wtorek, 26 maja 2015

Co nam wzięli Szwedzi, czyli o Potopie

25 lipca 1655 roku. Szwedzi od kilku dni operują na ziemiach polskich. Od wschodu do Rzeczpospolitej wkracza Magnus de la Gardie, od zachodu - Arvid Wittenberg. Perspektywy na najbliższe tygodnie również nie nastrajają dobrze. Już niebawem do Polski przedostanie się wielka armia pod wodzą szwedzkiego króla, Karola X Gustawa. Pod Ujściem zbiera się pospolite ruszenie - niemalże piętnaście tysięcy zbrojnych pod wodzą wojewody poznańskiego, Krzysztofa Opalińskiego. Szwedzi nie będą mieli łatwo. Wróć. Będą mieli bardzo, bardzo łatwo...
Przesławna bitwa pod Ujściem skończyła się po kilkunastu godzinach. Straty po obu stronach były minimalne, a mimo to Opaliński wraz z wojewodą kaliskim Andrzejem Karolem Grudzińskim podpisali kapitulację. Dlaczego? Powodem była panika w obozie polskim. Legenda polskiego pospolitego ruszenia już chyba przestała być tak żywa, jak niegdyś. Po dotkliwych klęskach podczas kozackiego powstania Chmielnickiego, wywołanych głównie niesubordynacją szlachty, przeciwnik po raz kolejny nie musi się zbytnio wysilać, aby zwyciężyć Polaków. Lecz tym razem przeciwnicy ci mają łatwiej niż kiedykolwiek. Bez trudu zdobywają kolejne miasta, a właściwie do nich wkraczają, bo o oblężeniu mowy w tych przypadkach być nie może. W Kiejdanach Krzysztof Radziwiłł, znany m. in. z sienkiewiczowskiego "Potopu", poddaje im za jednym zamachem całą Litwę. Ba! Nawet większość szlachty przechodzi na stronę najeźdźcy. To bezsprzecznie była jedna z najłatwiejszych kampanii w historii Szwecji. Wydawałoby się, że za taką "pomoc" okazaną przez Polaków, Szwedzi się nam odpłacą. I odpłacili się, a dokładniej "odpłacili się". Potop szwedzki okazał się jednym z największych kataklizmów dla kultury polskiej.
Dahlbergh Bitwa Ujscie
Bitwa pod Ujściem, 25 lipca 1655.
Przenieśmy się teraz do czasów współczesnych. Jesteśmy na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, regionie znanym z licznych ruin zamków, rozsianych wśród pól, skał i lasów. Mało kto zastanawia się jednak, dlaczego zamki owe są ruinami. Prześledźmy więc ich historię. Zaczniemy od Bobolic. Zamek ten, dziś święcący triumfy po niedawnym remoncie, został zniszczony w 1657 roku przez oddziały szwedzkie. Upadek grodu w podczęstochowskim Olsztynie wyznaczyło jego spalenie w 1656 roku. W tym przypadku Skandynawowie nie oszczędzili również pobliskiego miasta. Podobny los spotkał zamki w Rabsztynie i Bydlinie. Żywot Ogrodzieńca został natomiast przerwany aż dwukrotnie. Najpierw, w 1655 roku spalili go Szwedzi. Później został odbudowany, by w 1702 roku znów zostać puszczony z dymem, oczywiście przez Szwedów!

Ogrodzieniec gothic castle ruins
Zamek w Ogrodzieńcu.
Podobnych przypadków możemy się doszukiwać również w innych częściach Polski. W latach 1655-1660 zdewastowano w Polsce kilkaset zamków, pałaców, kościołów i innych wartościowych obiektów. Architektura to jednak nie wszystko. Do Szwecji odpłynęło z Polski tysiące rozmaitych dzieł sztuki, począwszy od obrazów, a skończywszy na książkach i dywanach. Szwedzkie "nabytki" były tak duże, że do ich eksportu używano całych wozów. Całego mnóstwa wozów! Z zamku w Wiśniczu na przykład wyruszyło ich w drogę do Szwecji jakieś 150. Piękna rezydencja Lubomirskich została w praktyce ogołocona ze wszystkiego. Pod tym względem Szwedzi byli więc niezwykle skuteczni.

Grabowski Wiśnicz Castle
Zamek w Wiśniczu, ograbiony w czasie potopu szwedzkiego.
Rzecz jasna znalazło się niedawno mnóstwo "ekspertów" żądających od Szwecji zwrotu całego zagrabionego mienia. Ich wyliczenia dotyczące wartości utraconych przez Polskę dóbr kultury dochodzą do kilku miliardów złotych. Postulaty tych ludzi nie są według mnie jednak zbyt zasadne. Trudno jest rozstrzygać jakiekolwiek sprawy sporne po niemalże czterystu latach od ich zaistnienia. To co Szwedzi zabrali Rzeczpospolitej, w większości zapewne nigdy do niej nie wróci. I musimy się z tym pogodzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz