poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Ratujmy bizony w Kurozwękach!

Na turystycznej mapie Polski znajduje się wiele miejsc wyjątkowych, zdecydowanie wartych zobaczenia. Za jedno z nich uważam już od dosyć dawna hodowlę bizonów w Kurozwękach, w Świętokrzyskiem. Jak się okazuje, atrakcja ta już niebawem może przestać istnieć. Co zrobić, aby tak się nie stało?
Bizony
Bizony w Kurozwękach.
O problemie Kurozwęk usłyszałem dość przypadkiem, z ust znajomego. Jak się okazało informowały już o tym różnego rodzaju media, począwszy od telewizji, a skończywszy na portalach informacyjnych w sieci. Cieszy fakt, że o sprawie tej mówi się wiele, jednocześnie jednak dostrzegalny jest pewien niedosyt z powodu tego, iż informacja ta jak na razie nie dotarła do szerszego grona osób.

W czym rzecz? Otóż kilka lat temu bizon został uznany za podgatunek inwazyjny na terytorium Polski. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że może on zagrażać prawidłowemu rozwojowi środowiska na obszarze naszego kraju, a konkretnie - wymieszać się z żubrem ze względu na zdolność do rozmnażania się bizona z żubrem.

Obawa przed gatunkami inwazyjnymi jest - w określonych sytuacjach - całkiem konstruktywna. Weźmy chociażby taki barszcz Sosnowskiego, czy nawłoć, sprowadzone do Polski kilkadziesiąt lat temu, a dziś wypierające rodzime gatunki roślin. Dlatego właściciele hodowli bizonów w Kurozwękach zostali powiadomieni o konieczności pozbycia się żubrów do 2019 roku.

Decyzja ta wydaje się zupełnie nietrafiona, gdyż w tym przypadku nie ma jakiegokolwiek zagrożenia.W ciągu ostatnich 15 lat z hodowli nie uciekł bowiem żaden przedstawiciel gatunku, a nawet gdyby, to najbliższe żubry na wolności żyją... przeszło 200 kilometrów od Kurozwęk! Ponadto, usunięcie bizonów z niewielkiej miejscowości na Kielecczyźnie doprowadzi zapewne do stopniowego zaniku turystyki w tym miejscu, pozbawi wielu ludzi pracy,a nasz kraj naprawdę wartościowej atrakcji turystycznej.

Co możemy więc zrobić jako zwykli obywatele, by pomóc bizonom? Odpowiedź jest prosta. Należy wyrazić protest. Na tej stronie można podpisać ankietę online sprzeciwiającą się likwidacji hodowli w Kurozwękach. Aby uwiarygodnić swój podpis warto również pobrać, a następnie wydrukować petycję, którą po podpisaniu należy wysłać na zamieszczony adres. Serdecznie Was do tego zachęcam!
Palace in Kurozweki - 02
Pałac w Kurozwękach, w pobliżu hodowli bizonów.

niedziela, 23 sierpnia 2015

Dolina Kobylańska pod Krakowem

Wielkie atrakcje Krakowa są u nas dość rozpoznawalne. Któż nie słyszałby bowiem o Wawelu, Kościele Mariackim, Sukiennicach, Kopcu Kościuszki, kopalni soli w Wieliczce, czy wreszcie Jaskini Łokietka i Ojcowskim Parku Narodowym? Zdziwienie budzi jednak fakt, że w pobliżu tych słynnych miejsc znajduje się jeszcze jedno, równie urocze i równie wartościowe, co pozostałe, niezbyt znane jednak nawet na arenie polskiej. Mowa o Parku Krajobrazowym Dolinki Krakowskie, który przyciąga co roku pokaźne liczby miłośników górskich wspinaczek i łaknących odpoczynku od zgiełku miasta mieszkańców Krakowa. Poza tym jednak nie zjawia się tu zbyt wielu turystów. Na szczęście.
Dolina Kobylańska.
By dostać się w najprostszy możliwy sposób do Doliny Kobylańskiej należy udać się (niespodzianka!) do miejscowości Kobylany. Warto przy tym zabezpieczyć się w mapę lub dobrą nawigację, gdyż po zjechaniu z drogi krajowej numer 94 czeka nas jeszcze kilkunastokilometrowy, kręty szlak z licznymi zakrętami, a znaki informacyjne tym razem niezbyt nam pomogą. Warto również zaznaczyć, że w samej miejscowości nie wystarano się jeszcze o przyzwoity parking, co również utrudnia życie turystom.

W tym miejscu nie można się jednak zrażać brakami w infrastrukturze turystycznej i z optymizmem wyruszyć na północ, gdzie po kilkunastu minutach spacerku od centrum Kobylan ukażą nam się pierwsze skałki. Na początkowym etapie są one o tyle interesujące, że komponują się w dość ciekawy sposób z lokalną zabudową, nierzadko stanowiąc ogrodzenia niektórych gospodarstw.
Skały u wejścia do Doliny.
Już niebawem po przeprawieniu się przez niewielki strumyk znajdziemy się w zasadniczej części doliny. Z obu stron wyrastają tutaj wysokie skały, na które z całą pewnością wspinać się będą akurat jacyś wspinacze. Warto przespacerować się żółtym szlakiem wiodącym w kierunku Będkowic aż do momentu, gdy ostatnie skały znikną nam z oczu, a nawet dalej, gdyż prędzej czy później i tak pojawią się kolejne.
Jeden z odleglejszych fragmentów doliny.
Jedna z najwyższych skał otaczających dolinę.
Dolina Kobylańska z wyższego pułapu.
Na jednym z wyższych okazów zlokalizowany jest jeszcze jeden punkt, który z całą pewnością należałoby zobaczyć. W skale wykuta jest tam niewielka kapliczka poświęcona Matce Boskiej, ufundowana w 1914 roku. Jako że znajduje się ona na wysokości kilkudziesięciu metrów powyżej dna doliny, prowadzą do niej wysokie, dość strome schody. Z góry roztacza się wspaniały widok na całą dolinę, który - jeśli tylko trafimy na odpowiedni moment - zostanie urozmaicony przez kwitnące bzy.
Schody prowadzące do kaplicy od dołu...
... i od góry.
Dolina Kobylańska z okolic kaplicy.
Dolina Kobylańska - podobnie jak inne dolinki w okolicy - jest także doskonałym miejscem do obserwacji przyrody. Nietrudno wypatrzyć tu różnego rodzaju motyle i inne owady, a jeśli będziemy mieć odrobinę szczęścia, cierpliwości i uporu z całą pewnością uda nam się zrobić zdjęcie jakiejś żabie lub ptakowi.
Motyl w Dolinie Kobylańskiej.
I jeszcze jeden przedstawiciel miejscowej fauny.
Wizyta w Dolinie Kobylańskiej jest z całą pewnością dobrze spędzonym czasem. W przeciwieństwie do dawno już "zdeptanej" przez turystów Dolinie Prądnika w Ojcowie, tutaj rzeczywiście można poczuć inny klimat, odległy od tak - bądź co bądź - bliskiej aglomeracji Krakowa.

piątek, 21 sierpnia 2015

Kilka rzeczy, których mogłeś nie wiedzieć o Oscarach

Za najbardziej prestiżową nagrodę w filmowym świecie uznaje się niepodzielnie od wielu dekad Nagrodę Akademii Filmowej, czyli potocznie Oscara. Co roku, na przełomie lutego i marca oczy całego globu skupiają się na Hollywood, oczekując na wyłonienie najlepszej produkcji minionych dwunastu miesięcy. Przyjrzyjmy się wielkiej gali i wielkim nagrodom z nieco innej strony.
AMPAS PickfordCenter
Jeden z budynków Akademii.
1. Skąd nazwa?
Odpowiedź na to pytanie jest dość zaskakująca. A to dlatego, że tej odpowiedzi po prostu nie ma. Brzmi to niesłychanie, lecz nikt tak do końca nie wie, dlaczego Oscar nazywa się Oscarem. Wiadomo, że takiej nazwy statuetka nie nosiła jeszcze, gdy po raz pierwszy trafiła do najlepszych z najlepszych, a więc w 1929 roku. Już niedługo później, bo na początku lat 30. XX wieku ta sytuacja diametralnie się zmieniła. O ukucie tego imienia podejrzewa się szereg postaci, w tym aktorkę Bette Davis, pracowniczkę Akademii - Margaret Herrick, czy wreszcie samego Walta Disneya.

Bette Davis in Three on a Match trailer
Bette Davis.
2. Kto głosuje?
Rzadko, gdy słyszymy o przyznaniu jakiemuś filmowi albo osobie Oscara, zastanawiamy się, kto o tym zadecydował. Od kogo zależało zwycięstwo Birdmana podczas tegorocznej edycji nagród? Kto przyznał statuetkę za najlepszy film nieanglojęzyczny Idzie? Może specjalna komisja złożona ze znawców sztuki filmowej, mogących pochwalić się dobrą reputacją? Nie. W głosowaniu udział bierze niemalże 6 tysięcy członków Akademii, a właściwie członków jednego z 16 stowarzyszeń zawodowych, przy tejże Akademii działających. Są wśród nich aktorzy, scenografowie, muzycy, producenci, montażyści, scenarzyści, dźwiękowcy i tak dalej, i tak dalej.
3. Jak wybiera się najlepszy film?
O ile w większości pobocznych kategorii członkowie Akademii głosują w najprostszy możliwy sposób - czyli oddają głos na jednego kandydata - o tyle w kategorii Najlepszy Film przebieg głosowania jest znacznie bardziej skomplikowany. Od 2009 r. nominowanych w tej kategorii może być więcej niż pięciu, lecz mniej niż dziesięciu. W praktyce liczba nominacji nie spada poniżej ośmiu. Każdy z członków Akademii po przyjrzeniu się nominowanym, tworzy listę rankingową, w której najwyższe miejsce zajmuje ta produkcja, która najbardziej przypadła mu do gustu, a ostatnie - ta która spodobała się mu najmniej.

Głosujący wysyłają swoje rankingi do specjalnych komisji, które liczą głosy. Na początek znaczenie mają tylko te filmy, które znalazły się na szczycie rankingów. Lista z filmem Birdman na pierwszym miejscu będzie zaliczana jako głos na właśnie tą produkcję. Jeśli jednak żaden z kandydatów nie osiągnie progu 50% wszystkich głosów, odrzucony zostanie ten, który zajął ostatnie miejsce, po czym księgowi zabiorą się do liczenia po raz kolejny. Tym razem jednak odrzucony film będzie ignorowany. Jeśli w jakimś rankingu zajął pierwsze miejsce, to głos zostanie naliczony temu, który zajął na tej liście miejsce drugie. Procedura ta powtarzać się będzie dopóki jeden z filmów nie zgarnie 50% głosów. Podobno cykl taki ma trwać standardowo od trzech do pięciu rund.

4. Kto ma największe szanse?
Nikt tak naprawdę nie wie, który film zwycięży w oscarowym wyścigu, a każdego roku do Akademii przychodzą setki zgłoszeń walczących o zwycięstwo. Po ostrej selekcji filmów zostaje zaledwie kilka, ale i wówczas trudno jednoznacznie określić faworyta. Jak w każdym aspekcie naszego życia, i tu występują jednak pewne prawidłowości, które sprawiają, że - dajmy na to - film Toy Story 3 albo Sherlock Holmes na Oscara szans nie miały.

Od 1929 r. przyznano 86 nagród w kategorii Najlepszy Film. Aż 52 z tych 86 tryumfatorów zostało zakwalifikowanych do kategorii "Dramat", a kolejnych 17 było melodramatami. Oczywiście mogły też nosić inne tytuły, takie jak western, czy komedia, ale w ich opisie pojawiło się słowo "dramat". Duża w tym zasługa ostatnich lat. Członkowie Akademii nagle stali się bowiem bardzo melancholijni. W XXI wieku tylko cztery nagrodzone filmy nie były dramatami - Chicago (2003), Władca Pierścieni - Powrót Króla (2004), Infiltracja (2007) oraz Operacja Argo (2013). A w tym roku spośród ośmiu nominowanych filmów wszystkie były dramatami, z czego aż cztery dramatami biograficznymi.
Inside a Hobbit hole2
Krajobraz znany z Władcy Pierścieni.
5. Jaki film zdobył najwięcej nagród?
W roku 2015 Oscary zostały podzielone bardzo sprawiedliwie. Filmy Grand Budapest Hotel i Birdman zainkasowały po cztery statuetki, a Whiplash kolejne trzy. Zdarzały się jednak takie sytuacje, w których podczas gali pojawiał się prawdziwy dominator. Trzy filmy w historii mogą się pochwalić aż... jedenastoma Nagrodami Akademii. Są to Ben Hur (1960), Titanic (1998) oraz trzecia część Władcy Pierścieni (2004). Na szczególną uwagę zasługuje pod tym względem pierwsza z tych produkcji. Ben Hur mógł zdobyć bowiem statuetki tylko w 15 kategoriach, podczas gdy pozostałe dwa filmy - w 17 kategoriach.

Ben hur 1959 poster DYK
Plakat filmu Ben Hur.
6. Kogo nagradzano najczęściej?
Filmy mają pewne ograniczenie - nagrody zdobywać mogą tylko w jednym roku. Aktorzy, reżyserzy, scenarzyści, kompozytorzy, montażyści itd. itp. mają natomiast ten komfort, że jeśli nie uda się w danej edycji, będą mieli jeszcze kolejne szanse na tryumf. Ale może się im też udać nawet kilka razy. Rekordzistą w tym zakresie jest Walt Disney, który Nagrodę Akademii odbierał aż... 26 razy! Większość z tych nagród były jednak przyznane nie tyle jemu, co jego animowanym filmom.

Jeżeli więc pominiemy Walta Disneya, na szczycie rankingu pojawią się aktorka Katharine Hepburn oraz reżyser John Ford, którzy czterokrotnie tryumfowali w swoich kategoriach. Po trzy Oscary mają natomiast na swoim koncie aktorzy Jack Nicholson, Walter Brennan oraz Daniel Day-Lewis, a także aktorka Meryl Streep.

7. A kto miał pecha?
Wiele w ostatnich czasach mówi się o pechu niejakiego Leonarda DiCaprio, który do Oscara był nominowany już czterokrotnie i za każdym razem musiał ponieść gorycz porażki. Jak się jednak okazuje, do rekordzistów amerykańskiemu aktorowi jeszcze daleko. Bardzo daleko. Weźmy na przykład takiego dźwiękowca, Kevina O'Connella, który od 1983 do 2007 r. aż dwudziestokrotnie był nominowany do Oscara i nigdy go nie dostał! Może jednak szczęście się do niego jeszcze uśmiechnie. Spójrzmy bowiem na przykład kompozytora Alexa Northa, który 15 razy zdobył nominację i 15 razy musiał objeść się smakiem. Ostatecznie jednak członkowie Akademii przyznali mu Nagrodę Specjalną za całokształt twórczości.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

O odległościach w kosmosie

Przeciętna pchła ma jakieś 3 milimetry długości. Igły sosny dorastają do 7 centymetrów. Jeden koniec boiska do piłki nożnej od drugiego oddziela 105 metrów. Z Warszawy do Gdańska jest około 280 kilometrów w linii prostej. Z Paryża do Los Angeles - 8 tysięcy kilometrów, a z Ziemi na Księżyc - plus minus 380 tysięcy kilometrów. Są to dla nas wielkości jak najbardziej możliwe do zaakceptowania i stosunkowo łatwe do przekalkulowania. Jeśli jednak przyjrzymy się temu z nieco dalszej perspektywy - dajmy na to z gwiazdy Merak w gwiazdozbiorze Wielkiej Niedźwiedzicy - okaże się, że z naliczaniem kilometrów pojawiają się poważne problemy. No bo jak w prosty sposób posługiwać się wielkością 754 490 825 000 000 000 kilometrów? Dlatego wymyślono kilka miar długości, które przydadzą nam się tylko i wyłącznie podczas badań kosmosu, wszechświata, a nie znajdą żadnego zastosowania na naszej planecie.
Earth-moon
Ziemia z Księżyca.
Pierwszą z takich miar jest jednostka astronomiczna. Wynosi ona mniej więcej 150 milionów kilometrów. Dlaczego właśnie tyle? Ano dlatego, że tyle właśnie wynosi średnia odległość Ziemi od Słońca. W jednostkach astronomicznych najłatwiej mierzy się odległości w Układzie Słonecznym. Może się to wydawać dziwne, bo przecież w jednej jednostce astronomicznej mieszczą się aż trzy planety - Merkury, Wenus i Ziemia. Jednak po rzuceniu okiem na nieco dalsze obiekty, szybko przekonamy się, że rozwiązanie to jest dosyć sensowne. Jowisz od Słońca jest oddalony już o 5 au (bo takim skrótem szczyci się jednostka astronomiczna), Pluton aż o 39,5 au, a prawdopodobnie istniejący Obłok Oorta, jedna z najdalszych części naszego układu, sięga aż 100 tysięcy au.
Jupiter
Jowisz.
Również i jednostki astronomiczne nie wystarczają jednak na dłuższą metę. Trudno na ich podstawie wyznaczyć nawet odległości do najbliższych gwiazd, które mierzone będą już w setkach tysięcy au. Dlatego też wyznaczono jeszcze większą miarę długości. A mianowicie, rok świetlny, czyli odległość, którą przebędzie światło w ciągu jednego roku ziemskiego. Światło porusza się z prędkością około 300 000 kilometrów na sekundę, w związku z czym rok świetlny ma prawie 10 bilionów kilometrów, czyli przeszło 60 tysięcy jednostek astronomicznych. Najbliższa nam gwiazda nie licząc Słońca, Proxima Centauri, jest od nas oddalona o jakieś 4,22 lata świetlne. Średnica Drogi Mlecznej, a więc naszej galaktyki, wynosi już jednak około 100 tysięcy lat świetlnych. Tym razem również i lata świetlne zaczynają powoli nie wystarczać...
Life and Death Intermingled
Fragment Drogi Mlecznej.
Z pomocą przychodzi parsek, w którego skład wchodzą ponad trzy lata świetlne. Jednostka ta została wymyślona na podstawie znacznie bardziej skomplikowanych przeliczeń niż dwie pozostałe. Z parseka można natomiast wyciągnąć kiloparsek, czyli 1000 parseków, a następnie megaparsek, gigaparsek i tak dalej. Odległość Drogi Mlecznej od Galaktyki Andromedy, czyli największej galaktyki w naszej "okolicy", wynosi mniej więcej 770 kiloparseków. Dla przykładu - galaktyka Messier 86 oddalona jest od nas o 17,1 megaparseków. Sporo, prawda?
Andromeda Galaxy (with h-alpha)
Galaktyka Andromedy.

niedziela, 16 sierpnia 2015

Chichot historii: O początku i upadku Rzymu

Na kartach historii wielokrotnie można znaleźć sytuacje tak nietypowe, zaskakujące, czy też po prostu - jakby się wydawało - niemożliwe do spełnienia, że trudno w nie uwierzyć. Można powiedzieć, że historia uwielbia wręcz pobawić się losem bohaterów, których wykreowała. Jeden z najbardziej interesujących przejawów jej poczucia humoru rozciąga się na przestrzeni przeszło dwóch tysięcy lat i związany jest z początkiem i upadkiem Rzymu. To będzie opowieść złożona z czterech części, której bohaterami będą czterej władcy różniący się praktycznie rzecz biorąc po każdym względem, posiadający jednak pewną cechę wspólna. To oni wyznaczają ramy czasowe pewnego zjawiska, jakim jest Imperium Rzymskie.

Pierwszy z naszych bohaterów jest nie tyle postacią historyczną, co legendą. Romulus oraz jego brat bliźniak Remus, mieli się wywodzić od samego Eneasza, uciekiniera spod Troi. Gdzieś w środkowej Italii leżała ich ojczyzna - miasto Alba Longa, a oni sami byli wnukami dawnego jej władcy. Sęk w tym, że nim chłopcy się urodzili, władzę w mieście przejął wuj Rei Sylwii, ich matki, Amulius. Ten nakazał Rei Sylwii zostać westalką, czyli kapłanką bogini Westy, co nieodłącznie wiązało się z zachowaniem celibatu. Skoro jednak urodziły się bliźnięta, jasne było, że kobieta tego celibatu nie dochowała. W tej sytuacji okrutny Amulius skazał ją i jej dzieci na śmierć.

Jak to często w takich historiach bywa, kat poczuł jednak litość i wrzucił bliźnięta do wody w wiklinowym koszu. Jakiś czas później kosz ów zatrzymał się na mieliźnie. Tam dzieci zostały odnalezione przez słynną wilczycę, która dzieci wykarmiła, a następnie przekazała w ręce miejscowego pasterza. Gdy Remus i Romulus dorośli i dowiedzieli się o swoim pochodzeniu, sprawnie dokonali zamachu stanu w Alba Londze, przywrócili na tron swego dziadka, a sami założyli osadę zwaną odtąd Rzymem. A właściwie, to założył ją Romulus, gdyż wcześniej doszło między braćmi do dość ostrego konfliktu, w wyniku którego Remus został zabity. Romulus natomiast uzyskał tytuł pierwszego z siedmiu królów Rzymu w historii.

Capitoline she-wolf Musei Capitolini MC1181
Wilczyca Kapitolińska, rzeźba z V w. p.n.e.
Przenosimy się teraz o przeszło tysiąc lat. Mijamy czasy rzymskiej republiki, nie zatrzymujemy się przy Juliuszu Cezarze i Oktawianie Auguście. Naszym celem jest sam koniec Rzymu, jego zmierzch i agonia. Rok 475 naszej ery. W wielkim i silnym niegdyś Imperium Rzymskim, które teraz chyli się już ku upadkowi władzę przejmuje nowy władca, noszący imię Romulus Augustus, zwany potocznie Augustulusem. Sprawa jest o tyle ciekawa, że cesarz ma tylko 12 lat i jest marionetką w rękach swojego... ojca, Orestesa. Całe to zdarzenie, jak również fakt, iż Romulus objął "władzę" w wyniku zamachu stanu, świadczy jasno o tym, iż Rzym chyli się ku upadkowi.

I rzeczywiście. Romulus długo sobie nie porządził. Niecały rok po objęciu przez niego rządów z tronu strącił go bowiem germański wódz, Odoaker. Wydarzenie to jest uznawane za jedno z najważniejszych momentów w historii, gdyż w praktyce oznaczało koniec Cesarstwa Zachodniorzymskiego. Władzę na wszystkich terenach, które dotąd zajmowało to wielkie państwo, a więc w Anglii, Galii, Italii, Hiszpanii, jak również północnej Afryce, przejęli barbarzyńcy - takie germańskie plemiona, jak Wizygoci, Frankowie, Swewowie, czy dość rozpoznawalni Wandalowie.
Romulus Augustulus and Odoacer
Odoaker i Romulus Augustulus, ilustracja z XIX w.
Musimy jednak pamiętać, że Rzym nie skończył się na Romulusie Augustulusie. Upadło wprawdzie Cesarstwo Zachodniorzymskie, lecz na wschodzie wciąż funkcjonowało prężnie się rozwijające państwo, które dziś kojarzymy głównie z nazwą Bizancjum. Jego stolicą, głównym ośrodkiem i najważniejszym miastem był Drugi Rzym, czyli Konstantynopol (dzisiejszy Stambuł). Początki tego miasta, a pośrednio także i państwa, sięgają cesarza Konstantyna I Wielkiego.

Władca ten od wczesnych lat IV wieku n. e. sprawował władzę nad zachodnim fragmentem cesarstwa. W 324 r. udało mu się pokonać swojego rywala ze wschodu - Licyniusza, dzięki czemu skupił w swych rękach władzę nad całym, wielkim terytorium. Rozpoczął wówczas budowę swojej nowej siedziby nad zatoką Złoty Róg, na miejscu starożytnego greckiego miasteczka Bizancjum. Miasto to niebawem stało się głównym ośrodkiem całego cesarstwa, a po upadku Rzymu przetrwało nienaruszone. Jego władcy pozostawili w swych rękach większą część Bałkanów, Azji Mniejszej, Bliskiego Wschodu, a także Egipt i Libię.

Constantine multiple CdM Beistegui 233
Wizerunek Konstantyna I Wielkiego na monecie z IV w.
I znów przeniesiemy się o przeszło tysiąc lat naprzód. W połowie XV wieku Bizancjum chyliło się już ku upadkowi, nie mogąc poradzić sobie z kolejnymi najazdami wyznających islam Turków. Władcą Drugiego Rzymu był wówczas (o ironio!) Konstantyn XI Paleolog. Monarcha ten panował od 1449 r. Tymczasem Turkowie pod wodzą sułtana Mehmeda II przygotowywali się do ostatecznego szturmu na stolicę Bizancjum. Szturm ten miał miejsce w 1453 roku. Nieuchronne nastąpiło 29 maja tegoż roku. Konstantyn XI zginął w walce. I tak skończyło się Cesarstwo Wchodniorzymskie.
Athen - Denkmal Konstantin XI.
Pomnik Konstantyna XI Paleologa w Atenach.
Trudno jest zrozumieć ten chichot historii. Rzym wiąże zarówno swój początek, jak i koniec z Romulusem. Ramy czasowe istnienia Konstantynopola, Drugiego Rzymu, wyznaczyło dwóch Konstantynów.

piątek, 14 sierpnia 2015

Muzeum Śląskie w Katowicach

W 2011 r. w samym centrum Katowic, na obszarze dawnej Kopalni Węgla Kamiennego Katowice, rozpoczęto prace nad wielkim projektem. W miejscu, które dotąd znajdowało się w malowniczej ruinie i raczej odciągało wzrok zamiast go przyciągać, zaplanowano powstanie ogromnej Strefy Kultury, kompleksu budynków, wśród których na szczególną uwagę miało zasługiwać otwarte dwa miesiące temu Muzeum Śląskie. Na samym wstępie skieruję do Was apel. Nie wybierajcie się tam... jeszcze.
Poziom -4 z poziomu -2.
Wyjątkowość Muzeum Śląskiego przejawia się głównie w fakcie, iż jego zdecydowana większość znajduje się pod ziemią. Na turystów czeka również trzypoziomowy, podziemny parking. Wjeżdżamy wielkimi bramami na poziomie -1 lub -2, po czym zjechać możemy aż do pułapu -3. Problem w tym, że nie wszystko jeszcze funkcjonuje tak, jak funkcjonować powinno. Na poziomie -3 zatrzymać możemy wprawdzie samochód, lecz - jeśli trafimy na niezbyt odpowiednią chwilę - już z niego nie wyjdziemy, gdyż wrota do muzeum zostaną celowo lub przypadkiem zamknięte. Wówczas czekać na nas będzie wyjście awaryjne w postaci klatki schodowej, wiodącej na sam szczyt, czyli na parter.

Muzeum jest co prawda w całości umieszczone pod ziemią, lecz ponad poziom gruntu wznosi się kilka półprzezroczystych, całkiem sporych konstrukcji. Jedna z nich służy jako wejście do muzeum, jedna to budynek administracyjny, pozostałe mają na celu... lepsze oświetlenie wnętrz.

Wieża widokowa - jedna z atrakcji muzeum.
Najniższym piętrem muzeum jest poziom -4. Natychmiast, gdy znajdziemy się w środku zorientujemy się jednak, że piętra -1 i -3 w praktyce tutaj nie istnieją. Tak więc zwiedzanie odbywa się na dwóch, wielkich poziomach. Na początek czeka na nas zajmująca całe piętro -2 galeria sztuki, prezentująca dzieła polskiego malarstwa i rzeźby począwszy od XIX wieku po czasy obecne. Na szczególną uwagę zasługuje wystawa o szczytnej nazwie "Galeria Sztuki Polskiej 1800-1945", na której zgromadzone są dzieła takich artystów jak Jan Matejko, Wojciech Kossak, czy Aleksander Gierymski.

Na jednej z wielu ścianek działowych umieszczono obraz ostatniego z wymienionych wyżej artystów o nazwie Żydówka z Cytrynami, czy też Pomarańczarka. Dzieło to przypomina bardzo malowidło, o którym głośno było w ostatnich latach w związku z jego cudownym odnalezieniem w pewnym domu aukcyjnym w okolicach Hamburga. Nie dajcie się jednak zwieść. Tamten obraz nosi tytuł Żydówka z Pomarańczami i jest obecnie przechowywany w Muzeum Narodowym w Warszawie. W Katowicach zobaczymy natomiast jego mniej popularną, choć łudząco podobną wersję pochodzącą mniej więcej z tego samego okresu, stworzoną w ramach jednego cyklu.
Aleksander Gierymski Zydowka z cytrynami
Żydówka z Cytrynami
Gdy już napatrzymy się na dzieła zgromadzone na poziomie -2, przechodzimy o dwa piętra niżej za pomocą konstrukcji, którą trudno nazwać w jakikolwiek sposób, a którą zobaczycie na zdjęciu poniżej. Tam czeka już na nas bodajże najbardziej interesująca ekspozycja w całym muzeum, prezentująca historię Katowic od czasów najdawniejszych po dzień dzisiejszy. Ekspozycja ta jest multimedialna, nowoczesna, urządzono nieco w stylu Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie, czy też Fabryki Schindlera w Krakowie.
To coś, czym schodzimy z poziomu -2 na poziom -4.
W kilkudziesięciu dość ciasnych pomieszczeniach umieszczono całe mnóstwo interesujących eksponatów, mających nam przybliżyć dzieje ziemi śląskiej, jej kulturę i dziedzictwo. A wszystko to w niezwykle pomysłowej scenografii. Nagle ni stąd ni zowąd znaleźć się możemy w tradycyjnym ślunskim domu, by niedługo później oglądać wnętrze bloku z wielkiej płyty.
Ekspozycja prezentująca śląską kulturę.
Mieszkanie na blokowisku, jeden z ostatnich punktów wystawy.
Szczerze Wam polecam wizytę w Muzeum Śląskim, ale - jak już wspomniałem we wstępie - radziłbym się z nią jeszcze trochę wstrzymać. W związku z szeroko komentowanym otwarciem ludzi niestety nawaliło. Tylko w pierwszym miesiącu odwiedzających liczono w dziesiątkach tysięcy. Przed muzeum ustawiają się długie kolejki oczekujące na wejście, to samo przed wystawą dotyczącą historii Katowic, na której jednocześnie może znajdować się tylko plus minus 200 osób. No i jest jeszcze wieża widokowa, do której ustawia się długi sznur oczekujących na wjazd. Z tej ostatniej atrakcji - niestety - musiałem z wyżej wymienionych powodów zrezygnować.
Ludzie oczekujący na wejście do muzeum.

środa, 12 sierpnia 2015

Czy będzie w Polsce więcej zabytków UNESCO?

Na liście światowego dziedzictwa UNESCO znajduje się już przeszło tysiąc miejsc na całym świece. Są to obiekty wyjątkowe pod wieloma względami, istotne historycznie, przyrodniczo, kulturowo, krajoznawczo, turystycznie... Innymi słowy, są to po prostu miejsca, które nie tylko powinniśmy, ale wręcz musimy chronić by przetrwały kolejne stulecia jako największe dzieła natury i człowieka. Gdy przyjrzymy się sprawie bardziej pragmatycznie, okaże się również, iż zaistnienie na owej liście może także znacząco wpłynąć na ruch turystyczny w danym regionie. Bądź co bądź, takie miejsca jak kopalnia soli w Wieliczce, krakowska starówka, czy zamek w Malborku to główne cele przybywających do Polski z zagranicy turystów. Dlatego warto zapytać: Czy polski wkład w listę UNESCO ma szanse w najbliższych latach się powiększyć?
UNESCO World Heritage flag
Flaga Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Dla odmiany odpowiedź na pytanie zadane we wstępie podam od razu. Oczywiście, że ma szanse. Tylko co trzeba zrobić, aby cel ten osiągnąć? Zacznijmy więc od początku. Na liście światowego dziedzictwa przebywa obecnie 14 polskich obiektów (a właściwie około 25, lecz część z nich figuruje nie samotnie, a w "grupach"). Oto i one:

1. Historyczne centrum Krakowa, wraz z Wawelem, Rynkiem, Sukiennicami, Kościołem Mariackim, Barbakanem, wpisane na listę najsampierw, czyli w 1978 r.
2. Królewskie kopalnie soli w Wieliczce i Bochni - pierwsza na liście od 1978 r., druga od 2013 r. (więcej o nich przeczytać możecie w artykule Bochnia czy Wieliczka?)
3. Puszcza Białowieska, którą dzielimy z Białorusią.
4. Obóz zagłady z okresu II wojny światowej - Auschwitz Birkenau (Oświęcim Brzezinka).
5. Historyczne Centrum Warszawy, w tym Barbakan, Zamek Królewski, Rynek, Kolumna Zygmunta etc.
6. Stare Miasto w Zamościu.
7. Miasto średniowieczne w Toruniu.
8. Zamek krzyżacki w Malborku.
9. Zespół pielgrzymkowy i architektoniczny w Kalwarii Zebrzydowskiej.
10. Kościoły Pokoju w Świdnicy i Jaworze.
11. Kościoły drewniane południowej Małopolski w Binarowej, Blizne, Dębnie, Sękowej, Haczowie oraz Lipnicy Murowanej.
12. Park Mużakowski, znajdujący się na granicy polsko-niemieckiej.
13. Hala Stulecia we Wrocławiu (o niej więcej w artykule Poznać Halę Stulecia)
14. Drewniane cerkwie w Polskim i Ukraińskim regionie Karpat - wśród zabytków na terenie Polski znajdziemy świątynie w Brunarach Wyżnych, Chotyńcu, Kwiatoniu, Owczarach, Powroźnikach, Radrużu, Smolniku i Turzańsku.

