piątek, 23 września 2016

Poznajcie nowe dyscypliny olimpijskie

Igrzyska XXXI Olimpiady, które odbywały się w tym roku w Rio de Janeiro, dobiegły końca. Na kolejne wielkie święto sportu przyjdzie nam poczekać cztery lata, aż do otwarcia Letnich Igrzysk Olimpijskich, które odbędą się tym razem w Tokio, a to, że będą wyjątkowe, wiemy już teraz. Dlaczego? Otóż Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) postanowił sprawić kibicom na całym świecie niespodziankę i podjął decyzję o włączeniu do programu igrzysk aż sześciu nowych dyscyplin. Będzie to największe rozszerzenie programu olimpijskiego od... ponad stu lat! Chcecie dowiedzieć się co nieco na temat tych nowości? Zapraszam do przeczytania dzisiejszego wpisu! :)

1. Baseball
Baseball zaliczył już przygodę z igrzyskami olimpijskimi. W latach 1992-2008 był bowiem pełnoprawną dyscypliną olimpijską. Wcześniej kilka razy pojawiał się na nich jako dyscyplina pokazowa, czyli rozgrywana bez przyznawania medali. Medale najczęściej zdobywali - wbrew pozorom - reprezentanci Kuby, którzy w pięciu startach olimpijskich trzykrotnie zwyciężali, a dwukrotnie zajmowali drugie miejsce. Po jednym złotym medalu zdobyły natomiast Stany Zjednoczone i Korea Południowa. W 2005 roku podjęto jednak decyzję, że baseball z igrzysk zostanie wycofany począwszy od 2012 roku. Działacze MKOl-u musieli jednak pożałować swojej decyzji, bo do Tokio, po 12 latach przerwy, baseball powróci.

Opisanie zasad tej popularnej za oceanem gry, która notabene jest mi kompletnie nieznana, zajęłoby jednak zbyt dużo czasu, bo rozpisywać się o tym w tym dość złożonym wpisie. Dość więc powiedzieć, że chodzi o to, by uderzyć kijem piłkę, a następnie zaliczyć jak najwięcej baz nim ta dostanie się w ręce przeciwnika. Punkty zdobywa się w przypadku, gdy któremuś z zawodników uda się zaliczyć wszystkie cztery bazy, stanowiące tak naprawdę wierzchołki całkiem sporego kwadratu. Rozgrywka podzielona jest na 9 rund, z których każda ma dwie połowy.
AT&T Park 9-28-2015
Stadion do gry w baseballa w San Francisco.
2. Softball
Baseball jest z całą pewnością niezwykle interesującą grą (dla tych, którzy lubią ją oglądać), lecz ma jedną podstawową wadę. Bardzo rzadko zdarza się, by grały w niego kobiety. A to uniemożliwia niejako przeprowadzenie rywalizacji baseballowej dla obu płci. Stąd do programu igrzysk powróci też, również po 12 latach przerwy, softball. Zasady tej gry są bardzo podobne do reguł baseballa, lecz gra odbywa się na znacznie mniejszym boisku, zaś piłka i kij są większe od tych baseballowych. Choć gra ta będzie rozgrywana na igrzyskach tylko przez kobiety, nie możemy uznać jej za kobiecą odmianę baseballu. Bo w softballa gra też wielu mężczyzn, przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych.


Softball jest już konkurencją zdominowaną w praktyce przez dwie reprezentacje narodowe - Stany Zjednoczone i Japonię. Począwszy od 2002 roku we wszystkich edycjach mistrzostw świata w tej dyscyplinie do wielkiego finału dochodziły tylko i wyłącznie te dwie drużyny. Czterokrotnie rywalizację tą zwyciężyły Amerykanki, zaś dwa razy tryumfatorkami okazały się Japonki. Wydaje się że za cztery lata, w Tokio, trudno będzie się spodziewać innego wyniku. ;)
ACT vs Japan test 2 365
Gra w softballa.
3. Surfing
Decyzja o przyjęciu do elitarnego grona olimpijskich sportów surfingu była dla mnie wielką niespodzianką. Wydaje się, że jeszcze nigdy na olimpiadzie nie pojawił się sport o równie niesprecyzowanych zasadach. Zawodów w tej specjalności jest bowiem całe mnóstwo, a każde z nich rządzą się własnymi prawami. By powiedzieć co nieco na temat reguł obowiązujących w surfingu posłużymy się przykładem prestiżowego cyklu World Surf League. Zawodnicy biorący w nim udział wykonują szereg akrobacji na przybrzeżnych falach, zaś sędziowie oceniają ich w skali od 0,1 do 10. Ocena ta zależy z kolei od szeregu czynników: trudności wykonywanych akrobacji, ich innowacyjności, ich różnorodności, poprawności ich wykonania, a także prędkości, z jaką zawodnik się przemieszcza.

W XXI wieku w rozgrywkach surfingowych liczyli się w zasadzie przedstawiciele trzech nacji: Brazylijczycy, Amerykanie i Australijczycy. Wprawdzie kilkukrotnie mistrzostwo świata w konkurencjach damskich zdobywała Carissa Moore, reprezentantka Hawajów, lecz jak dobrze wiemy Hawaje podlegają Stanom Zjednoczonym i podczas olimpiady tak czy siak będą występować pod amerykańskimi gwiazdkami i pasami. Niemniej dla przeciętnego polskiego kibica sportowego igrzyska w Tokio będą pierwszą okazją, by poprzyglądać się trochę surfingowej rywalizacji i dowiedzieć się co nieco na temat tego oryginalnego sportu.
Hossegor 2008
Zawody surfingowe we Francji.
4. Karate
W programie igrzysk olimpijskich w Tokio nie może zabraknąć karate, sportu wyrosłego z japońskiej tradycji i historii. Ten kto myśli, że dodanie karate do programu igrzysk olimpijskich jest zwykłym ukłonem względem japońskich sportowców, popełnia jednak błąd. Ostatnie edycje mistrzostw świata w karate pokazały bowiem, że japońska dominacja w karate poszła już w niepamięć. Azjatom dzielnie czoła stawiają przede wszystkim... Egipcjanie, ale też Francuzi, Turcy, Irańczycy czy Hiszpanie. Zastanawia mnie tylko, dlaczego akurat te narody?

Karate rozgrywane będzie na igrzyskach w dwóch stylach: kata i kumite. Kata dla niewprawionego widza jest zbliżone raczej do gimnastyki artystycznej niż sportu walki. Zawodnicy walczą bowiem... z wyimaginowanym przeciwnikiem według jednego z kilkudziesięciu zatwierdzonych programów. Innymi słowy, wykonują określoną sekwencję ćwiczeń za co otrzymują od sędziów noty adekwatne do osiąganych wyników. Kumite to już bardziej konstruktywna walka, w której celem jest przewrócenie bądź uderzenie przeciwnika przy pomocy określonych technik, punktowanych od 1 do 3.
Karate WM 2014 (2) 173
Pokaz kata podczas Mistrzostw Świata w Karate w 2014 roku.
5. Skateboarding
To już kolejna z prezentowanych dzisiaj dyscyplin, w której o wynikach w całości decydują sędziowie. Wespół z surfingiem i kate dołączy ona do olimpijskich weteranów: gimnastyki artystycznej i sportowej, skoków do wody, boksu, a także skoków na trampolinie. Dziwi mnie fakt, że tego typu dyscypliny są masowo wprowadzane do olimpijskiego programu w świetle coraz częściej popełnianych błędów sędziowskich, jakie mieliśmy w tym roku okazję oglądać chociażby w boksie. Swojej decyzji MKOl raczej nie zmieni, więc pozostaje nam mieć tylko nadzieję, że w przyszłości gremia sędziowskie będą funkcjonować znacznie lepiej.

Wracając do skateboardingu, dyscyplina ta ma być ukłonem w kierunku ludzi młodych. Oczywiście działacze Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego sami pamiętają czasy, kiedy to młodych uważano za jedynych użytkowników deski, a od tego czasu niejeden młody zdążył się już zestarzeć. Stereotyp jednak pozostał ;). I dlatego też będziemy mogli już za cztery lata oglądać jak kilkudziesięciu deskorolkarzy wykonuje przeróżne akrobacje na specjalnie w tym celu przygotowanych torach i rynnach. Szczegóły póki co są bliżej nieznane.
BoardmastersVert 1
Przykładowa arena walki deskorolkarzy.
6. Wspinaczka sportowa
No i przechodzimy do prawdziwej perełki mojej dzisiejszej listy. Wspinaczka sportowa na igrzyskach olimpijskich będzie wydarzeniem bezprecedensowym. Po pierwsze dlatego, że chyba niewielu ludzi spodziewało się ją na igrzyskach zobaczyć. To dyscyplina tak oryginalna i egzotyczna, że wydawało się iż nigdy nie uda się jej wkroczyć do tego samego pokoju, w którym siedzą lekkoatletyka, pływanie i wioślarstwo. Ale jednak. I należy zaznaczyć, że choć wspinaczka sportowa może brzmieć kuriozalnie, to rywalizacja w niej jest całkiem interesująca. Zarówno panie, jak i panowie zaprezentują się w dwóch różnych konkurencjach. W jednej z nich o ostatecznym wyniku decydować będzie wytrzymałość i precyzja, zaś w drugiej - szybkość wspinaczki.


Należy odnotować jeszcze jedną drobnostkę. Otóż zazwyczaj gdy jakaś dyscyplina wchodzi do programu igrzysk, Polacy dopiero ją poznają i dopiero wtedy sport ten zaczyna się w naszym kraju dynamicznie rozwijać. W tym przypadku jest jednak inaczej. Polacy we wspinaczce sportowej już teraz stoją dość dobrze, szczególnie w konkurencjach kobiecych, gdzie możemy pochwalić się obecnością trzech Polek w ścisłej światowej czołówce. I choć ich wyniki nie mogą się jeszcze równać z osiągnięciami fenomenalnych zawodniczek i zawodników z Rosji, Ukrainy czy Chin, to po raz pierwszy od wielu lat możemy spodziewać się medalu w konkurencji debiutującej na igrzyskach.
Adam Ondra - Championnats du monde 2012 Bercy - Voie de Finale 05
Jeżeli ktoś z Was nadal nie wie, na czym to ma polegać, to spójrzcie na zdjęcie u góry. Robi wrażenie, co nie? ;)
7. I co dalej?
Międzynarodowy Komitet Olimpijski wydaje się nie zwalniać tempa i możemy się spodziewać, że za cztery lata zostanie ogłoszony kolejny pakiet nowych dyscyplin olimpijskich. Sportów jest jednak całe mnóstwo. Który z nich więc wybrać? Jak już wcześniej wspomniałem, niezbyt podobały mi się tegoroczne wybory (no, może poza tą wspinaczką). Żeby jednak tylko nie narzekać, zaproponuję pewne rozwiązania od siebie. Interesującym pomysłem byłoby na przykład wprowadzenie do igrzysk bowlingu, czyli popularnej gry w kręgle, której związek ubiegał się zresztą w tym roku o włączenie do igrzysk wespół z wyżej wymienioną szóstką.


Na olimpiadzie moglibyśmy też oglądać snookera, zbliżoną do bilarda dyscyplinę, która popularność zdobyła już na całym świecie. W najważniejszych konkursach wciąż dominują wprawdzie przedstawiciele Wielkiej Brytanii, lecz obecność snookera na igrzyskach mogłaby stanowić okazję na przebicie się dla zawodników z szeregu bardziej egzotycznych krajów. Nową jakość do igrzysk z pewnością wprowadziłyby też rozgrywki... szachów! Co o tym myślicie?

A jakie dyscypliny to Wy najbardziej chcielibyście zobaczyć na igrzyskach? Czekam na Wasze propozycje! :D

Zobacz też:
1. 7 bardzo dziwnych gier zespołowych
2. Kto wygra Euro 2016?
3. Najdziwniejsze artykuły Wikipedii

piątek, 10 czerwca 2016

Kto wygra Euro 2016?

Fantastyczna wiadomość dla wszystkich wielkich fanów futbolu. Nadszedł wreszcie ten dzień. Rozpoczynają się mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Nie muszę chyba nikomu przypominać, iż odbędą się one we Francji, a udział w nich weźmie rekordowa liczba 24 reprezentacji narodowych. I jak co cztery lata wszyscy zadają sobie bardzo istotne pytanie. Kto zostanie kolejnym mistrzem Starego Kontynentu? Oczywiście nawet największy znawca piłki nożnej nie jest w stanie tak od razu wskazać zwycięzcy. Ale kandydatów do zwycięstwa zawsze można kilku znaleźć. Przyjrzyjmy się im! :)

UEFA Euro 2016 logo
Logo mistrzostw.
Faworyt Buckmacherów
Niezwykłe wręcz przekonanie buckmacherów o nieuniknionym zwycięstwie Francji jest dla mnie co najmniej zaskakujące. I nie mówimy tu o jednym gościu, który stwierdził, że uznaje trójkolorowych za faworytów. Mówimy o 26 najbardziej renomowanych firmach buckmacherskich, które zgodnym głosem przyznają  puchar Francji. Podczas ostatnich dwóch imprez mistrzowskich (Euro 2012 i MŚ 2014) drużyna trenowana przez Didiera Deschampsa przegrała mecze ćwierćfinałowe, lecz podkreślić trzeba, iż w obu przypadkach z przyszłym tryumfatorem rozgrywek - odpowiednio: Hiszpanią i Niemcami.

Od 2014 roku Francuzi nie rozegrali żadnego meczu o stawkę, więc tak do końca nie wiemy czego się po nich spodziewać. Tym bardziej, że mecze towarzyskie grali w kratkę. Były wśród nich wspaniałe zwycięstwa nad Niemcami (2-0), Rosją (4-2), czy Hiszpanią (1-0), ale były też klęski z Anglią (0-2), Belgią (3-4), Holandią (2-3) i... Albanią (1-0). O tym, jaki obraz zaprezentują nam gospodarze tegorocznego turnieju, dowiemy się już dziś o 21:00. Trójkolorowi rozegrają wówczas mecz otwarcia z Rumunią. ;)
5 juin 2009, stade Gerland à Lyon. France - Turquie (1-0)
Mecz reprezentacji Francji w 2009 roku.
Świeży Tryumfator
Niemcy w ostatnich latach praktycznie nie schodzą z podium. Od 2002 roku na wszystkich imprezach mistrzowskich (a więc mistrzostwach świata i Europy) tylko raz odpadli przed półfinałem. I było to w 2004 roku. Do 2014 roku mimo licznych drugich i trzecich miejsc nie mogli się jednak dostać na sam szczyt. I wreszcie im się udało. I choć ostatnimi czasy reprezentacja Niemiec nie prezentowała najwyższej formy, status mistrza świata gwarantuje im pozostanie jednym z faworytów tegorocznych mistrzostw Europy. I nie ma tu żadnego znaczenia fakt, że w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy kadra Joachima Löwa przegrywała z Polską, Stanami Zjednoczonymi, Anglią, czy wreszcie Słowacją. Mistrzostwa Europy to zupełnie inna bajka.
Award ceremony of the World Cup in Brazil 02
Drużyna Niemiec odbiera puchar mistrzostw świata 2014 roku.
Niedawny Dominator
Reprezentacja Hiszpanii, kierowana przez Vincente del Bosque, była w latach 2008-2012 prawdziwym zjawiskiem. Zwyciężała wszystko, co tylko się dało. Ale to już przeminęło. W najbardziej niespodziewanym momencie zdarzyła się wielka klapa. Mowa oczywiście o spektakularnej klęsce podczas Mundialu sprzed dwóch lat. Wysokie przegrane z Holandią (1-5) i Chile (0-2) sprawiły, że Hiszpania pożegnała się z turniejem już po fazie grupowej.

