wtorek, 14 marca 2017

Tajemnice diamentów

Brillanten
Piękne, oszlifowane diamenty - brylanty.
Diamenty to najbardziej kasowa produkcja natury. Od wielu stuleci są przedmiotem ludzkiego pożądania, zaś w ostatnim czasie na stałe utrwaliły się w ludzkiej świadomości jako symbol bogactwa i przepychu. W swoim uwielbieniu dla tych niewielkich odłamków, zaczęliśmy nadawać im imiona. Któż z nas nie słyszał bowiem o słynnym koh-i-noor, jednym z największych skarbów korony brytyjskiej? Niewielu z Was zastanawiało się jednak zapewne, w jaki sposób powstają diamenty.

Zacznijmy od przedstawienia naszego głównego bohatera. Od środka. W przeciwieństwie do wielu innych minerałów, których wzory chemiczne nie mieszczą się w jednym wersie specjalistycznej publikacji, diament zbudowany jest tylko z jednego pierwiastka - węgla. Nie jest to jednak taki sam węgiel, jak ten, którym opalamy nasze domostwa. Węgiel kamienny zawiera bowiem również inne pierwiastki, w tym tlen, wodór, czy azot. Diament jest zaś węglem w jego czystej postaci. Od innych odmian alotropowych węgla (czyli form jego występowania, do których zaliczamy też grafit czy grafen), odróżnia się między innymi odmiennymi połączeniami pomiędzy poszczególnymi atomami.

Aby węgiel w warunkach naturalnych przybrał postać diamentu, spełnić należy dwa warunki. Po pierwsze, ciśnienie musi wynosić od 4,5 do 6 gigapaskali. To wartość nadzwyczaj wysoka jak na ludzkie standardy, zważywszy na fakt, że pod gołym niebem doświadczamy zazwyczaj nacisku znajdującego się nad nami powietrza w wysokości tysiąca hektopaskali, czyli mniej więcej 0,000001 gigapaskala. Ponadto, by stworzyć diament musimy podnieść temperaturę do zawrotnych 900 stopni Celsjusza, pamiętając przy tym by nie przekroczyć 1300 stopni Celsjusza. Wyżej opisane warunki występują w bardzo niewielu miejscach.

Jednym z nich są niektóre obszary we wnętrzu Ziemi, położone na głębokościach od 140 do 190 metrów, a więc w płaszczu górnym naszej planety. Tam występuje bowiem odpowiednie ciśnienie. Należy jednak zaznaczyć, że diamenty nie powstają we wszystkich miejscach tej warstwy geologicznej - jedynie tam, gdzie korzystne ciśnienie wystąpi wraz z odpowiednią temperaturą. W ten sposób wykrystalizowane diamenty przemieszczają się w kierunku powierzchni Ziemi w jedyny możliwy sposób - przy pomocy wulkanów. Po zakończonej erupcji pozostają w kominach wulkanicznych wypełnionych materiałem, który nie zdążył go opuścić.

Nim człowiek zacznie prowadzić eksploatację musi jednak minąć jeszcze bardzo dużo czasu. Najpierw wulkan musi zakończyć swoją działalność. Gdy już przypnie się mu łatkę wygasłego, w ruch idą różnego rodzaju procesy geologiczne, wiatr i woda, powodując naturalne obniżanie się stożka i przekopując się do głębiej położonych warstw. Dopiero później - po odpowiednim przekopaniu terenu - człowiek natrafić może na diamenty. Nim jednak pospieszycie w kierunku wygasłych wulkanów Dolnego Śląska, muszę Was uprzedzić, że nie każdy wulkan niesie ze sobą diamenty. Jeśli chcecie na nie trafić, musicie pojechać nie na drugi koniec Polski, a raczej na drugi koniec świata. Najlepiej do Afryki. ;)
180 Мирный. Трубка «Мир»
Kopalnia diamentów w Mirze, w Rosji.
Diamond-270244
Nieoszlifowany diament.
 Nie jest to jednak jedyny sposób na powstanie diamentów. Te mogą bowiem się wytworzyć również w wyniku katastrof kosmicznych. Gdy duża asteroida zderzy się z powierzchnią Ziemi, również mogą zaistnieć warunki idealne do powstania diamentu. W miejscu kolizji zarówno ciśnienie, jak i temperatury osiągają nadzwyczaj wysokie wartości. Inną opcją jest także przyniesienie diamentów z przestrzeni kosmicznej przez spadające na Ziemię meteoryty. Zjawiska te są niezwykle rzadkie, więc i złóż diamentów powstałych w ten sposób nie mamy zbyt wiele. Niemniej, nie chcielibyśmy raczej tego zmieniać, prawda? Bądź co bądź, wpuszczanie wielkich asteroid do naszego domu to nadzwyczaj ryzykowna metoda wzbogacenia się.

