wtorek, 19 kwietnia 2016

Co nowego w Opolu?

Porobiło się ostatnio tych pięknych, multimedialnych, interaktywnych muzeów, które przyciągają rzesze turystów, oddziałując na wszystkie zmysły, zaskakując subtelnością i finezyjnym wykorzystaniem nowych możliwości, jakie daje nam rozwój technologii. Pisałem już między innymi o Muzeum Śląskim w Katowicach. Na ponowne odwiedziny (tym razem z aparatem fotograficznym, a nie komórką) i opisanie na blogu oczekują Fabryka Schindlera w Krakowie i Muzeum Powstań Śląskich w Świętochłowicach. A w międzyczasie jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne, takie jak Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, które otworzy swe podwoje jeszcze w tym roku. Proces ten nie ominął oczywiście i Opola, ale nie będzie zaskoczeniem, jeśli powiem, że na znacznie mniejszą skalę. Niestety dłuży się budowa z dawna oczekiwanego Muzeum Polskiej Piosenki, ale modernizacji doczekały się inne opolskie atrakcje. I o tych modernizacjach dzisiaj.
Widok z Górki na starówkę. Na pierwszym planie, po prawej Muzeum Śląska Opolskiego.
Dalej ratusz, w tle Wieża Piastowska.

Muzeum Śląska Opolskiego
Najważniejsze i najbardziej medialne z opolskich muzeów przeszło modernizację już jakiś czas temu, bo w 2008 roku. Do starej, zabytkowej kamienicy dobudowano wówczas zupełnie nowy segment, zaskakujący nieco swą architekturą. Jednocześnie przeprowadzono gruntowną reorganizację wszystkiego, co było wewnątrz tej starszej siedziby. Dawniej muzeum wprost pachniało PRL-em, z białymi, nagimi ścianami i tymi charakterystycznymi gablotami z drewna i szkła. Teraz jest w nim znacznie bardziej przytulnie i klimatycznie.
Nowe skrzydło muzeum.
Zwiedzanie - zgodnie ze słowami wiecznie uśmiechniętej pani stojącej na swym posterunku przy drzwiach głównych - rozpocząć należy od piwnicy. Sufit piwnicy jest częściowo przeszklony, więc dostaje się tam sporo światła słonecznego, a my mamy okazję dokładnie przyjrzeć się zgromadzonym tam eksponatom z dziedziny archeologii. Znajdziemy tu wszystko, co mądrale z Uniwersytetu Opolskiego (i nie tylko) wykopały z ziemi w ciągu ostatniego półwiecza, w tym starą biżuterię, ceramikę i broń. A obok każdej przeszklonej gabloty czekać będzie mały ekranik dotykowy, z którego będziemy mogli wyczytać co nieco o dawnych czasach. Wszystkie maluchy, które na słowa "kultura pucharów lejkowatych" reagują bez entuzjazmu stwierdzeniem "Aaaa... Fajnie.", mogą sobie w tym czasie poukładać na wspomnianych ekranikach puzzle lub pograć w całkiem ciekawe gierki.
Wystawa archeologiczna.
Interaktywne elementy wystawy archeologicznej.
Gdy już nasycimy nasze oczy widokiem starych pucharków, możemy się przenieść nieco wyżej, gdzie czekać na nas będą stylowo urządzona galeria malarstwa polskiego, wystawa prezentująca tajniki słynnej porcelany tułowickiej, a także mały pokoik o nazwie "Stara Apteka", w którym poznamy obowiązkowe wyposażenie XIX-wiecznej apteki.
Wystawa poświęcona porcelanie tułowickiej.
Na pierwszym piętrze - poza wystawami czasowymi - mieści się natomiast wystawa główna, przedstawiająca historię miasta Opola - począwszy od założenia miasta, aż do dnia dzisiejszego. W przyciemnionych salach, oświetlonych specjalnymi żarówkami nadającymi lekką poświatę, znajdziemy mnóstwo interesujących eksponatów i będziemy mieli okazję przyjrzeć się z bliska dziejom nie tylko Opola, ale także przeciętnego średniowiecznego miasta. Najważniejszym punktem wystawy jest natomiast ogromna makieta Opola sprzed kilkuset lat, umieszczona w najdalej na zachód wysuniętym pokoju. Gdy tylko znajdziemy się w jej pobliżu, z głośników wydobywa się aksamitny głos lektora, a ruchoma lampka u góry zaczyna wyprawiać prawdziwe cuda, wskazując w odpowiednim momencie te części miasta, o których lektor opowiada.
Część wystawy historycznej.
Makieta przedstawiająca średniowieczne Opole.