Nie powinniśmy jednak na samym wstępie eliminować Hiszpanii z walki o kolejny tryumf w mistrzostwach Starego Kontynentu. Powinniśmy raczej potraktować wydarzenia z roku 2014 jako zwykły wypadek przy pracy. Tym bardziej, że podczas kwalifikacji do tegorocznego czempionatu Hiszpania wygrała 9 z 10 meczy, przegrywając tylko raz ze Słowacją (2-1). Warto też zauważyć, że w tym czasie rywale trafili do ich bramki ledwie 3 gole. Czyżby wielkie odrodzenie? ;)
Spain national football team Euro 2012 trophy 02
Hiszpanie cieszący się ze zwycięstwa w 2012 roku.
Zwycięzca Sprzed Lat
Jeżeli Hiszpania radziła sobie w kwalifikacjach doskonale, to Anglia wspięła się na szczyty piłkarskich możliwości. Podobnie jak reprezentacja Hiszpanii dała sobie strzelić tylko trzy gole, ale w przeciwieństwie do niej wygrała wszystkie mecze. Co do jednego. Nie dziwi więc fakt, że znalazła się wśród faworytów do zwycięstwa, którego na imprezie mistrzowskiej nie dostąpiła od Mundialu w 1966 roku. Trzeba jednak przyznać, że w meczach towarzyskich radziła sobie nieco gorzej. Przegrała między innymi z Holandią (1-2) i Hiszpanią (0-2), a także zremisowała 1-1 z Włochami. Jak to będzie na mistrzostwach - przekonamy się już wkrótce.
Post L2 Play-Off Final
Stadion Wembley, główna arena zmagań reprezentacji Anglii.
Czarny Koń
Belgia ma w kolorze flagi czerń. Pasuje to do statusu czarnego konia, który zwykło się przyznawać reprezentacji tego kraju przed tegorocznymi mistrzostwami. Wpływ na to ma zapewne świetny wynik podczas mistrzostw świata z 2014 roku, kiedy doszła do ćwierćfinału jako jedna z czterech europejskich drużyn. Trzeba jednak przyznać, że z Europejczykami Belgowie sobie zbyt dużo wówczas nie pograli. Stoczyli wówczas bowiem mecze z Rosją, Algierią, Koreą Południową, Stanami Zjednoczonymi i Argentyną. Ponadto, Belgowie nie radzili sobie zbyt dobrze podczas kwalifikacji do tegorocznych mistrzostw.
Belgium vs Korea Republic - Group H - 2014 FIFA World Cup Brazil
Mecz Belgia - Korea Południowa podczas Mundialu 2014.
Wielka Niespodzianka
Poznaliśmy jak na razie sylwetki pięciu faworytów. Ale nie można zapominać, że w mistrzostwach grają 24 drużyny. I każda ma mniejsze lub większe szanse na zwycięstwo. Tak było chociażby w 2004 roku, kiedy reprezentacja Grecji w dość niecodziennym stylu sięgnęła po końcowy tryumf. Grecy ledwo co wyszli wówczas z fazy grupowej, zdobywając w niej ledwie 4 punkty. Później strzelili jeszcze trzy gole, po jednym w każdym z meczów fazy pucharowej i w ten sposób zapewnili sobie zwycięstwo. Kto wie, czy w podobny sposób nie tryumfują w tym roku Chorwacja, Węgry, Irlandia albo Albania? A może zaskakującą siłę zaprezentuje któryś ze "średniaków" - Ukraina, Szwajcaria, Austria, Polska, Szwecja albo Turcja? No bo kto im zabroni? :D
Both teams on the pitch POL-GRE 8-6-2012
Mecz Polski z Grecją podczas Euro 2012. Grecja w tym roku nie ma już szans na zdobycie tytułu, a Polska...
Pytanie w tytule brzmiało: "Kto wygra Euro 2016?". Jak łatwo zauważyć, po przeczytaniu tego artykułu nie znaleźliście odpowiedzi innej niż: "Jedna z 24 drużyn uczestniczących." Ale to chyba dobrze. Dzięki temu emocje będą większe ;). A kogo Wy typujecie do końcowej wygranej? Kto Waszym zdaniem zasłużył na wielki tryumf? :D

Zobacz też:
1.  Krótka historia polskich piłkarzy w europejskim czempionacie
2. Poznajcie nowe dyscypliny olimpijskie

3. 7 bardzo dziwnych gier zespołowych

czwartek, 9 czerwca 2016

Moszna. Podopolski Disneyland

Opolszczyzna nie obfituje w wielkie, renomowane atrakcje turystyczne. Jest jednak pewne miejsce dzięki któremu jest o nas głośno w całej Polsce, a nawet trochę dalej. Mowa oczywiście o pałacu w Mosznej, który kilka tygodni temu znalazł się na 5. miejscu wśród zamków i pałaców w plebiscycie Top Atrakcje rozpisanym przez portal Polskie Szlaki (pełne wyniki możecie poznać tutaj). Pałac kojarzony jest przede wszystkim ze względu na swoją unikalną formę, monumentalność i ciekawe rozwiązania konstrukcyjne. No i, oczywiście, ze względu na sporych rozmiarów park pełen rododendronów.
Pałac w Mosznej od frontu.
Pałac od... nie od frontu ;).
Moszna to niewielka wioska gdzieś pomiędzy Krapkowicami a Prudnikiem, położona około 30 kilometrów na południe od Opola. Wizytę w miejscowości zaczynamy od znalezienia parkingu, co wbrew pozorom może przysporzyć wielu problemów, szczególnie jeśli ryzykujemy odbycie naszej podróży podczas trwania weekendu. We wsi znajdziemy oczywiście całe mnóstwo prywatnych parkingów, reklamowanych przez "zawodowców" na rowerach, ale i one zdają się nie zaspokajać potrzeb napływających zewsząd turystów.

Gdy już znajdziemy dogodne miejsce dla naszego samochodu, możemy podjąć krótki spacerek asfaltową drogą w kierunku zamku. Niebawem jego wieżyczki zaczną wyłaniać się spośród drzew, a w ostatecznym rozrachunku ujrzymy cały pałac w pełnej krasie. Jego najstarsze fragmenty pochodzą już z XVII wieku, lecz swoją świetność osiągnął dopiero na przełomie XIX i XX wieku. Władający wówczas nad tym obszarem ród Tiele-Wincklerów celowo uposażył go w 99 wież i wieżyczek. Liczba ta jest nieprzypadkowa, bo właśnie tyloma miejscowościami ci posiadacze ziemscy dysponowali. Co więcej, nigdy nie zabiegali o setną posiadłość, gdyż jej zdobycie oznaczałoby uregulowaną prawnie konieczność wystawienia armii. Ale to chyba dobrze. Jeszcze musieliby dobudowywać kolejną wieżę! ;)
Pałac od strony drogi do niego wiodącej.
Rododendrony i pałac w tle.
Pałac od strony ogrodów.
Gdy już nacieszymy oczy wspaniałym widokiem, pora wejść do środka. Będę szczery - ono zachwyca nieco mniej, ale i tak prezentuje się wyśmienicie. Podróż z przewodnikiem po zamkowych komnatach jest wprawdzie krótka, bo składa się na nią ledwie siedem pomieszczeń, lecz każde z nich pełne jest zaskakujących elementów. Szczególnie polecam Wam przyjrzenie się zbiorom przechowywanym w bibliotece, wśród których znaleźć możecie prawdziwe perełki literatury. Dla miłośników łamigłówek na spostrzegawczość dodam jeszcze, że wśród tysięcy starych ksiąg i woluminów kryje się... seria "Millenium" Stiega Larssona. ;)

Jeśli zakończycie już trasę zwiedzania i dalej nie będzie Wam dość wrażeń, zawsze możecie wspiąć się jeszcze na dwie zamkowe wieże. Grupki liczące po kilkanaście osób wychodzą w ich kierunku co kilkanaście minut. Podczas tej krótkiej podróży można się przyjrzeć całemu zamkowi z dość nietypowej perspektywy, rzucić okiem na krajobraz południowej Opolszczyzny, a także... poznać sekret słynnego kościotrupa łypiącego okiem na turystów z jednego z okien najwyższej spośród wszystkich pałacowych wież.
Nasz przyjaciel - kościotrupek.
Widok na pałac z najwyższej wieży.
Pałacowe ogrody z wieży.
Odwiedzając Moszną nie można też zapomnieć o wielkich ogrodach, które przywitają Was wszechogarniającą zielenią. No, chyba że przyjedziecie w maju. Wówczas z całą pewnością będziecie mieli okazję nacieszyć oczy przepięknie kwitnącymi rododendronami i azaliami. Dla chwili prywatności warto zboczyć na chwilkę z szerokiej, wiecznie zatłoczonej głównej alei i skierować się w stronę wąskich, ale nie mniej urokliwych ścieżynek z licznymi mostkami. Jeden ze wspomnianych mostków zaprowadzi Was na piękną wysepkę, otoczoną ze wszystkich stron przyzamkowymi kanałami. Można na niej usiąść na ukrytej wśród zieleni ławeczce i pokontemplować otaczającą przyrodę. ;)

Na samym końcu alei głównej, rozpoczynającej się w pobliżu zamkowej fontanny, znajdziemy zaś dość interesujący zabytek. Na pierwszy rzut oka wygląda jak monument poświęcony nieznanemu żołnierzowi. Ale tak naprawdę jest tylko postumentem, na którym niegdyś umieszczony był pomnik twórcy świetności Mosznej - Huberta von Tiele-Wiencklera. Jak przeczytamy z napisu na nim umieszczonego, pomnik ten został zdewastowany w latach 50. XX wieku. Nietrudno się domyślić przez kogo...
Rododendrony w pałacowym ogródku.
Kanał w parku.
Postument po dawnym pomniku solo...
... i wraz z alejką.
I na koniec ładny rododendron z bliska. ;)
Wyprawa do Mosznej zawsze będzie udana, bez względu na warunki jej towarzyszące. Czy odwiedziliście już kiedyś to interesujące miejsce? A może w Waszej okolicy znaleźć można równie piękny pałacyk? Czekam na Wasze komentarze :).