Carbonado diamondites Bangui region, Central African Republic
Diamenty, które przybyły do nas z kosmosu mają postać karbonado. Znajdujemy takie w Brazylii
i Republice Środkowoafrykańskiej.
Jako że technika poszła tak daleko, jak poszła, to oczywiście jesteśmy w stanie wyprodukować diamenty syntetyczne. Nigdy nie osiągną one takich wartości, jak te znalezione w ziemi, lecz mogą się przydać zarówno w jubilerstwie, jak i przemyśle - na przykład do ostrzenia wyjątkowo twardych narzędzi. Aby otrzymać taki diament musimy zaopatrzyć się w odrobinę grafitu, który ma taki sam skład chemiczny jak diament, bo tak jak on jest odmianą alotropową węgla. Później wystarczy już tylko poddać surowiec wspomnianym wyżej ciśnieniu i temperaturze. Jest to więc jedno z tych działań, którego pod żadnym pozorem nie powinniście - i zapewne też nie możecie - próbować w domu. ;)

Jak więc widzicie, znalezienie diamentu nie jest wcale takie proste. Po części jest to też powodem jego nadzwyczaj wysokiej wartości. Jeśli jednak kiedykolwiek wejdziecie w kontakt z jakimś diamentem, będziecie mieli przynajmniej świadomość, że widzicie jedno z największych dzieł wnętrza Ziemi :).

niedziela, 5 marca 2017

Gdy stoper nie wystarcza. Jak się liczy punkty w wielobojach?

Takie konkurencje sportowe, jak siedmiobój, czy dziesięciobój są wyjątkowo ekscytujące, gdyż o ostatecznym wyniku decyduje postawa na wielu różnych arenach. Te bogactwo przekłada się jednak na zaistnienie problemu z ustaleniem ostatecznego wyniku. Aby rezultaty po zakończeniu ostatniej konkurencji były możliwie jak najbardziej sprawiedliwe, stosuje się różnego rodzaju przeliczniki punktowe. Niestety, kosztem zrozumienia rywalizacji przez kibica. Trudno bowiem wyobrazić sobie, że ktoś siedzi na trybunach lub przed telewizorem z plikiem kartek i ołówkiem, prowadząc zaawansowane obliczenia matematyczne by zobaczyć jak trzyma się jego faworyt. Warto jednak dowiedzieć się, w jaki sposób takie obliczenia można przeprowadzić, by lepiej zrozumieć wielobojową rywalizację.
Athletics at the 2012 Summer Olympics 5001 W heptathlon 100mH heat4
Bieg na 100 metrów przez płotki, czyli siedmiobój czas zacząć. Londyn 2012.
Od 1985 roku stosuje się w wielobojach lekkoatletycznych specjalny system opracowany w latach 50. przez dr Karla Ulbricha. Każdej konkurencji składającej się na pięcio-, siedmio- lub dziesięciobój przypisał on trzy wartości. Na potrzeby tego artykułu nazwijmy je wartością a, b i c. Wartość a stanowi zawsze ułamek dziesiętny, wartość b - liczba całkowita (w niektórych przypadkach z "połówką"), wartość c - ułamek dziesiętny wyższy od 1, ale niższy od 2. Na przykład skok wzwyż rozgrywany w ramach kobiecego siedmioboju otrzymał wartości 1,84523; 75,0 i 1,348. Ta sama konkurencja w męskim dziesięcioboju została opatrzona liczbami 0,8465; 75,0 i 1,42. Pełny wykaz wartości widoczny jest w poniższej tabelce.
Z samą przypadkową - jakby się wydawało - zbieraniną liczb nic jednak nie ugramy. By obliczyć wynik każdego zawodnika należy wstawić wszystkie te wartości w odpowiedni wzór. W przypadku konkurencji rozgrywanych na bieżni przedstawia się on następująco: P = a*(b-T)^c (rezultat punktowy równa się a razy w nawiasie b minus osiągnięty czas do potęgi c). W przypadku rzutów i skoków wzór wygląda natomiast tak: P = a*(M-b)^c (rezultat punktowy równa się a razy w nawiasie osiągnięty wynik minus b do potęgi c).

Stosowanie tak zaawansowanych obliczeń może się wydawać dziwne, lecz przynosi zamierzone efekty. System ten jest skonstruowany w ten sposób, by istniała jakaś możliwa do odmierzenia wartość, za którą zawodnik otrzyma pełne 1000 punktów. W biegu na 100 metrów kobiet będzie to czas 13,85s, zaś w skoku w dal mężczyzn - 7,76m. Jeżeli zawodnik pokona dystans w krótszym czasie lub skoczy dalej, otrzyma więcej punktów, zaś jeśli jego rezultat okaże się gorszy zgarnie odpowiednio mniejszą zdobycz punktową.

Nietrudno się domyślić, że w tym systemie nie da się osiągnąć wartości maksymalnej. Rekordy mogą być szlifowane teoretycznie rzecz biorąc w nieskończoność. W praktyce muszą jednak istnieć pewne bariery. Obecnie rekord świata w kobiecym siedmioboju wynosi 7291 punktów i został ustanowiony w 1988 roku przez Amerykankę Jackie Joyner-Kersee. W męskim dziesięcioboju rekord należy zaś do Ashtona Eatona, został ustanowiony w 2015 roku i wynosi 9045 punktów. Inaczej sprawa przedstawia się, gdy uznamy, że wszyscy wieloboiści, do których należą rekordy świata w poszczególnych wielobojowych konkurencjach, są jedną osobą. Wówczas wyżej wymienione rezultaty wzrosną do 7982 punktów u kobiet i 10 540 punktów u mężczyzn. Jeśli pod uwagę weźmiemy natomiast rekordy świata we wszystkich konkurencjach, które składają się na wielobój, to otrzymamy 9106 punktów u kobiet i aż 12 568 punktów u mężczyzn. Nie oszukujmy się jednak, bardzo mało prawdopodobne jest by kiedykolwiek w przyszłości jakikolwiek sportowiec wyśrubował taki wynik.
Noite de atletismo no Engenhão 1038904-18.08.2016 ffz-7758
Siedmiobój czas zakończyć, czyli bieg na 1500 metrów. Rio 2016.