Na sam koniec odwiedzin przejść należy na piętro drugie, gdzie znajdziemy wystawę poświęconą etnografii regionu opolskiego, zwracającej szczególną uwagę na dwoistość kultur w rejonie Opola - tej rodzimej, śląskiej, i tej przybyłej ze wschodu wraz z przesiedleńcami po II wojnie światowej. Przy okazji możemy tu też zagrać w kilka nieco bardziej już wymagających gier, wyświetlających się na kolejnych dotykowych ekranach.
Wystawa etnograficzna. I znów dotykowe ekraniki.
Wieża Piastowska
Jeżeli oglądaliście Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki dwa lub trzy lata temu, to pewnie zwróciliście uwagę na to, że górująca zazwyczaj nad amfiteatrem Wieża Piastowska była tym razem przesłonięta przez rusztowania. Było to oczywiście wynikiem remontu, po którym ponownie udostępniono wieżę dla turystów, lecz tym razem już w zupełnie innej formie. Na sam szczyt wchodzi się teraz aż pół godziny i nie jest to wynikiem dużej liczby stopni do pokonania, a... obecnością przewodnika i licznych atrakcji multimedialnych. Podczas wędrówki poznamy więc na przykład dawnych władców Opola, będziemy uczestniczyć w wielkiej bitwie, by wreszcie zobaczyć panoramę, jaka rozciągała się z wieży przed stu laty.
Schody wiodące na Wieżę Piastowską.
Muszę Was jednak przestrzec, byście nie spodziewali się przed wspinaczką zobaczenia znacznej ilości ciekawych eksponatów. Nie spodziewajcie się zobaczyć nawet dwóch. Ale jeden - już tak. Na jednym z półpięter postawiono bowiem interesującą skrzynię z czterema wystającymi z niej metalowymi kijami. Jak informuje przewodnik, waga każdego z kijów jest równa wadze jednego z typów broni używanej w średniowieczu. Gdy więc pociągniemy za odpowiedni kij, dowiemy się jak poradzilibyśmy sobie w starciu z mieczem, włócznią albo łukiem.
Przesławna skrzynia.
No i nie można zapomnieć o wspaniałym widoku, rozciągającym się ze szczytu. Zobaczymy stąd całe centrum i obrzeża Opola, a przy sprzyjających warunkach dużo, dużo więcej. Jeśli widoczność będzie dobra, to spoglądając na południe powinniśmy bez problemu ujrzeć Kopę Biskupią i Pradziada. Wieżę Piastowską najlepiej odwiedzić podczas trwania festiwalu. Chętnych do wejścia na górę wbrew pozorom nie ma wówczas zbyt wielu, a jeśli dobrze pójdzie, to będziemy mogli posłuchać sobie prób do wieczornych koncertów. ;)
Panorama z Wieży Piastowskiej.
Amfiteatr podczas festiwalu z Wieży Piastowskiej.
Taras na szczycie wieży.
Muzeum Uniwersytetu Opolskiego
Uniwersytet Opolski dorobił się w zeszłym roku prawdziwego muzeum! Znajduje się ono w głównym budynku uczelni na Placu Kopernika. To tam, gdzie znajdują się pomniczki polskich muzyków, o których pisałem w poście Opole Festiwalowe. Pamiętacie je? Muzeum nie jest jakieś bardzo wielkie. Składa się ledwie z pięciu pokoi, ale przeciętnego turystę może zainteresować kilkoma elementami. Na jednej ze ścian wywieszono na przykład zdjęcia osób z tytułem honoris causa uniwersytetu. A w jednej z gablot czekają na nas prawdziwe skamieniałości znalezione przez studentów w Krasiejowie!
Na pierwszym piętrze tego skrzydła mieści się muzeum. Jedną z jego części jest biała kaplica, widoczna
po lewej.
Muzeum Uniwersytetu Opolskiego od środka.
Nowe muzea, nowe budynki
To dobra okazja, by wspomnieć o pewnej modzie, która zapanowała w Opolu kilka lat temu. Otóż opolskie instytucje coraz częściej fundują sobie nowe siedziby, które zachwycają konceptem architektonicznym. Należy do nich Miejska Biblioteka Publiczna, której nowy budynek ma częściowo przeszkloną elewację ozdobioną tekstami wierszy w różnych językach. Opolska Filharmonia dorobiła się natomiast pięknej fasady, która przypomina kształtem fortepian. Mam nadzieję, że nie jest to tylko mój wymysł, a przemyślany pomysł architektów. No i ostatni opolski nabytek, przebudowany Teatr Lalki i Aktora, na którego fasadę składa się teraz mnóstwo małych trójkącików.
Miejska Biblioteka Publiczna w Opolu
Nowe siedziby: Miejskiej Biblioteki Publicznej...
Oppeln-Philharmonie
... Filharmonii Opolskiej...
Opole Oppeln Teatr Lalki Puppet Theatre
... i Teatru Lalki i Aktora.
I jak, podoba się Wam to nowe Opole? Czy w Waszych miejscowościach również przebudowuje się w ten sposób placówki naukowe i kulturowe? :)