Zobacz też:
1. Co nowego w Opolu?
2. Puławy. W cieniu wielkiego przemysłu
3. Drżyjcie kierowcy, czyli remont na A4

środa, 8 czerwca 2016

Życie na Grenlandii

W filmie Sekretne Życie Waltera Mitty, tytułowy bohater przybywa na Grenlandię i poznaje pewnego ponurego, porzuconego przez żonę mężczyznę. Radzi mu on, by nigdy nie dopuszczać się zdrady w kraju, w którym żyje 8 osób. Jego słowa nie są może zbyt wiarygodne, bo na Grenlandii mimo wszystko mieszka nieco więcej niż 8 osób, lecz w dość trafny sposób oddają realia życia na największej wyspie świata. Życia, którego przeciętny miłośnik bigosu nie potrafi sobie nawet wyobrazić. Co zrobilibyśmy, gdybyśmy mieli nagle przeprowadzić się w jedno z najbardziej niedostępnych miejsc na Ziemi?
Saqqarlersuaq-from-kullorsuaq
Niewielka wioska Kullorsuaq na zachodnim wybrzeżu Grenlandii.
Grenlandia, będąca tak naprawdę terytorium zależnym Danii, ma powierzchnię przeszło 2 milionów kilometrów kwadratowych. Tyle, co połowa Unii Europejskiej. Mieszka na niej jednak zaledwie 56 tysięcy ludzi. Tyle, co w Białej Podlaskiej. Gęstość zaludnienia wynosi więc - bagatela - 0,026 osoby na kilometr kwadratowy. Wyobraźcie sobie, że wylądowaliście w środku nieprzystępnego, pokrytego śniegiem i nagimi skałami obszaru i musicie przejść 7 kilometrów, by trafić na kogoś innego! Oczywiście jest to tylko wizualizacja, a Grenlandczycy nie muszą dreptać 7 kilometrów do swojego sąsiada, bo nie są rozłożeni równomiernie. Zdarzają się obszary o wielkości równej Polsce, na których nie znajdziemy absolutnie nikogo. Ludność koncentruje się zaś w kilkudziesięciu miastach i wsiach, zlokalizowanych przede wszystkim na południowo-zachodnim wybrzeżu wyspy.

Jak łatwo się domyślić, miasta te nie należą do światowych metropolii. Największa jest stolica - Nuuk, w której mieszka całe 15 tysięcy ludzi! Populacja dwudziestego największego miasteczka nie przekracza już nawet 400 osób. Wielkość miasta nie odgrywa tam jednak zbyt dużego znaczenia. I tak wszystkie osiedla prezentują się mniej więcej tak samo. Niziutkie, drewniane, malowane w pstrokate barwy domki o niewielkich rozmiarach. Zarówno w stolicy, jak i w najdalej wysuniętej na północ wsi Siorapaluk liczącej 56 mieszkańców.
SermitsiaqFromNuuk
Nuuk, czyli stolica.
Zastanówmy się jednak nad konstrukcją wyżej wspomnianych domków. A właściwie, nad ich barwami. Dlaczego Grenlandczykom domki we wszystkich kolorach tęczy przypadły do gustu aż tak bardzo, że nie wyobrażają sobie budować czegokolwiek innego? Otóż ich historia rozpoczęła się wraz z duńską kolonizacją w XVIII wieku. Duńczycy wprowadzili zupełnie nowy system konstrukcji domów, wypierając z Grenlandii prymitywne domostwa Inuitów. Każdy z wzniesionych przez siebie budynków oznaczali specjalnie wybranym w tym celu kolorem. Sklepy były malowane na czerwono, szpitale na żółto, posterunki policji na czarno, przedsiębiorstwa komunikacyjne na zielono, zaś siedziby rybaków - na niebiesko. Z czasem do schematu przestano się stosować, lecz domy dalej malowano na różne kolory, dodając przy tym kilka zupełnie nowych barw, takich jak fiolet, róż czy też pomarańcz.

No dobrze. Zakładamy, że znaleźliśmy się już na Grenlandii, wybudowaliśmy sobie dom i poznali nielicznych sąsiadów. Teraz przydałoby się trochę pozwiedzać. Wyciągamy nasz ukochany samochód, wyjeżdżamy z wioski, przejeżdżamy jeszcze kilkaset metrów... i droga się kończy. Tak, to nie żart. Na całej Grenlandii znajdziemy zaledwie 150 kilometrów utwardzonych dróg! Duże odległości pomiędzy miastami, nieprzyjazne kierowcom ukształtowanie terenu, a także występowanie licznych fiordów, które trzeba byłoby "objeżdżać", sprawiają, że głównym środkiem transportu na Grenlandii są maszyny latające. W rożnych częściach mroźnego kraju znajduje się w sumie 14 w pełni wykwalifikowanych lotnisk, ale praktycznie w każdej, nawet najmniejszej wiosce położone jest przynajmniej jedno lądowisko dla helikopterów. Jeśli więc chcecie wybrać się do przyjaciela z sąsiedniej wioski, to musicie zaopatrzyć się w dobry helikopter. ;)
Narsarsuaq-airport-sikorsky-s61n
Lotnisko w niewielkiej miejscowości Narsarsuaq, liczącej 150 mieszkańców.
Na Grenlandii, podobnie jak wszędzie indziej, rozwija się też rzecz jasna sfera komercyjna. W 2012 roku otwarto w Nuuk pierwsze na wyspie centrum handlowe. Znajdziemy w nim aż 27 sklepów o łącznej powierzchni 2,5 hektara. Nuuk Center, bo tak się ten kolos nazywa, jest największym budynkiem na Grenlandii, zaś wysoka na 10 pięter wieżyczka z powierzchniami biurowymi czyni z niego również najwyższy budynek w kraju. Na Grenlandii działa także jedna stacja radiowa i telewizyjna o wspólnej nazwie KNR. Firma zatrudnia 100 osób. Jeśli więc czujecie, że sprawdzilibyście się w show-biznesie, to możecie robić karierę!

Najpierw zadbajcie jednak o wykształcenie. Możecie je zdobyć na jedynym na Grenlandii uniwersytecie, położonym rzecz jasna w Nuuk. Nosi on chlubną nazwę Uniwersytetu Grenlandzkiego, a w jego murach możecie podjąć kształcenie na czterech kierunkach: ekonomii, języku grenlandzkim, historii oraz teologii. Czeka tam już na Was 14 wykładowców. Inną zaletą jest fakt, że na uczelni studiuje jednorazowo 100 osób, więc będziecie mogli na luzie poznać wszystkich kolegów z rocznika ;).
Nuuk bus
Autobus na jednej z ulic w Nuuk.
Mamy więc za sobą podróż na Grenlandię. Czy myślicie, że bylibyście w stanie porzucić swój dom, miasto, bigos i sylwester w Polsacie i przeprowadzić się do tego - bądź co bądź - egzotycznego miejsca? :)

Zobacz też:
1.  Stany Zjednoczone. Kraj, który lubi wprowadzać w błąd
2. Kilka rzeczy, których nie wiedziałeś o Andorze
3. O tym, jak człowiek się przystosowuje

wtorek, 7 czerwca 2016

Czasem warto zostać w kinie na napisach

Premiera wielkiego widowiska filmowego. 300 widzów siedzi na sali kinowej i z zachwytem ogląda wspaniałą scenę finałową. Gdy już akcja dobiegnie końca wszyscy podnoszą się ze swoich foteli jakby byli zaprogramowani specjalnie na tą jedną chwilę. Następnie spokojnie kierują się do wyjścia ignorując wyświetlające się na ekranie napisy. Nie ignorują jednak tylko i wyłącznie informacji o twórcach filmu, ale też dobywającą się ze wszystkich głośników muzykę. Nierzadko lepszą od całego filmu. I takim wyjątkowym utworom będzie poświęcony dzisiejszy wpis. Chciałbym Wam przedstawić 12 pojawiających się przy napisach piosenek (i nie tylko), które z całą pewnością zachęcają do tego, by zbyt wcześnie kina nie opuszczać. ;)
座席
12. Still Alice
Dwa lata temu powstał opowiadający o chorobie Alzheimera film Still Alice z wyśmienitą rolą Julianne Moore, za którą zresztą aktorka zainkasowała Oscara. Wspaniałomyślna szkoła polskiego tłumaczenia przekonwertowała tytuł na Motyl Still Alice. Pozwólcie więc, że pozostaniemy przy oryginale ;). Nie chcę Wam zbytnio zdradzać zakończeniu filmu wiedząc, że niekoniecznie mieliście z filmem do czynienia. Dość jednak powiedzieć, że możemy je przeżyć na różne sposoby. Możemy z niego wyciągnąć równie wiele optymizmu, co pesymizmu. I każdy z nas pewnie odczytałby przesłanie zupełnie inaczej. I w tej niepewności pozostawia nas też końcowa piosenka zaśpiewana przez brytyjską wokalistkę Karen Elson. If I Had a Boat jest bowiem utworem bardzo spokojnym, w którym radość zdaje się mieszać ze smutkiem. Ładnie koresponduje to z całym filmem i jest pewnie jednym z czynników, które skłaniają do przemyśleń po seansie.