Warsaw - Royal Castle Square
Warszawa, Plac Zamkowy.
Co roku na listę wpisywanych jest od kilkunastu do kilkudziesięciu nowych pozycji. Odbywa się to podczas dorocznych sesji UNESCO, z których ostatnia miała miejsce w lipcu tego roku w Bonn, w Niemczech. Do listy dodano wówczas 23 nowe obiekty, a wśród nich Suzę w Iranie, Ogrody Botaniczne Singapuru, Efez w Turcji, most Forth Bridge w Wielkiej Brytanii oraz osadę braci morawskich w duńskim Christiansfeld. Wśród obiektów tych nie było wprawdzie żadnego polskiego, lecz po tak krótkim czasie od ostatnich polskich wpisów (które miały miejsce w 2013 r.) było to bardzo mało prawdopodobne.

Forth bridges 2005-06-17 04
Forth Bridge w Szkocji
Jak dotąd w XXI wieku polskie obiekty były wpisywane na listę UNESCO pięciokrotnie (w 2001, 2003, 2004, 2006 i 2013 r.). Co musimy zrobić, aby już za rok lub dwa cieszyć się szóstym takim przypadkiem w tym tysiącleciu? Okazuje się, że droga do tego jest niezwykle trudna i skomplikowana. Aby jakiś obiekt mógł być w ogóle brany pod uwagę podczas dorocznych sesji UNESCO, musi po pierwsze złożyć wniosek z dosyć szczegółową dokumentacją do krajowego organu do tego wyznaczonego (w Polsce jest to Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego) i mieć nadzieję, że organ ten owy wniosek zaakceptuje.

Gdy już wniosek nasz zostanie przyjęty, proponowany przez nas zabytek zostaje wpisany na listę informacyjną UNESCO, a więc oficjalny spis obiektów, które w ciągu najbliższych 10 lat mogą zyskać miano kandydata do wpisu na listę światowego dziedzictwa. Później o wyborze decydują już oficjele z UNESCO, kierując się przy tym bardziej szczegółowymi wytycznymi.

W tej sytuacji pozostaje nam jeszcze tylko zapytać o to, co się na tej polskiej liście informacyjnej znajduje? Są to:

1. Kopalnia rud ołowiu i srebra w Tarnowskich Górach o kilkusetletniej historii, udostępniona obecnie dla turystów jako Zabytkowa Kopalnia Srebra i Sztolnia Czarnego Pstrąga.
2. Pienińska dolina Dunajca, a więc przełom Dunajca wraz z najbliższym otoczeniem.
3. Kanał Augustowski, jeden z najbardziej interesujących zabytków techniki na terenie Polski, o długości przeszło 100 kilometrów, zbudowany w I połowie XIX wieku.
4. Gdańsk - miasto wolności i pamięci, a więc kompleks obejmujący Westerplatte, Stocznię Gdańską oraz fragmenty zabudowy miasta.
5. Lasy Bukowe o charakterze pierwotnym w Bieszczadzkim Parku Narodowym. Propozycja ta jest o tyle ciekawa, iż ma być ona rozszerzeniem już wpisanych na listę światowego dziedzictwa lasów tego typu ze Słowacji, Ukrainy i Niemiec. Wraz z Polską kandydaturę swoich lasów bukowych zgłosiło jeszcze całe multum innych państw, w tym Włochy, Austria, Belgia, Albania, czy Bułgaria.

Augustów, Kanał Augustowski 1
Kanał Augustowski
Jak myślicie, która z powyższych opcji ma największe szanse na wpis do listy UNESCO? ;)

czwartek, 6 sierpnia 2015

O tym, jak człowiek się przystosowuje

Na świecie żyje tylko jeden gatunek, który podbił wszystkie środowiska, który osiedlił się w tak skrajnych pod względem warunków klimatycznych miejscach, jak amazońska dżungla, surowa, leżąca na wysokości kilku tysięcy metrów nad poziomem morza Wyżyna Tybetańska, wnętrze Sahary, największej pustyni świata, czy wreszcie lodowate wybrzeża Grenlandii. Gatunkiem tym jest oczywiście człowiek. Życie na różnych obszarach na całym globie zmusiło nas, ludzi, do przystosowania się do ekstremalnych temperatur, nasłonecznienia, wilgotności, ciśnienia... Metody na to przystosowanie były dwie - zmienić styl życia lub zmienić... się. Dziś o tej drugiej opcji.

Najprostszą do zauważenia oznaką przystosowywania się ludzi jest ich zróżnicowanie rasowe. Na obszarach suchych i gorących, a więc w Afryce Subsaharyjskiej, Australii i części Oceanii, swoje początki wzięła rasa czarna, inaczej negroidalna. Kolor skóry w ich przypadku wiąże się ze zwiększoną zawartością melaniny. Pigment ten chroni głębsze warstwy naszej skóry przed szkodliwym oddziaływaniem promieni ultrafioletowych. U rasy białej melanina potrzebuje bodźca do tego, by się uaktywnić. Takim bodźcem jest długotrwałe przebywanie na słońcu - wówczas się opalamy. U rasy czarnej ochrona jest natomiast permanentna, co w doskonały sposób ułatwia jej życie w trudnych, gorących środowiskach.