Zobacz też:
1.  Salto Angel: Wodospad do nieba
2. Puławy. W cieniu wielkiego przemysłu
3. Na skałę Rudolfa

sobota, 16 kwietnia 2016

Stany Zjednoczone. Kraj, który lubi wprowadzać w błąd

Stany Zjednoczone utrwaliły się w naszej podświadomości jako kraj wielu sprzeczności. Nic nie jest tam do końca pewne, nawet największe oczywistości mogą się okazać totalnym blefem. Jeżeli coś rozumie się samo przez się, jeżeli jest jak najbardziej logiczne, to możecie być pewni, że za oceanem na pewno nie ma miejsca. Stany są więc miejscem, które bardzo lubią wprowadzać w błąd. A moim zadaniem na dzień dzisiejszy jest wyprowadzić z tego błędu tych, którzy jeszcze nie dostrzegli przebiegłości Stanów Zjednoczonych. ;)
Independence Day Apparel  
1. Stolicą Stanów Zjednoczonych nie jest Waszyngton
No to zaczęliśmy z grubej rury. Jeśli spodziewaliście się jakichś dywagacji nad liczbą stanów albo kolorem amerykańskiego dolara, to musicie być zaskoczeni. Jak można przeczyć jednej z podstaw naszej wiedzy o Ameryce? Waszyngton przecież był, jest i będzie stolicą USA! Problem w tym, że na gruncie amerykańskiego prawa coś takiego jak Waszyngton w ogóle nie istnieje. No dobra, jest w Stanach kilkadziesiąt miasteczek lub wsi o chlubnej nazwie Washington, ale nie nosi jej mieścina, z którą nazwę tą zazwyczaj kojarzymy. Stolica Stanów Zjednoczonych nosi bowiem formalnie nazwę Dystrykt Kolumbii, zaś Waszyngton lub Waszyngton, D.C. to tylko nazwy potoczne. Przy okazji warto też wspomnieć o kolejnym blefie. A mianowicie, Dystrykt Kolumbii nie jest częścią żadnego z 50 stanów. Stanowi w zasadzie odrębną jednostkę administracyjną o specjalnym statusie.
WDC Capitol 1
Kapitol w Waszyngtonie.
2. Co ma Dystrykt Kolumbii do Kolumbii?
Skoro już jesteśmy przy Dystrykcie Kolumbii. Na wielu forach, gdy ktoś zapyta o to, skąd się wzięła ta nazwa, od razu jest uznawany za osławionego "gimnazjalistę" i wyśmiewany, bo "przecież jak to można Krzysztofa Kolumba nie znać?". Oczywiście osoby nabijające się powinny w tym przypadku same zostać wyśmiane. Bo, po pierwsze gimnazjaliści raczej wiedzą któż to był Krzysztof Kolumb. A po drugie, gdyby nazwa na stolicę Stanów Zjednoczonych pochodziła bezpośrednio od Kolumba, to nie byłby to Dystrykt Kolumbii, a Dystrykt Kolumba, czyż nie?

ColumbiaStahrArtwork
Columbia na plakacie propagandowym z okresu
I wojny światowej.
Musimy więc znaleźć jakiegoś pośrednika pomiędzy Kolumbem a Dystryktem Kolumbii. Oczywiście nie będzie to państwo w Ameryce Południowej (Kolumbia), bo powstało ono później niż Waszyngton. Ale co niektórzy mogliby skojarzyć, że w Stanach Zjednoczonych znajdziemy rzekę o nazwie Kolumbia! I takie myślenie byłoby jednak błędne, bo Kolumbia przepływa przez zachodnie stany USA, zaś Dystrykt Kolumbii leży na Wschodzie, nad rzeką Potomak.

Mógłbym Was zwodzić jeszcze troszkę dłużej, ale nie miałoby to większego sensu. Otóż nazwa Dystrykt Kolumbii pochodzi od imienia Columbia, które przyjęło się podczas wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych jako personifikacja rodzącego się wówczas kraju. Postać Columbii była oczywiście piękna i młoda, przybrana w symbole narodowe Stanów. Wykorzystywano ją dość powszechnie na wszelkiego rodzaju materiałach propagandowych, przede wszystkim plakatach. Gdy zakładano więc Waszyngton, stwierdzono że idealną oficjalną nazwą dla stolicy będzie właśnie Dystrykt Kolumbii.

3. Waszyngton raz jeszcze
A słyszeliście kiedyś o stanie Waszyngton? Jak to przystało na amerykańskie standardy, jego stolicą nie jest rzecz jasna Waszyngton, czy - jak kto woli - Dystrykt Kolumbii. Rzeczą absurdalną jest jednak fakt, iż Waszyngton jest jednym z najbardziej oddalonych od stolicy stanów USA. Położony jest bowiem na północno-zachodnim krańcu wielkiego państwa, a jego stolicą jest Olympia. Odległość pomiędzy Olympią a Waszyngtonem, D.C. wynosi - bagatela - 3700 kilometrów. ;)

Zbieżność nazw nie jest jednak tak do końca przypadkowa. Terytorium Waszyngtonu, czyli późniejszy stan Waszyngton, powstało bowiem dopiero w 1853 roku, a więc ponad pół wieku po założeniu stolicy Stanów Zjednoczonych. A to oznacza, że Ci, którzy nazwę tą nadali, z całą pewnością zdawali sobie sprawę, że gdzieś tam, na wschodnim wybrzeżu funkcjonuje miasto o takiej samej (potocznej) nazwie...