11. Sędzia
Tym razem bez obaw korzystam z polskiego tytułu. Nie przenosimy się jednak zbyt daleko w czasie, bo Sędzia również powstał w 2014 roku. Specyficzny film o powrocie do korzeni i życiu na amerykańskiej prowincji został opatrzony równie specyficzną piosenką finałową - coverem utworu The Scientist zespołu Coldplay. Wykonawcą jest w tym przypadku amerykański muzyk country Willie Nelson, który zdążył już okryć się legendą. Zaprezentował on widzom i słuchaczom ciekawą aranżację, czyniąc ze wspaniałego kawałka inny wspaniały kawałek, który jednak - w przeciwieństwie do oryginału - doskonale wpisuje się w ogólny nastrój panujący w filmie.

10. Igrzyska Śmierci: Kosogłos. Część 1
Muzyka to ewidentnie jedna z mocniejszych stron trzeciej części młodzieżowej serii science-fiction. W końcu skomponował ją nie kto inny, jak James Newton Howard. I pewnie napisałbym w tej części mojego artykułu co nieco na temat niezwykle nastrojowej piosenki The Hanging Tree, gdyby nie fakt, że pojawia się ona w połowie filmu. Końcówkę skradła natomiast inna gwiazda światowego formatu - Lorde. Yellow Flicker Beat zdaje się jednak pasować bardziej do nowozelandzkiej wokalistki niż do filmu. I tak jest wspaniały, lecz ze względu na tą rozbieżność nie mogę go wywindować w moim zestawieniu na pozycję wyższą niż dziesiąta ;).


9. Alicja w krainie czarów
W przypadku najnowszej wersji wiecznie żywej Alicji w krainie czarów autorstwa Tima Burtona pojawia się drobny problem. Do napisów dołączono bowiem dwa utwory. Pierwszy to bardzo krzykliwa, hurraoptymistyczna piosenka zupełnie niewpisująca się moim zdaniem w cały film. Ale jeśli uda nam się przez nią przebrnąć, otrzymamy coś znacznie bardziej sensownego. A mianowicie, tajemniczą, mroczną kompozycję, w której pierwsze skrzypce odgrywają smyczki i specyficzny chór. Efekt znakomity.

8. Opowieści z Narnii: Książę Kaspian
Trzeba przyznać, że twórcom serii ekranizacji książek C. S. Lewisa wyszła przede wszystkim muzyka. Soundtrack do pierwszej części był już nadzwyczajny, ale kulminacja nadeszła wraz z końcem części drugiej. Długo by szukać piosenki filmowej tak bardzo pasującej do ostatnich kadrów filmu. The Call, bo o niej mowa, został wykonany przez niezbyt rozpoznawalną, ale za to doświadczoną już Reginę Spektor.
7. Grawitacja
Grawitacja to film wyjątkowy pod wieloma względami. Jego akcja niemalże w całości rozgrywa się w przestrzeni kosmicznej, wiele ujęć zostało nakręconych przy użyciu zupełnie nowych technik, zaś na ekranie zobaczymy twarze ledwie dwóch aktorów. Jednak najciekawszym elementem filmu pozostaje muzyka. Cała ścieżka dźwiękowa jest w zasadzie oparta na jednym motywie, który przemyka niemalże niezauważony przez kolejne sceny, zaś na sam koniec poznajemy go w pełnej krasie. A wrażenie jakie po sobie pozostawia ma siłę, która z całą pewnością wpływa na ogólny odbiór filmu.


6. Gladiator
Gladiator to już klasyka. Podobnie jak klasyką jest muzyka pojawiająca się przy jego zakończeniu. Utwór Now We Are Free został skomponowany przez Hansa Zimmera. Słyszymy w nim głos australijskiej wokalistki Lisy Gerrard. Co ciekawe, tekstu piosenki nie da się dokładnie przetłumaczyć z żadnego języka. Może dlatego zakończenie Gladiatora jest tak niepowtarzalne...


5. Leon Zawodowiec
Wyruszamy teraz w podróż do lat 90. Spotkamy tam film niezapomniany, kolejny klasyk. Leon Zawodowiec został dodatkowo wzbogacony piosenką Shape Of My Heart, która w fantastyczny sposób włącza się jeszcze w trakcie trwania filmu, gdy kamera zaczyna wznosić się w górę i pokazuje nam krajobraz Manhattanu. Idealnie wpasowana sprawia, że nasze emocje związane z przepięknym zakończeniem zostają przedłużone o kilka kolejnych minut.


4. Królewna Śnieżka i Łowca
Czasem zdarza się i tak, że niezbyt udany film może pochwalić się całkiem udaną muzyką. Tak jest w przypadku Królewny Śnieżki i Łowcy, który miał swoją premierę w 2012 roku. Do wykonania piosenki przy napisach została zaproszona popularna brytyjska wokalistka Florence Welch wraz ze swoją maszyną. I oczywiście podołała zadaniu. Breath of Life zaskakuje swoją złożonością. Pierwsze miejsce zajmują w nim oczywiście perfekcyjny wokal Florence i bębny. Gdzieniegdzie usłyszymy jednak smyczki, gdzie indziej klawisze, chór i całą gamę instrumentów, które zidentyfikuje zapewne tylko prawdziwy znawca muzyki. Wydawałoby się, że piosenka powinna być tak naładowana tym wszystkim, że powinna stanowić zwykłą papkę, z której nic nic nie wynika. Ale tak nie jest. Wszystko łączy się w idealną całość. ;)

3. To nie jest kraj dla starych ludzi
Nie boję się użyć stwierdzenia, że To nie jest kraj dla starych ludzi to jeden z najlepszych filmów XXI wieku. Każdy jego element jest doprowadzony niemalże do perfekcji, w tym również muzyka. Tyle że muzyki prawie w ogóle w nim nie ma. I wbrew pozorom, stwarza to niepowtarzalny klimat, tak bardzo pasujący do przedstawionej w filmie rzeczywistości. Ale na sam koniec twórcy obrazu postanowili wprowadzić jednak kilka instrumentów. Wykonali to oczywiście bezbłędnie. Podczas napisów usłyszymy bowiem spokojną muzykę rodem z pogranicza Stanów Zjednoczonych i Meksyku, w której czai się jednak jakaś niepewność, czy nawet - o zgrozo - zgroza. Nie muszę chyba dodawać, że ta zgroza idealnie wpisuje się w konwencję filmu, prawda? ;)


2. Władca Pierścieni: Powrót Króla
Into the West zaśpiewane przez wielką Annie Lennox jest piosenką całkiem udaną, ale nie może się jak dla mnie równać z niektórymi kawałkami, które sklasyfikowałem znacznie niżej. Mimo to właśnie jej przyznaję drugie miejsce. Sukces piosenki tkwi bowiem w momencie, w którym mamy okazję ją usłyszeć. Dziewięciogodzinna przygoda ze światem Śródziemia nieuchronnie dobiega końca wraz z końcem trzeciej części Władcy Pierścieni. Dla każdego miłośnika Tolkiena i jego twórczości jest to moment pełen nostalgii. I wtedy, wraz z napisami, pojawia się Into the West, potęgując dodatkowo przeżycia związane z końcem wielkiej trylogii.


1. Atlas Chmur
Atlas Chmur to film, który potrafi wzbudzić skrajne emocje. Jedni są nim zachwyceni, inni mieszają go z błotem. Jest to całkowicie zrozumiałe, niemniej należę do tej pierwszej grupy. Porywająca jest szczególnie muzyka, która z początku wydaje się bardzo niemrawa, potem z każdą sceną rozkręca się coraz bardziej, aż do zjawiskowego finału i napisów, podczas których usłyszymy ośmiominutowy, przepiękny utwór. I z tym utworem jest dokładnie tak samo, jak z muzyką w całym filmie. Zaczyna się powoli, a potem powoli przeradza się w arcydzieło. I bezsprzecznie przypomina o tym wszystkim, co zobaczyliśmy już w filmie. Musicie przyznać, że jest to nie lada osiągnięciem... ;)

Pewnie zauważyliście, że w moim zestawieniu 3/4 filmów pochodziło z ostatnich pięciu lat. Nie jest to oczywiście przypadek. Chciałem bowiem pokazać Wam, że rynek muzyki filmowej wcale nie wymiera, jak to niektórzy sądzą. Wciąż kompozytorzy mają ogromne możliwości i - co ważniejsze - ogromny talent. I są zdolni do tworzenia wielkich rzeczy.

