobrazujmy to na podstawie wyników wyborów parlamentarnych z ubiegłego roku (2014). Do obsadzenia było 435 miejsc. Do wyścigu wyborczego stanęło całe mnóstwo partii, z których większość nie zdobyła nawet tysiąca głosów. Zwycięstwo odniosła Partia Republikanów, za nią uplasowała się Partia Demokratów. Pierwsza zgarnęła 234 miejsc, druga - 201. Jak łatwo policzyć, to by było na tyle. Partia Libertariańska, która uplasowała się na trzeciej pozycji, zdobyła już tylko 1,2% ogólnej liczby głosów i nie otrzymała wstępu do parlamentu. Innymi słowy, w Stanach nie może dojść do takich "niesprawiedliwości" jak w Wielkiej Brytanii, bo i tak do Kongresu wchodzą przedstawiciele zaledwie dwóch partii.

US House 2014
Podział na okręgi w wyborach do Izby Reprezentantów w Stanach Zjednoczonych.
Warto dodać, że JOW-y obowiązują także w Kanadzie, Australii, czy Indiach, a więc pozostałych spadkobiercach Wielkiej Brytanii. Teraz jednak nasze oczy proponuję zwrócić w kierunku Niemiec. Tam bowiem obowiązuje niezwykle interesujący system mieszany. Każdy wyborca dysponuje aż dwoma głosami. Jeden głos oddaje na kandydata z listy partyjnej. I ten głos jest częścią takiego systemu, jaki obowiązuje w Polsce. Drugi natomiast oddawany jest na kandydatów startujących w okręgach jednomandatowych, z których do Bundestagu dostanie się tylko po jednym kandydacie. Do obsadzenia jest 630 miejsc, więc z wyborów proporcjonalnych (w stylu polskim) w parlamencie zasiada 315 przedstawicieli, a z wyborów większościowych (w stylu brytyjskim) - kolejnych 315. I ten system, choć skomplikowany, naprawdę się sprawdza! W ostatnich wyborach, w 2013 roku, rozkład procentowy uzyskanych głosów był bardzo zbliżony do odsetka zdobytych mandatów.

Zauważmy więc, że JOW-y funkcjonują obecnie w wielu państwach świata. W niektórych z nich powodują liczne problemy i sprawiają, że system jest nieco kulawy. W innych z kolei doskonale się odnajdują i nie przeszkadzają w sprawiedliwym obiorze reprezentantów narodu.

Zobacz też:
1. O tym, jak Sobieski zdradził Polskę