Skoro znacie już zasady punktacji w wielobojach to może spróbujecie swoich sił w tej koronnej, lekkoatletycznej konkurencji? :D

piątek, 3 marca 2017

Jak powstały wąwozy?

W Sandomierzu na niewielkim wzgórzu wznosi się piękny kościół pod wezwaniem Nawrócenia św. Pawła Apostoła. Ze względu na swoje walory architektoniczne i historyczne, świątynia ta sama w sobie mogłaby stanowić warty odwiedzenia zabytek. Na swoje nieszczęście, tuż obok niej znajduje się coś znacznie bardziej atrakcyjnego z punktu widzenia przeciętnego turysty. Któż z nas, będąc w Sandomierzu, nie odwiedziłby bowiem najpiękniejszego polskiego wąwozu, Wąwozu Królowej Jadwigi? A każda wizyta w miejscu takim, jak to, powinna skłaniać do poszukiwania odpowiedzi na pytanie - jak powstało to magiczne, zaciszne, oderwane od życia miasta miejsce?
Wąwóz Królowej Jadwigi w Sandomierzu.
Powstanie tak okazałych wąwozów wymaga istnienia specyficznego rodzaju podłoża. Skały budujące dany obszar nie mogą być pod żadnym pozorem nazbyt twarde, odporne na działanie wody. Jak na warunki polskie właściwościami takimi mogą pochwalić się występujące przede wszystkim na wschodzie kraju lessy. Skały te powstały z nanoszonych przez wiatr pyłów i są na tyle kruche i luźne, że bylibyśmy w stanie własnoręcznie odłupać sobie ich fragmenty. Nic więc dziwnego, że również i woda stanowi dla nich trudnego przeciwnika.

Za każdym razem, gdy zaczyna padać deszcz, a na obszarze lessowym występują jakiekolwiek pochyłości terenu, woda zaczyna rzeźbić skałę, po której spływa. Im bardziej obfite są opady, tym intensywniejsza jest erozja. Na samym początku tego procesu tworzą się w podłożu płytkie i wąskie rynienki. Z czasem przekształcają się one w coraz większe formy, aż osiągają rozmiary okazałego wąwozu. Im zaś wąwóz jest szerszy, tym więcej wody z okolicznych obszarów jest on w stanie zebrać i tym szybciej przebiegać będzie jego powiększanie.
Loess landscape china
Krajobraz lessowy w Chinach. W Polsce co prawda less nie objawia się w tak spektakularny
sposób, nie oznacza to jednak, że podłoży lessowych u nas nie obserwujemy ;).
Bardzo często zdarza się jednak, że ilość i intensywność opadów, a także ukształtowanie podłoża nie pozwalają na szybkie wykształcenie się wąwozów. W takich sytuacjach z pomocą wodzie przyszedł człowiek. Obszary lessowe są bowiem jednymi z najżyźniejszych na świecie. Nic więc dziwnego, że ludzie już kilkaset lat temu zagospodarowali je na swoje pola. Z każdym wyciętym drzewem, które rosło na lessach, podłoże stawało się jednak mniej wytrzymałe na działanie wody. Pozbawione gęstej roślinności leśnej, zatrzymujących wodę mchów i usztywniających korzeni, przestało opierać się kolejnym atakom wartko płynącej deszczówki.

Nie koniec jednak na tym. Wykorzystując rolniczo dany obszar człowiek popełniał na przestrzeni wielu dziesięcioleci poważny błąd. Swoją ziemię uprawiał i dzielił prostopadle do stoku. Było to bardzo nieodpowiedzialne, gdyż w ten sposób własnoręcznie tworzył niewielkie rynienki i kanaliki, którymi woda mogła spływać w dół stoku. Wprawdzie w intencji rolnika nie miały się one przerodzić w formy, które za jakiś czas uniemożliwią mu zbieranie plonów, ale nie wszystko zawsze idzie po naszej myśli, czyż nie?
Suloszowa krajobraz 4
Pola tworzone prostopadle do stoków należą do częstych widoków w polskim krajobrazie.
Dochodzimy w ten sposób do trzeciego kardynalnego błędu człowieka. A jest nim tworzenie nieutwardzonych dróg na obszarach lessowych. O ile na polach rośnie jeszcze trochę zbóż, trawy albo ziemniaków, to na tego typu drogach nie ma absolutnie nic. Można powiedzieć, że podaliśmy deszczówce na tacy idealny obszar, na którym w pełni może rozwinąć swe niszczycielskie zdolności. Efekt jest aż nazbyt dostrzegalny. Gdy następnym razem będziecie podążać drogą otoczoną z obu stron wysokimi skarpami, zwróćcie uwagę na fakt, iż to nie ten szlak został wytyczony po dnie wąwozu. To wąwóz utworzył się na linii wcześniej wytyczonego szlaku. I wyobraźcie sobie, że jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej droga, po której idziecie, znajdowała się kilka metrów nad Waszymi głowami.

Jakkolwiek człowiek znacząco wmieszał się w powstanie wąwozów, to tą jego formę działalności nie musimy uznać za jednoznacznie negatywną. Bądź co bądź, dzięki temu mamy do czynienia z naprawdę pięknymi formami rzeźby terenu, zaś same wąwozy nie niosą większych strat okolicznej przyrodzie czy mieszkańcom obszaru, na którym występują. Jedynymi, którym powstanie wąwozu może wyrządzić szkodę, są rolnicy. Ale muszą oni pamiętać, że gdyby prowadzili odpowiedzialny zarząd nad własnymi polami, wąwóz mógłby nigdy nie powstać. ;)

sobota, 25 lutego 2017

Jak działa Cinemascore?