A Wy jakie filmy umieścilibyście jeszcze w tym zestawieniu? Jaka muzyka dołączona do napisów podobała się Wam najbardziej? Czekam na komentarze :).

Zobacz też:
1. 11 najlepszych albumów muzycznych 2015 roku
2. Wikipedia, Spotify, Firefox - skąd się wzięły te nazwy?
3. Kilka rzeczy, których nie wiedziałeś o Eurowizji

piątek, 13 maja 2016

Chrząszcz imieniem Chewbacca

Na przestrzeni ostatnich kilkuset lat biolodzy udokumentowali istnienie przeszło miliona gatunków owadów. Jest to liczba wprost porażająca, ale i tak blaknie jeśli spojrzymy na szacunki. Zgodnie z nimi naszą planetę ma zamieszkiwać bowiem jakieś - bagatela - 5 milionów gatunków owadów. A Ci badacze, którzy podchodzą do tematu z największym rozmachem, operują nawet liczbami rzędu 30 milionów! Nie pytajcie, jak się tego doliczyli. Ja też nie mam pojęcia. ;) Ale nie zdziwiłbym się, gdyby szacunki te były trafne, gdyż każdego roku naukowcy stwierdzają istnienie setek nowych gatunków owadów. Jest ich tak dużo, że zaczynają się pojawiać problemy z nazwaniem ich. Tak było w przypadku pewnego odkrytego niedawno gatunku chrząszczy...
London Comic Con 2015 - Chewbacca (18056709081)
... i sam Chewbacca. Rażące podobieństwo, prawda?
Trigonopterus chewbacca
Trigonopterus Chewbacca...



















Trigonopterus Chewbacca został odnaleziony kilka tygodni temu na Nowej Brytanii, wyspie położonej na północ od Australii. Nazwa wydaje się dziwnie znajoma, nieprawdaż? Trudno nie zauważyć powiązania z włochatym bohaterem rodem z Gwiezdnych Wojen. Nie jest to oczywiście przypadek, a świadome działanie badaczy. Mający cztery milimetry długości chrząszczyk wydał im się podobny do Chewbacci ze względu na delikatne "włoski" pokrywające jego głowę i odnóża. Komentarzem do tej informacji niech będzie stwierdzenie, że zoolodzy mają bardzo bogatą wyobraźnię... :)

Zaznaczyć w tym miejscu musimy jednak, że nie jest to jedyny tego rodzaju wybryk naukowców. W świecie owadów znajdziemy znacznie więcej powiązań z Gwiezdnymi Wojnami. Warto wspomnieć chociażby innego chrząszczyka - Agathidium Vaderi - nazwanego ku czci Dartha Vadera. Na Madagaskarze żyją sobie mrówki Tetramorium jedi, a jeden z gatunków os nosi imię Polemistus yoda.
.
Nie jest to jednak szczyt kreatywności. Żeby do niego dotrzeć, trzeba odwrócić na chwilkę oczy od owadów i skupić się na skamieniałościach. Gdy w 2005 roku odkryto skamieniałe szczątki nowego gatunku trylobitów, utworzono dla niego zupełnie nowy rodzaj - Han. Sam gatunek nazwano zaś mianem Han solo. Prawdziwa gratka dla każdego fana Gwiezdnych Wojen...
.
Jak więc widzimy, nadawanie nazw nowo odkrytym gatunkom zwierząt może przysporzyć dużo radości. Czy macie jakieś interesujące pomysły na imiona kolejnych chrząszczy, które odnalezione zostaną gdzieś w Oceanii? :D

Zobacz też:
1.  Dlaczego strusie nie potrafią latać?
2. Mamut znowu żywy?
3. Głębiej zejść się nie da

czwartek, 12 maja 2016

Wikipedia, Spotify, Firefox - skąd te nazwy?

Internet od kilkudziesięciu lat zaskakuje ludzi na całym świecie. Już dawno stal się światową marką i jednym z najbardziej rozpoznawalnych narzędzi we wszystkich zakątkach globu. Świadczy o tym chociażby popularność internetowych marek. No bo któż by nie słyszał o Wikipedii, Google, czy Twitterze? Problem w tym, że mało kto wie, co te nazwy znaczą. Bo coś znaczyć muszą, prawda?

1. Wikipedia
Zaczniemy dość sztampowo. Bo wielu zapewne słyszało już historię o tym, skąd wzięła się nazwa dla Wikipedii. Ale niewielu zapewne wie, że nie jest to cała prawda. Początki słowa "wiki" sięgają bowiem roku 1994, a więc są o całe 7 lat starsze od Wikipedii! A wiki nie odnosi się tylko do tej wielkiej encyklopedii. Wręcz przeciwnie - wiki są to wszystkie strony internetowe oparte na zasadach, jakie wymyślił niejaki Ward Cunningham. Oczywiście te zakątki internetu są dziś absolutnie zdominowane przez Wikipedię i jej projekty siostrzane, ale nie zmienia to faktu, że Wikipedia to tylko jedna z wiki. Tytuł wiki został stworzony na podstawie hawajskiego określenia wiki wiki, które oznacza ni mniej ni więcej, co bardzo szybko. Przy okazji takim samym terminem określa się też kursujące na Hawajach autobusy. ;)
Wiki Wiki bus (cogdog)
Hawajskie autobusy wiki wiki.
2. Google
Google zaczynają powoli stanowić integralną część polskiej mowy. Często mówimy przecież "wyguglować" nie wiedząc nawet dlaczego Google to Google. Twórcy tej internetowej wyszukiwarki kilkanaście lat temu poszukiwali dla niej dobrej nazwy, która w pewien sposób odda też charakter ich przyszłej witryny. I znaleźli hasło "googol". Googol jest to przerażająco duża liczba, 10 do potęgi 100. Innymi słowy, jedynka i sto zer! Liczba ta nie ma dla nas żadnego znaczenia praktycznego, bo jest większa od liczby atomów we wszechświecie. Ale skoro tak, to może stanowić doskonałą nazwę na wyszukiwarkę internetową, która ma przecież oferować szukającym jedną z milionów, a nawet miliardów stron w internecie. Początkowo twórcy projektu wymyślili nazwę Googolplex. Szczęśliwie zmienili ją jednak na Googol, a podczas rejestracji dokonali drobnej literówki. I tak powstało Google.
1-google-art2
Google jako dzieło sztuki? Czemu nie? ;)
3. Mozilla Firefox
W tym przypadku mam nieco utrudnione zadanie, bo nazwa Mozilla Firefox - jak łatwo zauważyć - składa się z dwóch członów. Pierwszy z nich - Mozilla - to nazwa całej firmy. Wzięła się ona z połączenia słów Mosaic odnoszącego się do jednej z pierwszych przeglądarek internetowych, oraz Godzilla. Znaczenia tego drugiego terminu nie muszę Wam tłumaczyć, prawda? ;) Dodajmy jednak, że nazwa Mozilla dobrze pasuje do loga firmy, przedstawiającego coś na kształt wesołego dinozaura...

No a Firefox? Z nazwą tą wiąże się dość ciekawa historia. Początkowo bowiem zespół pracujący dla Mozilli nazwał stworzoną przez siebie przeglądarkę mianem Phoenixa, zaczerpniętym od mitycznego ptaka odradzającego się z własnych popiołów. Ale doszło wówczas do konfliktu z inną firmą - Phoenix Electronics. Aby zapobiec myleniu obu nazw przez użytkowników internetu, nazwa Phoenix została zmieniona na Firebird, czyli Ognisty Ptak. I tu jednak coś nie zagrało, bo dokładnie taką samą nazwę miała już wtedy baza danych Firebird. Mozilla dokonała więc kolejnej korekty i ustaliła, że ich przeglądarka będzie nosić chlubną nazwę Firefox, od chińskiego określenia na pandę małą - w dosłownym tłumaczeniu Ognistego Lisa. Początkowo w logo miała się znaleźć właśnie panda mała, lecz ostatecznie uznano, że ognisty lis będzie bardziej reprezentatywny. ;)
Red Panda
Panda mała - główna bohaterka nazwy Firefox.
4. Spotify
O ile poprzednie prezentowane przeze mnie nazwy zostały wymyślone w sposób dość logiczny, poprzez poszukiwanie jakiś słów-kluczy, które oddawałyby w interesujący sposób znaczenie lub zadania serwisu, to określenie na jeden z najbardziej popularnych portali muzycznych powstało z czystego przypadku. Twórcy serwisu mieli długo główkować nad tym, jaką nazwę nadać projektowanej stronie. Podczas burzy mózgów jeden z nich przesłyszał się i usłyszał przez pomyłkę słowo Spotify. Jak się okazało, słowa tego nie używał żaden inny serwis, bo i nie mógłby używać. Spotify nie znaczy przecież nic. ;)