4. Problemy ze stolicami
W Polsce każde z województw ma przypisaną swoją własną "stolicę", miasto, w którym mieszczą się najważniejsze urzędy. Tak jest również i w przypadku stanów w USA. Tyle że za oceanem podczas doboru stolic nie stosowano się zbytnio do uznawanego w Polsce kryterium wielkości. Stan Nowy Jork na przykład nazywa się jak nazywa, jego największym miastem jest liczący 8 milionów mieszkańców Nowy Jork, a stolicą - Albany, znacznie mniejsze nawet od Opola! I nie jest to przypadek odosobniony. Stolicą Kalifornii jest Sacramento, podczas gdy większe od niego są Los Angeles, San Diego, San Jose, San Francisco, Long Beach i Fresno. Stolicą Florydy nie są zaś wielkie Jacksonville ani Miami, a kilkukrotnie mniejsze Tallahassee. W tym ostatnim przypadku nie chodzi raczej o ułatwienie zadania dyslektykom...
Mount Adams from East Canyon Ridge
Krajobraz stanu Waszyngton. Widać róźnicę, prawda? :)
5. Język urzędowy - angielski?
Stany Zjednoczone nieodłącznie kojarzą nam się z językiem angielskim. Ale nie jest on tam językiem urzędowym. A właściwie, nie na obszarze całych Stanów Zjednoczonych. A to dlatego, że każdy stan sam ustala sobie, jaki język będzie u niego obowiązywał. Większość, w tym Kalifornia, Nebraska, czy Utah używają języka angielskiego. Kilka stanów stwierdziło jednak, że języka urzędowego nie będzie mieć w ogóle. Tak stało się na przykład w Nowym Jorku. W Luizjanie zatwierdzono natomiast dwa języki urzędowe - angielski i francuski. Na Hawajach językiem urzędowym są angielski i hawajski, a na Alasce - angielski i 19 języków używanych przez rdzennych mieszkańców regionu. Trudno się w tym połapać, prawda? ;)
Wonder Lake, Denali
Nieprzystępny krajobraz Alaski ułatwił przetrwanie wielu rdzennych języków.
Jak widzicie więc, Stany Zjednoczone lubią wprowadzać w błąd. Czy udało mi się zaskoczyć Was w paru kwestiach? A może znacie jeszcze jakieś pułapki, które czekać na nas mogą za oceanem? :)


Zobacz też:
1. 10 najwyższych budynków... za 10 lat
2. Wielkie zmiany na szczytach władzy, czyli kto kogo zastępuje?
3. Generała Pattona młodzieńcze przygody

wtorek, 12 kwietnia 2016

Dlaczego strusie nie potrafią latać?

Zamieszkujące Antarktydę (i nie tylko) pingwiny, australijskie emu, nowozelandzkie kiwi i kazuary, południowoamerykańskie nandu, zamieszkujące atlantyckie wysepki niewielkie chruścielaki karłowate. Wszystkie te ptaki łączy to, że nie potrafią latać. Tylko dlaczego? Dla każdego z wyżej wymienionych gatunków można by skonstruować osobną opowieść zawierającą odpowiedź na to pytanie. Dziś zajmiemy się jednak prawdziwymi królami wśród nielotów - strusiami.
Ostrich Ngorongoro 05
Struś w afrykańskim rezerwacie Ngorongoro.
Dlaczego strusie nie potrafią latać? Najprostszą odpowiedzią na to pytanie byłoby: "bo są za duże". Ale jak dla mnie jest to zwykłe pójście na łatwiznę, wielokrotnie powielane w różnego rodzaju polskojęzycznych źródłach. Przecież to, że strusie są duże, to ledwie czynnik towarzyszący ich niezdolności do lotu! I to niekoniecznie bezpośrednio związany z rzeczywistymi przyczynami takiego stanu rzeczy. Równie dobrze można by nawiązać do nieprzystosowania skrzydeł strusi do lotu albo nadzwyczajnej masywności ich nóg. Ale to też droga na skróty.

Aby nie iść na skróty, trzeba się cofnąć o jakieś 65 milionów lat. Ten moment w historii naszej planety zapewne kojarzycie z dość znaczącym wydarzeniem. A mianowicie, wyginięciem dinozaurów. I choć nie wiemy tak do końca co doprowadziło do zniknięcia wielkich gadów z powierzchni Ziemi, to wiemy z całą pewnością, jakie były tego skutki. Ze świata przyrody zniknęły wszystkie wielkie stworzenia, jakie wówczas żyły. W ten sposób utworzyła się ogromna wręcz nisza, w którą z biegiem czasu wkraczały inne gatunki. W ten sposób światem zawładnęły ssaki. Pamiętać jednak należy, że na wyginięciu dinozaurów skorzystały także ptaki.

Niewielkie ptaki, kryjące się wówczas w gęstych lasach, zaczęły stopniowo się zmieniać. Nie musiały już konkurować z dinozaurami o pożywienie. Miały więc go pod dostatkiem, a przez to zaczęły - kolokwialnie mówiąc - tyć. Ruszyły tryby ewolucji i na przestrzeni kilku, a może kilkunastu milionów lat niektóre ptaki zeszły na ziemię, wielokrotnie powiększyły swe rozmiary i same zaczęły stanowić zagrożenie dla innych zwierząt. Im większe jednak były, tym trudniej im było latać. Ponadto, latanie stało się dla nich zupełnie niepraktyczne. Po co było marnować energię na pełne wykształcenie skrzydeł i umiejętność lotu, skoro wszystko można było osiągnąć nie odrywając stóp od ziemi?
Confuciosornis
Konfuciuzornis, ptak żyjący w okresie wczesnej
kredy, mający rozmiary ok. 20-30 centymetrów.