Istnieje wiele sposobów na to, by sprawdzić, czy jakiś film jest warty obejrzenia. Możemy na przykład zajrzeć na jeden z popularnych portali filmowych, takich jak IMDB czy Filmweb, gdzie na bazie ocen tysięcy użytkowników tworzy się rankingi najlepszych produkcji. Możemy też przeczytać oceny krytyków albo dotyczące danego filmu komentarze na internetowych forach. Jeśli zaś nie zostaliśmy jeszcze w pełni pochłonięci przez wirtualny świat i wiemy, na czym polega konwersacja, możemy zasięgnąć rady znajomego. O dziwo istnieje jeszcze jedna, interesująca metoda. Możemy sprawdzić, co o filmie sądzi kilkaset losowo wybranych widzów. I nie będziemy musieli udać się w tym celu do kina i udawać ankietera. Cinemascore zrobi to za nas. :)
Inside a Hobbit hole2
Fragment scenografii do filmu Władca Pierścieni. Filmy zaliczane do trylogii otrzymały oceny
(odpowiednio) A-, A i A+.
Cinemascore jest wyjątkową firmą funkcjonującą od 1979 roku. Jej głównym celem jest sprawdzenie jakości wchodzących właśnie do kin produkcji oraz ich dostosowania do docelowej grupy odbiorców. W tym celu przedsiębiorstwo utrzymuje kilkadziesiąt grup ankieterów w 25 wielkich miastach Stanów Zjednoczonych, takich jak Dallas czy Los Angeles. W każdy piątek kilka grup z losowo wybranych miast rusza do kin i odpytuje pierwszych widzów mających właśnie swoją premierę filmów, używając do tego charakterystycznych formularzy. Każdy z uczestniczących w ankiecie może przyznać filmowi ocenę od A do F, gdzie A - tak jak w anglosaskim szkolnictwie - jest oceną najlepszą, zaś F - najgorszą. Ponadto, ankietowani odpowiadają, z jakiego powodu wybrali się na film, a także czy kupiliby lub wypożyczyli go w formacie DVD. Prowadzone są także statystyki dotyczące płci i wieku.

Opisane wyżej metody ankietowania mają kilka wielkich zalet. Po pierwsze, opinie na temat filmów przekazują najwięksi fani gatunku - osoby, które były w stanie rzucić wszystko inne bo właśnie do kin wchodzi film, który może im się spodobać, i który muszą zobaczyć w pierwszy dzień jego wyświetlania. Dzięki temu sprawdzane jest, czy promocja filmu była przeprowadzona w odpowiedni sposób, czy zachęcono do oglądania odpowiednią grupę odbiorców. Poza tym, na bazie wyników badania Cinemascore można przewidzieć, jak wielki sukces finansowy osiągnie dana produkcja. Można bowiem założyć, że zadowoleni widzowie polecą film znajomym i przyjaciołom, którzy być może skorzystają z tych rad i również przybędą do kin nabijając przychody o kilkanaście złotych.
Cinemascore
Karta Cinemascore.
Marzeniem każdego producenta jest osiągnięcie magicznej noty A+. Nietrudno jednak zgadnąć, iż zdobycie tak wysokiej oceny jest niewiarygodnie trudne. Bądź co bądź, ocena ogólna jest średnią kilkuset ocen. Jeżeli więc jakiś film ma zostać nagrodzony najwyższą notą, zdecydowana większość widzów musi mu właśnie taką notę przyznać. Niemniej kilku filmom rocznie udaje się przekroczyć magiczną barierę. Są wśród nich zarówno wielkie hity, takie jak Titanic, Służące, Odlot, Jak zostać królem czy Avengers, jak również filmy mniej rozpoznawane - na przykład Antwone Fisher albo Ludzie Honoru. Spośród filmów, które wyszły na ekrany kin od marca zeszłego roku, na A+ zasłużyły sobie natomiast Ukryte Działania i Patriots Day.

Choć najlepsza nota jest bardzo trudna do osiągnięcia, to już oceny A i A- przytrafiają się filmom dość często. Rzadko kiedy filmy schodzą zaś poniżej poziomu B-. Prawdziwym wydarzeniem jest natomiast osiągnięcie przez film najniższego z możliwych pułapu, czyli F. Oznaczałoby to przecież, że widzowie, którzy teoretycznie rzecz biorąc są miłośnikami danego gatunku, znienawidzili film od pierwszego wejrzenia. Mimo to na przestrzeni niemalże 40 lat funkcjonowania Cinemascore, aż osiem filmów dokonało niemożliwego. Oceną F nagrodzeni zostali: Solaris (2002), Darkness (2004), Wolf Creek (2005), Robak (2006), The Box. Pułapka (2009), Silent House (2011), Demony (2012) i Zabić, jak to łatwo powiedzieć (2012). Pozostaje tylko zastanawiać się, dlaczego wszystkie te tytuły pochodzą z XXI wieku. ;)

Na koniec przyjdzie nam jeszcze zastanowić się, czy Cinemascore możemy traktować jako wiarygodne źródło informacji na temat jakości danego filmu. Moim zdaniem, absolutnie nie. Musimy bowiem pamiętać, że każdy z nas ma inny gust filmowy, nierzadko znacznie różniący się od przeciętnego. Spośród czterech najbardziej przeze mnie lubianych filmów, jeden uzyskał ocenę A+ (Forrest Gump), jeden A- (Władca Pierścieni. Drużyna Pierścienia), jeden C+ (Atlas Chmur), a jednego w ogóle nie sklasyfikowano (To nie jest kraj dla starych ludzi). Spośród tegorocznych produkcji zaś fenomenalny jak dla mnie Nowy Początek zgarnął słabe B, zaś mocno przeciętna Iluzja 2 otrzymała dobre A-. Pokazuje to, że Cinemascore to przydatne narzędzie, lecz nie możemy mu w pełni zaufać.