5. Allegro
Poszukiwanie znaczenia nazwy popularnego sklepu internetowego nie jest wcale tak trudne, jakby się wydawało. Hasło Allegro weszło nam już tak bardzo w krew, że nawet nie zauważamy, że dokładnie taki sam termin funkcjonuje w muzyce i oznacza szybkie tempo. Bądź co bądź, serwis Allegro powstał po to, by zakupy stały się szybsze... ;)

6. Netflix
No to wchodzimy do domku z kart (House of Cards). Internetowa wypożyczalnia filmów, a od pewnego czasu również i ich producent, wzięła nazwę od dość prostej gry słów. Przedrostek net został wzięty prosto ze słowa Internet, zaś flix powstał z przekształcenia angielskiego słowa flicks, oznaczającego filmy. Proste jak konstrukcja, cepa, ale jakie praktyczne, prawda? :)
House of Cards 
Musicie przyznać, że kreatywność twórców internetowych serwisów potrafi czasem zaskoczyć. ;) Czy wiedzieliście o pochodzeniu niektórych z wyżej wymienionych nazw? Czy znacie jeszcze jakieś serwisy o ciekawych nazwach? A może chcielibyście poznać pochodzenie niektórych z nich? Piszcie o tym w komentarzach :).

Zobacz też:
1.  10 najwyższych budynków... za 10 lat
2. Najdziwniejsze artykuły Wikipedii
3. Ikony Telewizji: Pięćdziesięcioletni Doktor

sobota, 7 maja 2016

O tym, jak Sobieski zdradził Polskę

Jan Tricius - Portrait of John III Sobieski (ca. 1680) - Google Art Project
Jan III Sobieski według Jana Triciusa.
Pisałem niedawno o najgorszych władcach Polski. Stanąłem wówczas w obronie jednych z najmniej lubianych postaci w historii naszego kraju. Tym razem posunę się jednak jeszcze troszkę dalej. Bo zdyskredytuję tego, którego wszyscy uważamy za wzór. No, może słowo "zdyskredytuję" jest tutaj lekkim nadużyciem, ale gdyby Jan III Sobieski miał okazję ten tekst przeczytać, to z pewnością nie byłby zadowolony. Tylko jakiego haka miałbym znaleźć na jednego z najświetniejszych bohaterów w historii Polski, na którego panowanie przypada ostatni okres świetności Rzeczpospolitej? Jak się okazuje, nie trzeba długo szukać.
_
Jest bowiem w historii Polski taki moment, w którym współczynnik zachowań nieobywatelskich sięgnął chyba swego szczytu. Jest moment, w którym prawie cały naród poddał się innemu narodowi... prawie bez walki. Potop szwedzki. Gdy w 1655 roku armia króla Karola X Gustawa przemierzała Pomorze, polskie pospolite ruszenie zgromadziło się pod Ujściem. Polscy szlachcice nie kwapili się jednak do wojaczki. Gdy tylko Szwedzi podeszli pod ich obóz, stwierdzili, że lepiej zawrzeć porozumienie. Koszty porozumienia okazały się nadzwyczaj srogie, gdyż w praktyce oddawało ono cały kraj pod zarząd najeźdźcy ze Skandynawii. A wśród szlachty polskiej zgromadzonej pod Ujściem znajdował się i Jan III Sobieski.
Anonymous Triumph of Charles X Gustavus
Tryumf Karola X Gustawa nad Rzeczpospolitą, obraz anonimowego autora z połowy XVII wieku.
Młody jeszcze wówczas magnat został wcielony do armii szwedzkiej i przez kilka miesięcy służył jej z oddaniem. Wielu historyków niepotrafiących wyobrazić sobie, że jeden z najświetniejszych władców Polski mógł w swej młodości dopuścić się zdrady, usprawiedliwiało go dość kolokwialnym stwierdzeniem: "Przecież wszyscy przechodzili wtedy na stronę szwedzką". Dwa proste argumenty przeczą jednak z całą mocą temu stwierdzeniu. Po pierwsze, nie wszyscy przechodzili na stronę szwedzką. Był sobie na przykład niejaki Jan Sobiepan Zamoyski, który nigdy nie porzucił króla Jana Kazimierza i przez cały okres potopu wiernie walczył w obozie obrońców niepodległości państwa polskiego. Odbiło się to później zresztą negatywnie na losach samego Sobieskiego. Po zakończeniu szwedzkiego najazdu Sobieski i Zamoyski zaczęli się bowiem starać o rękę dwórki królowej Ludwiki Marii, słynnej Marysieńki. Rywalizację tę wygrał właśnie Zamoyski, gdyż - w przeciwieństwie do Sobieskiego - w czasie potopu pozostał wierny dworowi. Sobieski musiał zaś odłożyć ślub z Marysieńką aż do śmierci swego konkurenta. ;)

No i wreszcie drugi argument. Sobieski - o dziwo! - pozostał w obozie szwedzkim wyjątkowo długo, bo do marca 1656 roku. W czasie, gdy Sobieski pozostawał w armii najeźdźcy, zdążyła się już zawiązać antyszwedzka konfederacja tyszowiecka. Do Polski zdążył już powrócić z wygnania król Jan Kazimierz. Większość szlachty zdążyła już powrócić pod rozkazy swego prawowitego władcy. A Sobieski pozostawał wierny Karolowi X Gustawowi. Można powiedzieć, że do swego króla powrócił wraz z ostatnim dzwonkiem.

Zrobiło się trochę gorzko, prawda? Osłódźmy więc atmosferę. Trzeba bowiem zaznaczyć, że pobyt u boku Szwedów nie poszedł Sobieskiemu na marne. Miał wówczas okazję zetknąć się z jedną z najlepiej zorganizowanych armii na kontynencie europejskim. Poznał nieznane mu dotąd techniki walki i przyjrzał się z bliska sprzętowi, o którym przeciętny mieszkaniec Rzeczpospolitej mógł tylko pomarzyć. Trudno nie zgodzić się z tezą, że jego późniejsze sukcesy na polach bitewnych mogły być źródłem właśnie tego, niezbyt pomyślnego okresu. Świadczy to tylko o tym, że historia rzeczywiście lubi się dobrze bawić. ;)
Lemke Skirmish with Polish Tatars
Utarczka Karola X Gustawa z Tatarami polskimi w bitwie pod Warszawą, 29 lipca 1656 r., obraz
autorstwa Johana Filipa Lemke z 1684 roku.
Na koniec odpowiedzieć trzeba na dość istotne pytanie. Jaki miałem cel w dyskredytowaniu Jana III Sobieskiego? Bo przecież nie była to jakaś moja prywatna złość na postać, której - notabene - jestem fanem. Otóż artykuł ten miał pokazać, że nawet najwięksi bohaterowie w swojej przeszłości mogli popełniać różne błędy. I to właśnie nauka z tych błędów płynąca czyniła z nich później bohaterów. I to właśnie te błędy i umiejętność wyciągnięcia z nich wniosków czyniła z nich wielkie postacie. A tym wszystkim, którzy w tych słowach doszukują się aluzji do tematów bardziej aktualnych, mam do powiedzenia tylko jedno. Słusznie. ;)

Zobacz też:
1.  To nie Kolumb odkrył Amerykę
2. Jak powstał Przełom Dunajca? 
3. Tragiczna wyprawa w Australii

wtorek, 19 kwietnia 2016

Co nowego w Opolu?

Porobiło się ostatnio tych pięknych, multimedialnych, interaktywnych muzeów, które przyciągają rzesze turystów, oddziałując na wszystkie zmysły, zaskakując subtelnością i finezyjnym wykorzystaniem nowych możliwości, jakie daje nam rozwój technologii. Pisałem już między innymi o Muzeum Śląskim w Katowicach. Na ponowne odwiedziny (tym razem z aparatem fotograficznym, a nie komórką) i opisanie na blogu oczekują Fabryka Schindlera w Krakowie i Muzeum Powstań Śląskich w Świętochłowicach. A w międzyczasie jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne, takie jak Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, które otworzy swe podwoje jeszcze w tym roku. Proces ten nie ominął oczywiście i Opola, ale nie będzie zaskoczeniem, jeśli powiem, że na znacznie mniejszą skalę. Niestety dłuży się budowa z dawna oczekiwanego Muzeum Polskiej Piosenki, ale modernizacji doczekały się inne opolskie atrakcje. I o tych modernizacjach dzisiaj.
Widok z Górki na starówkę. Na pierwszym planie, po prawej Muzeum Śląska Opolskiego.
Dalej ratusz, w tle Wieża Piastowska.

Muzeum Śląska Opolskiego
Najważniejsze i najbardziej medialne z opolskich muzeów przeszło modernizację już jakiś czas temu, bo w 2008 roku. Do starej, zabytkowej kamienicy dobudowano wówczas zupełnie nowy segment, zaskakujący nieco swą architekturą. Jednocześnie przeprowadzono gruntowną reorganizację wszystkiego, co było wewnątrz tej starszej siedziby. Dawniej muzeum wprost pachniało PRL-em, z białymi, nagimi ścianami i tymi charakterystycznymi gablotami z drewna i szkła. Teraz jest w nim znacznie bardziej przytulnie i klimatycznie.
Nowe skrzydło muzeum.
Zwiedzanie - zgodnie ze słowami wiecznie uśmiechniętej pani stojącej na swym posterunku przy drzwiach głównych - rozpocząć należy od piwnicy. Sufit piwnicy jest częściowo przeszklony, więc dostaje się tam sporo światła słonecznego, a my mamy okazję dokładnie przyjrzeć się zgromadzonym tam eksponatom z dziedziny archeologii. Znajdziemy tu wszystko, co mądrale z Uniwersytetu Opolskiego (i nie tylko) wykopały z ziemi w ciągu ostatniego półwiecza, w tym starą biżuterię, ceramikę i broń. A obok każdej przeszklonej gabloty czekać będzie mały ekranik dotykowy, z którego będziemy mogli wyczytać co nieco o dawnych czasach. Wszystkie maluchy, które na słowa "kultura pucharów lejkowatych" reagują bez entuzjazmu stwierdzeniem "Aaaa... Fajnie.", mogą sobie w tym czasie poukładać na wspomnianych ekranikach puzzle lub pograć w całkiem ciekawe gierki.
Wystawa archeologiczna.
Interaktywne elementy wystawy archeologicznej.
Gdy już nasycimy nasze oczy widokiem starych pucharków, możemy się przenieść nieco wyżej, gdzie czekać na nas będą stylowo urządzona galeria malarstwa polskiego, wystawa prezentująca tajniki słynnej porcelany tułowickiej, a także mały pokoik o nazwie "Stara Apteka", w którym poznamy obowiązkowe wyposażenie XIX-wiecznej apteki.
Wystawa poświęcona porcelanie tułowickiej.
Na pierwszym piętrze - poza wystawami czasowymi - mieści się natomiast wystawa główna, przedstawiająca historię miasta Opola - począwszy od założenia miasta, aż do dnia dzisiejszego. W przyciemnionych salach, oświetlonych specjalnymi żarówkami nadającymi lekką poświatę, znajdziemy mnóstwo interesujących eksponatów i będziemy mieli okazję przyjrzeć się z bliska dziejom nie tylko Opola, ale także przeciętnego średniowiecznego miasta. Najważniejszym punktem wystawy jest natomiast ogromna makieta Opola sprzed kilkuset lat, umieszczona w najdalej na zachód wysuniętym pokoju. Gdy tylko znajdziemy się w jej pobliżu, z głośników wydobywa się aksamitny głos lektora, a ruchoma lampka u góry zaczyna wyprawiać prawdziwe cuda, wskazując w odpowiednim momencie te części miasta, o których lektor opowiada.
Część wystawy historycznej.
Makieta przedstawiająca średniowieczne Opole.
Na sam koniec odwiedzin przejść należy na piętro drugie, gdzie znajdziemy wystawę poświęconą etnografii regionu opolskiego, zwracającej szczególną uwagę na dwoistość kultur w rejonie Opola - tej rodzimej, śląskiej, i tej przybyłej ze wschodu wraz z przesiedleńcami po II wojnie światowej. Przy okazji możemy tu też zagrać w kilka nieco bardziej już wymagających gier, wyświetlających się na kolejnych dotykowych ekranach.
Wystawa etnograficzna. I znów dotykowe ekraniki.
Wieża Piastowska
Jeżeli oglądaliście Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki dwa lub trzy lata temu, to pewnie zwróciliście uwagę na to, że górująca zazwyczaj nad amfiteatrem Wieża Piastowska była tym razem przesłonięta przez rusztowania. Było to oczywiście wynikiem remontu, po którym ponownie udostępniono wieżę dla turystów, lecz tym razem już w zupełnie innej formie. Na sam szczyt wchodzi się teraz aż pół godziny i nie jest to wynikiem dużej liczby stopni do pokonania, a... obecnością przewodnika i licznych atrakcji multimedialnych. Podczas wędrówki poznamy więc na przykład dawnych władców Opola, będziemy uczestniczyć w wielkiej bitwie, by wreszcie zobaczyć panoramę, jaka rozciągała się z wieży przed stu laty.
Schody wiodące na Wieżę Piastowską.
Muszę Was jednak przestrzec, byście nie spodziewali się przed wspinaczką zobaczenia znacznej ilości ciekawych eksponatów. Nie spodziewajcie się zobaczyć nawet dwóch. Ale jeden - już tak. Na jednym z półpięter postawiono bowiem interesującą skrzynię z czterema wystającymi z niej metalowymi kijami. Jak informuje przewodnik, waga każdego z kijów jest równa wadze jednego z typów broni używanej w średniowieczu. Gdy więc pociągniemy za odpowiedni kij, dowiemy się jak poradzilibyśmy sobie w starciu z mieczem, włócznią albo łukiem.
Przesławna skrzynia.
No i nie można zapomnieć o wspaniałym widoku, rozciągającym się ze szczytu. Zobaczymy stąd całe centrum i obrzeża Opola, a przy sprzyjających warunkach dużo, dużo więcej. Jeśli widoczność będzie dobra, to spoglądając na południe powinniśmy bez problemu ujrzeć Kopę Biskupią i Pradziada. Wieżę Piastowską najlepiej odwiedzić podczas trwania festiwalu. Chętnych do wejścia na górę wbrew pozorom nie ma wówczas zbyt wielu, a jeśli dobrze pójdzie, to będziemy mogli posłuchać sobie prób do wieczornych koncertów. ;)
Panorama z Wieży Piastowskiej.
Amfiteatr podczas festiwalu z Wieży Piastowskiej.
Taras na szczycie wieży.
Muzeum Uniwersytetu Opolskiego
Uniwersytet Opolski dorobił się w zeszłym roku prawdziwego muzeum! Znajduje się ono w głównym budynku uczelni na Placu Kopernika. To tam, gdzie znajdują się pomniczki polskich muzyków, o których pisałem w poście Opole Festiwalowe. Pamiętacie je? Muzeum nie jest jakieś bardzo wielkie. Składa się ledwie z pięciu pokoi, ale przeciętnego turystę może zainteresować kilkoma elementami. Na jednej ze ścian wywieszono na przykład zdjęcia osób z tytułem honoris causa uniwersytetu. A w jednej z gablot czekają na nas prawdziwe skamieniałości znalezione przez studentów w Krasiejowie!
Na pierwszym piętrze tego skrzydła mieści się muzeum. Jedną z jego części jest biała kaplica, widoczna
po lewej.
Muzeum Uniwersytetu Opolskiego od środka.
Nowe muzea, nowe budynki
To dobra okazja, by wspomnieć o pewnej modzie, która zapanowała w Opolu kilka lat temu. Otóż opolskie instytucje coraz częściej fundują sobie nowe siedziby, które zachwycają konceptem architektonicznym. Należy do nich Miejska Biblioteka Publiczna, której nowy budynek ma częściowo przeszkloną elewację ozdobioną tekstami wierszy w różnych językach. Opolska Filharmonia dorobiła się natomiast pięknej fasady, która przypomina kształtem fortepian. Mam nadzieję, że nie jest to tylko mój wymysł, a przemyślany pomysł architektów. No i ostatni opolski nabytek, przebudowany Teatr Lalki i Aktora, na którego fasadę składa się teraz mnóstwo małych trójkącików.
Miejska Biblioteka Publiczna w Opolu
Nowe siedziby: Miejskiej Biblioteki Publicznej...
Oppeln-Philharmonie
... Filharmonii Opolskiej...
Opole Oppeln Teatr Lalki Puppet Theatre
... i Teatru Lalki i Aktora.
I jak, podoba się Wam to nowe Opole? Czy w Waszych miejscowościach również przebudowuje się w ten sposób placówki naukowe i kulturowe? :)

Zobacz też:
1.  Salto Angel: Wodospad do nieba
2. Puławy. W cieniu wielkiego przemysłu
3. Na skałę Rudolfa