Dixi-Diatryma
Gastornis, ptak żyjący już po wymarciu dinozaurów, 56-40 mln lat temu.
Przez pewien czas piastował tytuł największego zwierzęcia lądowego świata.


No i jeszcze jedna kwestia. To, co skłania ptaki do lotu, to często konieczność uniknięcia pożarcia przez innego zwierza. Ucieczka. Łatwiej uciekać na skrzydłach niż na nogach. Tymczasem kilkadziesiąt lat temu przodkowie strusi nie mieli okazji na znalezienie zbyt wielu powodów do ucieczki. Nie było po prostu zwierząt na tyle dużych, by mogły ze strusiami zadrzeć. I to stało się kolejnym powodem, dla którego strusie zatraciły umiejętność latania.

No to już ustaliliśmy skąd się wzięła u strusiów niezdolność do lotu. Musimy jednak w takim razie odpowiedzieć na jeszcze jedno frapujące pytanie. Skoro nie potrafią latać, to po kiego grzyba im skrzydła?! Dlaczego przez 40 milionów lat te niepraktyczne - jak by się wydawało - części ciała nie zanikły? Otóż natura znalazła dla nich inne zastosowanie. Po pierwsze, silnie opierzone skrzydła pozwalają strusiom przetrwać w trudnych, afrykańskich warunkach. W upalne dni skutecznie chronią ich skórę przed słońcem, zaś w niezwykle mroźne noce zapobiegają nadmiernym utratom ciepła. Samce zaś wykorzystują je podczas tańców godowych. Przecież jakoś trzeba zaimponować potencjalnej partnerce, czyż nie? ;)
Ostrich in the crater
I jeszcze raz struś w obecnym wydaniu.
No to dowiedzieliśmy się już czym takim zasłużyły sobie strusie, że nie potrafią latać. Czy znaliście odpowiedź na to pytanie już wcześniej? A może udało mi się czymś Was zaskoczyć? :)

Zobacz też:
1.  Mamut znowu żywy
2. Kto wygra Euro 2016?

3. O Polaku, który chciał przesiedlić naród do Oceanii

niedziela, 10 kwietnia 2016

Co krąży wokół Ziemi?