Jeżeli jesteście ciekawi, jakie noty otrzymały Wasze ulubione filmy, zajrzyjcie na oficjalną stronę Cinemascore (link). Pochwalcie się też, co tam znaleźliście! :D

czwartek, 23 lutego 2017

NASA szuka nowej Ziemi

Doniesienia o istnieniu planet poza Układem Słonecznym to nie pierwszyzna. Każdego roku znajdujące się w przestrzeni kosmicznej teleskopy (o których więcej poczytacie w artykule Co krąży wokół Ziemi?) informują nas o odkryciu kilkuset takich okazów. Na oficjalnej stronie NASA możemy zaś dowiedzieć się, że pełny rejestr egzoplanet - czyli planet orbitujących wokół innych niż Słońce gwiazd - liczy prawie 3500 pozycji. Wydawałoby się, że astronomowie nie są już w stanie zaskoczyć nas swoimi odkryciami w tej materii. A jednak udało im się.
PIA21423 - Surface of TRAPPIST-1f
Artystyczna wizja powierzchni jednej z planet okrążających TRAPPISTA-1.
Daleko w przestrzeni kosmicznej, około 39 lat świetlnych od Ziemi, znajduje się gwiazda TRAPPIST-1. Zalicza się ona do najliczniej reprezentowanej we wszechświecie odmiany gwiazd. Jest czerwonym karłem, co oznacza, że jest znacznie mniejsza od naszego Słońca, świeci mniej intensywnym światłem, a temperatury na jej powierzchni osiągają niższe wartości. Dla nas najważniejsze jest jednak to, że przykleiło się do niej aż siedem skalistych planet. Mają one zbliżone do ziemskich rozmiary, lecz rok trwa na nich wyjątkowo krótko - od dwóch do dwudziestu dni.
.
Nie bez przyczyny użyłem przed chwilą słowa "przykleiło". Wszystkie siedem planet jest bowiem położonych niezwykle blisko swojej gwiazdy. Pierwsza z nich krąży w odległości ok. 1,5 miliona kilometrów od TRAPPISTA-1, zaś ostatnia jest od niego oddalona o mniej więcej 9 milionów kilometrów. Dla porównania, Merkury - czyli planeta najbliższa Słońcu - jest oddalony od naszej gwiazdy o prawie 58 milionów kilometrów! Sama Ziemia krąży zaś w odległości 150 milionów kilometrów od Słońca. Tak niewielkie - z astronomicznego punktu widzenia - odległości sprawiają, że z każdej z tych planet można bez trudu dostrzec pozostałe. Co więcej, mogą one wyglądać niczym księżyc obserwowany z Ziemi - wielkie, okrągłe bryły, widoczne czasem w pełnej okazałości, a czasem tylko w postaci wąskiego sierpa.
PIA21422 - TRAPPIST-1 Planet Lineup, Figure 1
Wielkość i potencjalny wygląd planet okrążających TRAPPISTA-1.
Wszystkie te planety krążą w tak małej odległości od swojej gwiazdy ze względu na jej niewielkie rozmiary i niską emisją ciepła. Podobnemu przesunięciu uległa więc w jej przypadku ekosfera. Jest to rozciągająca się w określonej odległości od gwiazdy strefa, w której istnieją warunki do pojawienia się życia. W przypadku Słońca strefa ta położona jest na odległości około 150 milionów kilometrów, a więc w tym miejscu, gdzie jesteśmy my. Ekosfera TRAPPISTA-1 rozciąga się jednak na odległości 4-6 milionów kilometrów, a w jej zasięgu znalazły się aż trzy planety!