Oglądaliście film Grawitacja Alfonso Cuaróna? Jeśli nie, to macie co nadrabiać. ;) A jeśli tak, to zapewne zauważyliście bogactwo różnego rodzaju rzeczy na ziemskiej orbicie. Na początku filmu są to dosyć spore rzeczy, takie jak satelity i stacje kosmiczne. Z czasem jednak na ekranie pojawiać się zaczynają elementy coraz mniejsze, a mimo to nadzwyczaj niebezpieczne. Raz na półtorej godziny oblatują całą Ziemię dookoła i przysparzają sporo problemów głównej bohaterce, w którą wcieliła się Sandra Bullock. Akcja Grawitacji to rzecz jasna stuprocentowa fikcja, lecz to, w jaki sposób film przedstawia tą najbliższą Ziemi część kosmosu, wydaje się być nadzwyczaj prawdziwe. Nigdy nie pomyślelibyście bowiem, co takiego możemy znaleźć na ziemskiej orbicie... I nigdy nie pomyślelibyście, że wszystko, co tam znajdziemy, może być ostatnią rzeczą, jaką zobaczymy w życiu...
Debris-GEO1280
Ziemia i kilkanaście tysięcy śledzonych obiektów krążących wokół niej.
Zacznijmy od rzeczy najbardziej trywialnej, która jednak doprowadzi nas do rzeczy znacznie bardziej zaskakującej. Nie od dzisiaj wszyscy zapewne wiecie, że jedynym naturalnym satelitą Ziemi jest nasz kochany Księżyc, który co jakiś czas zagląda nam w okna naszych pokoi. Sęk w tym, że nie jest. Jest co prawda największym z naszych naturalnych satelitów i krąży wokół Ziemi najdłużej ze wszystkich, ale to nie znaczy, że jest sam jeden. W 2014 roku naukowcy stwierdzili na przykład istnienie niewielkiej asteroidy, której nadano nazwę 2014 OL339. Asteroida ta okrąża Ziemię od mniej więcej 750 lat i nie pożegna się z nami jeszcze przez jakieś 150 lat. Później według przewidywań tęgich głów po prostu odleci sobie w przestrzeń kosmiczną. Naukowcy zaznaczają także, że wokół Ziemi stale krążą także swego rodzaju "księżyce przechodnie", malutkie ciała niebieskie, które nasza planeta przechwytuje na jakiś czas, by po kilku dniach, miesiącach, a czasem i latach, wypuścić w dalszą podróż.
Moon Monster2
Księżyc nad San Diego.
Wszystkie naturalne satelity w porównaniu z tym co wokół Ziemi nawywijał człowiek to jednak małe piwo. Ludzie od wielu dziesięcioleci wynosili i nadal wynoszą na orbitę sztuczne satelity. Najważniejszymi i najbardziej monumentalnymi z nich są stacje kosmiczne, czyli satelity tak skonstruowane, by permanentnie mogli w nich przebywać ludzie. Pierwszy taki satelita zaczął krążyć wokół Ziemi 19 kwietnia 1971 roku, a był to radziecki Salut 1. Z czasem powstawały kolejne, lecz te poprzednie były stopniowo niszczone. Obecnie na orbicie znajdują się dwie stacje - pozostająca nadal w budowie Międzynarodowa Stacja Kosmiczna i znajdująca się już u kresu swego funkcjonowania chińska stacja Tiangong 1. Międzynarodowa Stacja Kosmiczna prezentuje się naprawdę imponująco, a w jej budowie uczestniczą Rosja, Stany Zjednoczone, Kanada, Japonia, Brazylia i Europejska Agencja Kosmiczna.
STS132 undocking iss2
Międzynarodowa Stacja Kosmiczna w 2010 roku.
Kibo PM interior
Wnętrze jednego z kilkunastu segmentów Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. W tym przypadku
mamy do czynienia z częścią japońską.
Innym rodzajem sztucznych satelitów Ziemi są wielkie teleskopy. Z całą pewnością słyszeliście o teleskopie Hubble'a, który jest najstarszym nadal użytkowanym teleskopem kosmicznym. Nie jest jednak jedynym. Obecnie w kosmosie przebywa ich jeszcze siedem , z których cztery orbitują wokół Ziemi. Wszystkie mają różne parametry i pozwalają na wiele sposobów zaglądać w najdalsze zakątki wszechświata.
Hubble 01
Teleskop Kosmiczny Hubble'a.
JWST Full-Scale Model on Display in Germany
Model Teleskopu Kosmicznego Webba, który opuści Ziemię w 2018 roku.
Ponadto, wokół Ziemi krąży także całe mnóstwo innych satelitów, używanych do badań, nawigacji, telekomunikacji, transmisji danych i całego szeregu innych rzeczy. A mówiąc mnóstwo nie mam wcale na myśli kilkudziesięciu, ani nawet kilkuset. Nie. Na orbicie znaleźć można kilka tysięcy pełnoprawnych satelitów, z których około 1200 pozostaje aktywnych! Jeszcze jakieś 15 lat temu posiadaniem satelitów mogły się pochwalić tylko największe potęgi z dziedziny podboju kosmosu, takie jak Rosja, Stany Zjednoczone, czy Wielka Brytania. Dzisiaj jednak ma je całe mnóstwo egzotycznych państw i państewek, między innymi Estonia, Peru, Boliwia, Irak i Turkmenistan. Oczywiście w tym "elitarnym" gronie nie zabrakło i satelitów rodem z Polski. A konkretnie, trzech satelitów. Pierwszy był wystrzelony w 2012 roku PW-Sat. Później przyszedł czas na "Heweliusza" i "Lema". Jak dobrze pójdzie, to w ciągu najbliższych kilku lat dorobimy się jeszcze kilku kilogramów żelastwa na orbicie ;).
Polish satellite BRITE Heweliusz model in Gdansk 19.8.2014
A ta malutka skrzyneczka to jeden z polskich satelitów, "Heweliusz". Nie wygląda, prawda? ;)
Skoro już mówimy o żelastwie... Wokół Ziemi krążą dziesiątki tysięcy obiektów dużo, dużo mniejszych od przeciętnej satelity. Przez ostatnie 50 lat ludzie trochę naśmiecili, przez co dzisiaj mają tylko problemy. Otóż gdzieś tam, na orbicie, przez cały czas utrzymują się takie rzeczy, jak nieczynne satelity lub ich kawałki, śmieci zrzucane przez 15 lat z radzieckiej stacji Mir, pogubione przez astronautów części garderoby (na przykład rękawice!), a nawet... krople farby i moczu. Wszystkie te cząsteczki przemierzają przestrzeń kosmiczną z prędkością większą od prędkości ledwo co wystrzelonego pocisku. Każde spotkanie z nimi może się więc spotkać dla statystycznego astronauty tragicznie. A za każdym razem, gdy dwa kosmiczne śmiecie spotkają się ze sobą, dojdzie do kolizji, dzięki której powstanie ich jeszcze więcej. Gdy w 2009 roku zderzyły się na przykład nieczynne satelity Iridium 33 i Kosmos 2251, powstało około 600 nowych kosmicznych odłamków. Wydaje mi się, że powinniśmy zaczynać powoli sprzątać. No, ale to już zupełnie inna historia... ;)
Debris-LEO1280
NASA śledzi około 19 tysięcy krążących wokół Ziemi odłamków kosmicznego gruzu. Według najpopularniejszych
szacunków odłamków tych jest obecnie około 500 tysięcy.
No to co sądzicie o tych naszych kosmicznych śmieciach? Udało mi się Was zaskoczyć w pewnych kwestiach? ;) Czy myślicie, że uda nam się posprzątać kosmiczne żelastwo? :)

Zobacz też:
1. Gwiazdy na Ziemi, czyli o energii przyszłości
2. Czy objawi nam się Planeta numer 9?
3. Szwajcaria referendum stoi

sobota, 9 kwietnia 2016

Bronimy najgorszych władców Polski

Zauważyliście może moją dwutygodniową (z okładem) nieobecność. Wszystkich zaniepokojonych uspokajam jednak, że żadnego rodzaju wypalenie zawodowe nie miało jak na razie miejsca i mam nadzieję, że nigdy nie nadejdzie. W ciągu ostatnich kilkunastu dni miałem okazję trochę poudzielać się historycznie i skłonić moje komórki nerwowe do nieco większego niż zazwyczaj wysiłku. Dlatego też na tapetę weźmiemy sobie dzisiaj zagadnienie stricte historyczne. A mianowicie, najgorsi władcy Polski. A właściwie, najgorsi władcy Polski według powszechnej opinii. Bo tak naprawdę zazwyczaj oceniamy ich z punktu widzenia epok, w których żyli, i wydarzeń, które podczas ich rządów miały miejsce. Wielu z nich jest tak naprawdę ofiarami swych poprzedników, poddanych, a czasem też następców. Spróbujmy więc obronić ich przed dziejową niesprawiedliwością! :)