Nie koniec to jednak rewelacji. Naukowcy stwierdzili bowiem, że na każdej z siedmiu odkrytych planet może istnieć woda. A samo istnienie wody może już uprawniać do pojawienia się w jakimś miejscu życia. Nim jednak wpadniemy w przesadną euforię, trzeba zaznaczyć jeden drobny szczegół. Istnieje niestety możliwość, iż wszystkie siedem planet krąży wokół swojej gwiazdy niczym księżyc wokół Ziemi - zawsze odwrócony jedną stroną w jej kierunku. W takim przypadku na jednej półkuli stale panowałby dzień, a na drugiej - noc. Jeżeli okaże się to prawdą, szanse na znalezienie tam życia gwałtownie maleją.
PIA21424 - The TRAPPIST-1 Habitable Zone
Schemat przedstawiający rozmieszczenie ekosfery w układzie planetarnym TRAPPISTA-1
oraz w Układzie Słonecznym. Ekosferę oznaczono zielonym kolorem, strefa czerwona
jest dla istnienia życia zbyt gorąca, strefa niebieska - zbyt zimna.
Rozważyć też trzeba odległość TRAPPISTA-1 od Ziemi. Jak już wcześniej wspomniałem, by dotrzeć do tej gwiazdy musielibyśmy przebyć 39 lat świetlnych. Gdybyśmy podróżowali z prędkością światła zajęłoby to nam dokładnie 39 lat. Przy naszych obecnych możliwościach jesteśmy w stanie tego dokonać w okresie - bagatela - 10 tysięcy lat. Naukowcy się tym jednak nie zrażają i kontynuują badania nowo odkrytego układu planetarnego. Zamierzają do tego użyć trzech wielkich kosmicznych teleskopów - Hubble'a, Keplera i Spitzera. Zobaczymy, co jeszcze uda im się wybadać "na odległość". :)
Artist's view of planets transiting red dwarf star in TRAPPIST-1 system
Artystyczna wizja dwóch planet na tle tarczy TRAPPISTA-1.
Poszukiwanie planet podobnych do Ziemi jest obecnie jednym z naczelnych celów funkcjonowania NASA. Czy myślicie, że tego typu badania mają sens? Czy nie powinniśmy skupić się na własnym ogródku zamiast zaglądać na działkę sąsiada - który w tym przypadku oddalony jest od nas o 39 lat świetlnych? A może tego typu badania mogą się nam do czegoś przysłużyć?

środa, 22 lutego 2017

Cztery wesela i pogrzeb Kazimierza Wielkiego

Kazimierz Wielki to postać, której nikomu nie trzeba przedstawiać. O tym królu uczyliśmy się już od czasów podstawówki i znamy go przede wszystkim jako wielkiego bohatera polskiego średniowiecza. Z wielkimi bohaterami często jednak dzieje się tak, że również i na ich sumieniach ciążą niezbyt chlubne czyny. Bolesław Chrobry miał wielką smykałkę do robienia sobie wrogów gdziekolwiek się tylko dało (o czym pisałem w artykule Kryzys Mieszka czy Bolesława?), Jan III Sobieski swego czasu walczył zaś u boku Szwedów. Kazimierz Wielki wiódł natomiast nadzwyczaj bogate życie małżeńskie. A jakby tego było mało, kilkukrotnie dawał o sobie znać po własnej śmierci.

Kazimierz III Wielki
Kazimierz Wielki według Jana Matejki.
Wesele numer 1: Aldona Anna
Kazimierz Wielki był dziedzicem odradzającego się właśnie państwa polskiego. A jak przystało na szanującego się władcę, potrzebna mu była małżonka, która wraz z ręką dałaby mu możliwość zawarcia korzystnego sojuszu. Dlatego też już w 1325 roku, gdy sam zainteresowany miał piętnaście lat, odbył się ślub z Aldoną Anną, księżniczką litewską. Wszystkim tym, których dziwi wiek pana młodego, przypomnijmy, że nie było to znaczącym odstępstwem od standardów średniowiecznych, zaś sama Aldona w chwili zamążpójścia miała jeszcze mniej, bo jakieś trzynaście lat.

Żaden ze współczesnych historyków nie jest oczywiście w stanie stwierdzić, cóż się działo w głowach Kazimierza Wielkiego i jego żony podczas ich trwającego czternaście lat małżeństwa, ani tym bardziej orzec, w jakim stopniu byli z tego związku usatysfakcjonowani. Można jednak przypuszczać, że nie wiodło im się źle, gdyż rychło doczekali się dwóch pięknych córeczek, które później wyrosły na jeszcze piękniejsze damy i wyszły za jeszcze bardziej znamienitych władców.

Na całe to szczęście cieniem kryje się tylko jedno wydarzenie, które możemy chyba uznać za przykrego zwiastuna dalszych przeżyć miłosnych polskiego władcy. Otóż w 1330 roku, gdy młody królewicz przebywał jako gość na dworze węgierskim, miał wejść w specyficzny kontakt z niejaką Klarą Zach, córką lokalnego możnowładcy. Według niektórych przekazów kontakt ten miał być umotywowany pragnieniami obu stron, według innych - tylko jednej. Bez względu na to, czy był to tylko romans, czy gwałt, zakończył się on tragicznie. Ojciec Klary dokonał w afekcie nieudanego zamachu na życie węgierskiej rodziny królewskiej, królową Elżbietę - siostrę Kazimierza - pozbawił kilku palców, sam zaś został poćwiartowany. Pozostaje nam tylko zadać sobie pytanie, cóż sobie pomyślała Aldona Anna, gdy w końcu dowiedziała się o wybrykach swego męża?

Wesele numer 2: Adelajda Heska
Aldona Anna zmarła w 1339 roku, a Kazimierz Wielki zaczął poszukiwać kolejnej żony. Chodziło tym razem już o coś więcej niż tylko uzyskanie przyjaznych stosunków z innym państwem. Król zbliżał się już do trzydziestki i - mimo dość udanego małżeństwa - nadal nie miał męskiego potomka. Wybór padł tym razem na Adelajdę, córkę landgrafa Hesji. Małżeństwo odbyło się w roku 1341. Na uwagę zasługuje wiek obu małżonków - Kazimierz miał już 31 lat, zaś Adelajda była młodziutką, trzynastoletnią dziewczyną. Wydaje się jednak, że to nie różnice wiekowe zaważyły na losie tego związku.