1. Stanisław August Poniatowski
Jak na doświadczonych badaczy historii przystało, zaczniemy od końca. Czyli od przesławnego króla Stasia, do którego zasług zwykło nam się zaliczać rozbiory i utratę przez Polskę niepodległości. Oczywiście myślenie takie nie jest do końca prawidłowe. Głównym inicjatorem rozbiorów był bowiem nie on, a trzy mocarstwa z naszym krajem sąsiadujące - Rosja, Prusy i Austria. Rzeczpospolita popadła zaś w zależność od swych sąsiadów na kilkadziesiąt lat nim Poniatowski wstąpił na tron, bo w czasie, gdy polski tron zajęty był przez Sasów - Augusta II Mocnego i Augusta III. Można mieć wprawdzie sporo wątpliwości co do polityki króla Stasia w ostatnich latach jego rządów, lecz nie można zapominać, że przez prawie cały okres swego panowania był wielkim reformatorem, dążącym do odzyskania przez Polskę dawnej świetności. Założył Szkołę Rycerską, Mennicę Warszawską, Teatr Narodowy w Warszawie, był jednym z inicjatorów wydawania propagującego zmiany pisma "Monitor"... I tak dalej, i tak dalej.
Lesseur - Portret Stanisława Augusta z klepsydrą
Portret Stanisława Augusta Poniatowskiego autorstwa Wincentego de Lesseur.
2. Mieszko II Lambert
Nad Mieszkiem II miałem już się okazję zastanawiać jakiś czas temu. Niemniej warto przypomnieć jego tragiczną historię. Tron objął w 1025 roku po śmierci swego ojca, Bolesława Chrobrego. Odziedziczył niestety po nim konflikty praktycznie z wszystkimi sąsiadami ówczesnej Polski. A na dodatek popadł w konflikt ze swoimi braćmi. Doprowadziło to do cesarsko-ruskiego najazdu na jego państwo, okresowego pozbawienia go tronu i początku długiego kryzysu na ziemiach polskich. A przecież Mieszko II nie zrobił nic, co w sposób drastyczny odbiegałoby od poczynań jego ojca!
Mieszko II by Aleksander Lesser
Portret Mieszka II Lamberta autorstwa Aleksandra Lessera.
3. Władysław Herman
Panowanie Władysława Hermana było już znacznie dłuższe od Mieszka II. Piast ten nigdy nie przyjął wprawdzie tytułu królewskiego, ale na tronie książęcym przesiedział 23 lata - począwszy od roku 1079, a skończywszy na 1102. Gdy siadał na nim po raz pierwszy wydawał się być jednak bardziej zaskoczony niż usatysfakcjonowany. Przez pół swego życia był bowiem przekonany, iż zaszczyty takie nigdy nie staną się jego udziałem. Władzę w kraju umacniał tak naprawdę jego brat - Bolesław Szczodry - a jego schedę mieli objąć jego synowie.  I - co dziwne - Władysław Herman nie wykazywał żadnych chęci na obalenie brata. Zaszył się w swej siedzibie w Płocku, nie knuł, nie spiskował, po prostu "cieszył się życiem". Aż dziwne jak na Piasta, prawda? ;) Niespodziewanie jednak został siłą wtłoczony do wielkiej polityki. Bolesław został obalony i wygnany z kraju, a jego następcą uczyniono właśnie Władysława. Ten jednak nie zmienił swoich zapatrywań i praktycznie rzecz biorąc pozwolił na podejmowanie najważniejszych decyzji możnowładcy palatynowi Sieciechowi, podczas gdy sam ograniczył swój udział w sprawowaniu władzy do roli figuranta. Nie zjednał sobie tym oczywiście sympatii ani swych poddanych, ani swej rodziny, ani oceniających go prawie tysiąc lat później historyków.
Władysław I Herman by Aleksander Lesser
Portret Władysława Hermana autorstwa Aleksandra Lessera.
4. Konrad Mazowiecki
To imię okryło się złą sławą z jednego bardzo prostego powodu. To przecież ten książę sprowadził do Polski Krzyżaków! Jego niemalże 50-letnia kariera polityczna została tak łatwo przyćmiona przez jeden brzemienny w skutki błąd. Musimy jednak przy jego ocenie zwrócić uwagę na realia epoki. Konrad Mazowiecki był jednym z całego mnóstwa książątek władających niewielkimi państewkami na obszarze ziem ich wielkich przodków. Książątka te toczyły ze sobą liczne wojny i na okrągło kombinowały jakby tu zawładnąć dobrami swoich braci i kuzynów. Konrad miał o tyle utrudnione zadanie, że jego posiadłości - a więc Mazowsze i Kujawy - graniczyły od północy z ziemiami pogańskich Prusów i Jaćwingów, którzy nękali swych sąsiadów licznymi łupieżczymi wyprawami. To właśnie z ich powodu w 1226 roku Konrad sprowadził do Polski członków Zakonu Krzyżackiego, którzy mieli zmienić tę sytuację. Jak się okazało, zmienili. Niestety, na gorsze.
Konrad I Mazowiecki
Konrad Mazowiecki według Jana Matejki.
5. Jan I Olbracht
"Za króla Olbrachta wyginęła szlachta". Na pewno spotkaliście już się z tym ponadczasowym przysłowiem, lecz zapewne nie wiecie skąd się wzięło. Jak się okazuje, szlachta nie miała zbyt dużo czasu na "wyginięcie", bo Jan I Olbracht rządził Polską tylko dziewięć lat - od 1492 do 1501 roku. Czym podpadł aż tak bardzo swym poddanym w tak krótkim czasie? Według dość popularnych teorii tym, że zorganizował w roku 1497 wyprawę na Mołdawię, w której wzięło udział 40 tysięcy polskich szlachciców, a która zakończyła się kompletną klęską. Tyle że zginęło wówczas niewiele ponad 5 tysięcy polskich żołnierzy, a więc nawet nie 1/8 spośród tych, którzy wyruszyli. Wydaje się więc, że przysłowie nie odnosi się zbytnio do wyprawy mołdawskiej, a raczej do najazdów tatarskich, które po niej nastąpiły. Oczywiście nie spowodowały i one wymarcia stanu szlacheckiego, ale powiedzenie się przyjęło.
Aleksander Lesser, Jan Albert
Jan Olbracht autorstwa Aleksandra Lessera.
6. Henryk Walezy
Henryk Walezy okrył się szczególnie złą sławą choć przebywał na tronie polskim zaledwie przez kilka miesięcy. Jego głównym problemem była jednak nieznajomość polskich realiów i kompletny brak zainteresowania sprawami polskimi. Nie jest to oczywiście zbyt dobra metoda obrony, ale zawsze jakaś ;). Bądź co bądź, to nie wina Henryka Walezego, że właśnie w okresie jego panowania w Polsce ważyły się losy jego panowania we Francji. A panowanie w swej ojczyźnie stawiał on zdecydowanie na pierwszym planie. I nic w tym dziwnego, że jak tylko zmarł jego brat, król Francji Karol IX, podjął decyzję o natychmiastowej ucieczce nad Sekwanę.
Grottger Escape of Henry of Valois
Ucieczka Henryka Walezego z Polski, obraz autorstwa Artura Grottgera.
7. Michał Korybut Wiśniowiecki
I w tym miejscu muszę przyznać, że nie wiem co powiedzieć. Bo jedyną możliwością usprawiedliwienia krótkich rządów Michała Korybuta Wiśniowieckiego jest to, że królem w ogóle zostać nie powinien. Szlachta wybrała go przez wzgląd na jego małe zaplecze polityczne, a także dziedzictwo jego wielkiego ojca, Jaremy Wiśniowieckiego, który wsławił się między innymi podczas powstania Chmielnickiego na Ukrainie. Michał Korybut Wiśniowiecki był wprawdzie człowiekiem wykształconym, ale jego rządy były nadzwyczaj nieudolne. Nie mógł on sobie poradzić z silną opozycją wymierzoną przeciwko niemu, a podczas najazdu tureckiego nie podjął środków wystarczających do konstruktywnej obrony ojczyzny. Słuszne wydają się być słowa wybitnego historyka Władysława Konopczyńskiego, który stwierdził, że Michał Korybut "mówił ośmiu językami, ale w żadnym z nich nie miał nic ciekawego do powiedzenia".
Michał Korybut Wiśniowiecki
Michał Korybut Wiśniowiecki według Jana Matejki.
Przebrnęliśmy w ten sposób przez żywota siedmiu niezbyt lubianych przez potomnych władców Polski. Czy dodalibyście kogoś do powyższej listy? Czy zgadzacie się z moją argumentacją? A może znaleźliście sposób na wybronienie Michała Korybuta Wiśniowieckiego? :) Czekam na wasze komentarze. ;)



Zobacz też:
1. Opowieść o Dymitrze, który wcale nie był Dymitrem
2. Najdziwniejsze artykuły Wikipedii 
3. Najdziwniejsze pomysły I wojny światowej