Innocent VI par Andrea di Bonaiuto 1365
Papież Innocenty VI.
Mijały lata, a Adelajda nadal nie wydała na świat żadnego potomka - czy to chłopca, czy dziewczynki. Kazimierz Wielki zaczął zapewne podejrzewać, iż jego małżonka nie będzie w stanie zapewnić ciągłości dynastii. Dlatego też posunął się do czynu niespotykanego w polskiej historii. Poprosił papieża o unieważnienie małżeństwa. Urzędujący wówczas Innocenty VI nawet nie chciał jednak słyszeć o takim rozwiązaniu. To jednak polskiemu królowi nie przeszkodziło.

Wesele numer 3: Krystyna Rokiczana
To najbardziej szalony krok w całej karierze Kazimierza. W 1356 roku ożenił się po raz trzeci. Nie zważał na żadne przeciwności. Nie miało dla niego znaczenia, że Adelajda Heska nadal żyła, a papież nie zezwolił na ich rozwód. Nie miało znaczenia, że Krystyna Rokiczana była tylko mieszczką, co oznaczało, że jej dzieci - bez względu na to, czy się urodzą - nie będą mogły po Kazimierzu dziedziczyć. Cóż więc kierowało polskim władcą? Czyżby na starość dosięgła go wielka, prawdziwa miłość? Tak wielka miłość, że byłby w stanie poświęcić dla niej przyszłość własnego państwa?

Nawet jeśli tak było to musiało to być ulotne uczucie. Krystyna Rokiczana nie pozostawała długo w królewskich łaskach i niebawem po ślubie również i ten związek poszedł w niepamięć. Według niektórych przekazów, Kazimierz miał dać kosza swojej żonie, gdy ta spaliła drewnianą chatę położoną w pobliżu jej dworku, zasłaniającą jej widok na Wawel i Wisłę. Jan Długosz w swojej relacji idzie jeszcze dalej. Według niego król na krótko po uroczystym weselu odkrył, że jego wybranka nie jest tak idealna, jakby się wydawało - a mianowicie jest łysa i ma świerzb.

Wesele numer 4: Jadwiga żagańska
Gdy Kazimierz wyszedł w 1365 roku za Jadwigę żagańską, nadal żyły jeszcze i Adelajda Heska, i Krystyna Rokiczana. Był więc nasz król bardzo blisko skompletowania prawdziwego haremu. I kto wie, co by się stało, gdyby nie jego rychła śmierć - w 1370 roku. Na krótko przed nią odniósł jednak swój pierwszy małżeński sukces. W 1368 roku papież uznał wreszcie jego ślub z Adelajdą za nieważny. Z podwójnego bigamisty stał się więc po prostu bigamistą. ;)


Ludwik Wegierski.jpg
Ludwik Węgierski według Matejki.

Pogrzeb
Małżeństwo z Jadwigą żagańską mimo podeszłego wieku Kazimierza przyniosło pewne sukcesy. W ciągu pięciu lat urodziła ona aż trójkę dzieci. Niestety, cała trójka była dziewczynkami. A to oznaczało, że dynastia Piastów zakończy się na Kazimierzu. By zapobiec większym perturbacjom, polski król już wcześniej zabezpieczył swoją sukcesję. Po jego śmierci władcą miał zostać król węgierski i jego siostrzeniec, Ludwik Andegaweński. Gdy jednak Kazimierza zabrakło, polscy możni panowie stwierdzili, że obcy władca nie jest do końca tym, kogo chcieli by widzieć na polskim tronie.

7 listopada, gdy Ludwik przybył do Krakowa w ledwie dwa dni po śmierci Kazimierza, ten był już pochowany. Wobec węgierskiego władcy był to poważny afront. Uczestnictwo w pogrzebie było bowiem dla niego okazją do pojawienia się przed przyszłymi poddanymi jako sukcesor Kazimierza, zdobycia legitymacji swojej władzy. Znalazł więc sposób na przechytrzenie krakowskich możnych. 17 listopada koronował się na króla Polski, zaś dwa dni później urządził egzekwia, czyli powtórny pogrzeb - tym razem bez udziału samego zainteresowanego.

Jak więc widzicie, Kazimierz Wielki wiódł bogate życie, zaś jego odzwierciedleniem był wydarzenia, które miały miejsce po jego śmierci. Zanim jednak zmienicie poglądy o ostatnim Piaście na polskim tronie, przypomnijcie sobie inne jego zasługi dla naszego kraju. Nie ulega wątpliwości, że Kazimierzowi nie wiodło się zbyt dobrze tylko w życiu małżeńskim. Cała reszta - umocnienie gospodarki, ustabilizowanie władzy, zapewnienie dobrych stosunków z sąsiadami, budowa grodów obronnych i liczne reformy - przemawiają wyraźnie na jego korzyść.

sobota, 18 lutego 2017

Witajcie w świecie siedmiu kontynentów

W ostatnich dziesięcioleciach uczeni zapadli na jakąś dziwną formę megalomanii. Nie pierwszy raz słyszymy już bowiem, że czegoś jest więcej. Ni stąd ni zowąd rośnie nam liczba pierwiastków (o czym więcej dowiecie się w artykule Gdy odkrywamy nowe pierwiastki). Nagle próbuje się nas przekonać, że planet w Układzie Słonecznym jest więcej, niż wcześniej sądziliśmy. Teraz okazuje się, że będziemy musieli zrewidować nasze poglądy na temat liczby kontynentów. Do ich grona dołączyła bowiem Zelandia.
ISS-42 New Zealand in Sunglint, large resolution
Zdjęcie Nowej Zelandii wykonane w przestrzeni kosmicznej.
Niektórzy z Was mogą być zaskoczeni faktem, że w tytule widnieje cyfra "siedem". W szkole uczyli nas przecież, że właśnie tyle mamy kontynentów! A skoro w szkole uczyli nas źle, to na liczniku powinna się teraz pojawić piękna "ósemka". Musimy jednak pamiętać, że to co zawsze mieliśmy, mamy i mieć będziemy za dwa kontynenty - Europę i Azję - z geologicznego punktu widzenia jest jednym kontynentem - Eurazją, a podział został wprowadzony do użytku ze względu na rozbieżności w rozwoju kulturowym i historycznym obu regionów. Idąc tym tropem komplet niedawno obowiązujących kontynentów możemy zamknąć w zbiorze: Eurazja, Ameryka Południowa, Ameryka Północna, Afryka, Australia i Antarktyda.
.
Co zatem decyduje o tym, że jakiś kontynent możemy nazwać kontynentem? Według najprostszej definicji jest to płat ziemi otoczony ze wszystkich stron wodą. Najprostsze definicje zazwyczaj składają się jednak w trzech czwartych z niedopowiedzeń - i tak też jest w tym przypadku. Po pierwsze, kontynent nie musi być ze wszystkich stron otoczony wodą, by być kontynentem. Może on posiadać niezbyt znaczące połączenie z innym kontynentem - tak jak jest to w przypadku Afryki i Azji oraz Ameryki Północnej i Ameryki Południowej.
 .
Po drugie, nie każdy ląd otoczony wodą musi być kontynentem. Brytania to przecież wyspa, a mimo to zalicza się ją do kontynentu, jakim jest Eurazja. Dzieje się tak, ponieważ w geologii za formalną granicę kontynentu uważany jest stok kontynentalny, a więc miejsce, w którym płytki szelf kontynentalny gwałtowanie spada w kierunku głębin oceanicznych. Wyspy Brytyjskie leżą w całości w obrębie szelfu i gdybyśmy obniżyli nieznacznie poziom wody w światowych oceanach, to uzyskałyby one lądowe połączenie z resztą Europy. Dlatego musimy przyjąć, że Brytyjczycy - czy tego chcą, czy nie - mieszkają w Europie.
 .
O ile moglibyśmy się spodziewać wyschnięcia kanału La Manche, o tyle na pewno nigdy nie stanie się tak z Kanałem Mozambicki, który oddziela Madagaskar od Afryki, a którego głębokość dochodzi do 3 kilometrów! Nikt jednak nie ma wątpliwości, że Madagaskar sam w sobie nie stanowi osobnego kontynentu. A to dlatego, że wyspa ta jest zdecydowanie za mała by ją kontynentem nazwać. Dla tego typu przypadków ukuto tytuł mikrokontynent. Takim właśnie mikrokontynentem była też niegdyś Nowa Zelandia. Ale już nie jest.
Elevation.jpg
Mapa świata, na której jasnoniebieskim kolorem oznaczono szelfy
kontynentalne. Jak widzicie, w ich obrębie znajduje się między innymi
Wielka Brytania, a także Nowa Gwinea (względem Australii).
W wyniku przeprowadzonych w ostatnich latach badań udało się ustalić, że Nowa Zelandia wcale nie stanowi malutkiego kompleksu dwóch wysp zagubionych gdzieś na południowym Pacyfiku. Sama Nowa Zelandia wydaje się być jedynie częścią znacznie większego obszaru rozciągającego się aż do położonej daleko na północy Nowej Kaledonii. Aż 94% tego obszaru znajduje się pod wodą, lecz głębokości są tam na tyle małe, że możemy mówić o istnieniu tam swego rodzaju rozległego szelfu kontynentalnego. Co ważniejsze, szelf ten nie jest trwale połączony z Australią. Pomiędzy ojczyzną kangurów a najbardziej do niego zbliżoną, północno-zachodnią częścią interesującego nas obszaru, istnieje bowiem wyróżniający się w ukształtowaniu terenu przesmyk, który moglibyśmy porównać do "zatopionej Cieśniny Gibraltarskiej".

Zealandia topography
Mapa Zelandii, na której jasnoniebieskim kolorem
oznaczono płytki ocean. W lewym, górnym rogu
mapy widoczne jest niepełne połączenie z
szelfem australijskim.
Zelandia - bo tak naukowcy nazwali nowy kontynent - ma też wystarczającą powierzchnię, by uznać ją za niezależny kontynent. Liczy aż 4,9 milionów kilometrów kwadratowych. To wprawdzie znacznie mniej niż najmniejszy jak dotąd kontynent - Australia, lecz z drugiej strony kilka razy więcej niż wszystkie znane nam mikrokontynenty. O odrębności Zelandii świadczy też jej zróżnicowana budowa geologiczna.
 .
Nie istnieje co prawda żadna instytucja uprawniona do tego, by narzucić siódmy kontynent całemu naukowemu światu. Za formalne przyjęcie tego dogmatu do terminologii naukowej można jednak uznać artykuł opublikowany kilka dni temu w czasopiśmie Amerykańskiego Towarzystwa Geologicznego. Stanowi on swego rodzaju manifest, zbierający doświadczenie badawcze minionych 20 lat i podsumowujący je w jednym prostym wyrażeniu: "Mamy siódmy kontynent".

Co sądzicie o najnowszym odkryciu przesławnych amerykańskich naukowców? Czy uważacie, że Zelandia jako kontynent ma rację bytu? :)