Maasai 2012 05 31 2760 (7522647864)
Masajowie - przedstawiciele rasy czarnej.
Kolor skóry to jednak nie wszystko. Czarnoskórzy przystosowali się do niesprzyjających warunków klimatycznych także na szereg innych sposobów. Krótkie, kręcone, gęste włosy stanowią dla głowy doskonałą ochronę, można by rzec - izolację przed działaniem wysokich temperatur i dużych dawek promieni słonecznych. Wyjątkowo długie nogi i ręce w stosunku do reszty ciała zwiększają znacząco powierzchnię wymiany ciepła z otoczeniem. Innymi słowy, organizm czarnoskórego ma więcej miejsca na to, by oddać ciepło środowisku. Pomocna jest także zwiększona liczba gruczołów potowych, odpowiadających za utrzymywanie odpowiedniej temperatury ciała.

W przypadku rasy żółtej, która rozwijać się miała w klimatach mroźnych, a następnie zajęła inne strefy klimatyczne, występują przystosowania do niskich temperatur. Najczęściej kojarzone z ową rasą skośne oczy, a właściwie skośna szpara oczna, wyściełana dodatkowo fałdami tłuszczowymi, takimi jak fałda mongolska, chronią oko przed zamarznięciem i dostaniem się do niego drobin kurzu, czy śniegu. Warto także zwrócić uwagę na fakt, iż żółtoskórzy - w przeciwieństwie do rasy czarnej - mają krótkie nogi i ręce, co chroni ich przed nadmierną utratą ciepła.

Massey-Inuit
Innuici - przedstawiciele rasy żółtej.
Wniosek jest więc prosty - różnimy się, lecz w tych różnicach tkwi żelazna logika. Dzięki różnicom tym byliśmy w stanie podbić prawie cały świat.

środa, 5 sierpnia 2015

Wind of Change - piosenka z historią

Sierpień 1989 roku. Do Moskwy, właśnie otwierającej się na szeroko pojęty świat zachodu, przybywa pięciu muzyków reprezentujących Zachodnie Niemcy. Ich głównym celem jest występ na pierwszej - i zarazem ostatniej - edycji koncertu Moscow Music Peace Festival. Kwintet ten przybył, zobaczył, wyszedł na scenę, zaśpiewał, spakował się i pojechał. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Pobyt w stolicy Rosji, a właściwie Związku Radzieckiego, stał się jednak inspiracją do napisania jednego z najsłynniejszych utworów muzycznych w historii muzyki rozrywkowej.

Scorpions - Szabadságkoncert, 2014.06.16 (10)
Zespół the Scorpions w 2014 roku,
Wspomnianych wyżej pięciu panów to tak naprawdę zespół Scorpions. Zespół założony został w 1965 r. i działa do dzisiaj. Nie myślcie sobie jednak, że przez cały ten czas tworzyło go pięciu panów. Na przełomie ostatniego półwiecza pod szyldem "Scorpions" prezentowało się niemalże trzydziestu artystów, a jedynym, który przetrzymał cały ten okres jest Rudolf Schenker, początkowo wokalista, później gitarzysta.

Dyskografia niemieckiego zespołu jest niezwykle bogata. Na swoim koncie mają w sumie około 50 albumów (studyjnych, koncertowych i kompilacji) oraz blisko 100 singli. Są wśród nich mniej i bardziej udane, z tym że do kategorii "naprawdę popularne" zaliczyć możemy tylko i wyłącznie jeden. Mowa o wspomnianym we wstępie "Wind of Chage", utworze w zasadzie nie wpisującym się w tradycyjne brzmienia zespołu, lecz jednocześnie utworze niezwykle istotnym, również pod względem historycznym.

Jak już wcześniej wspomniałem, piosenka owa została inspirowana wycieczką do Moskwy, a właściwie faktem, iż ta podróż ta stała się nagle możliwa. Słuchając utworu poznajemy przeżycia i refleksje autora tekstu, który spaceruje wzdłuż rzeki Moskwy w kierunku Parku Gorkiego. Spaceruje i nadziwić się nie może, że spacerować może. Nie tak dawno wydawało się przecież, że wszelkie próby pogodzenia Zachodu ze Wschodem są niemożliwe, że to jedynie daleko idąca fikcja literacka. Wiatr zmian, tytułowy bohater utworu, okazał się jednak niezwykle porywisty i w bardzo krótkim czasie sprawił, że przed ludzkością otworzyły się nowe możliwości.
Moscow-River-StSavior-1639
Rzeka Moskwa i leżący nad nią Park Gorkiego.
Jak się niebawem okazało pomysł na "Wind of Change" okazał się strzałem w dziesiątkę, a członkowie Scorpions pokaźnie się wzbogacili. Ich płyta o tytule Crazy World, zawierająca kawałek, sprzedała się w nakładzie jakichś 7 milionów egzemplarzy. Na początku lat 90. był to naprawdę dobry wynik, lepszy od albumów - dajmy na to - Tiny Turner, czy Madonny.

W praktyce dzięki "Wind of Change" zespół Scorpions zapisał się w historii światowej muzyki. Dzisiaj trudno wyobrazić sobie jakąkolwiek listę najlepszych piosenek wszech czasów, w której zabrakłoby niezapomnianego utworu. I może dzięki temu pięciu Niemców, których skład nie zmienił się - o dziwo! - od dwunastu lat, mogło już kilkukrotnie kończyć karierę...

niedziela, 2 sierpnia 2015

Książ, cz. 2

Jakieś dwa tygodnie temu miałem okazję przedstawić Wam przepiękny zamek Książ (więcej tutaj). Pozostajemy na razie w wysuniętej na północ dzielnicy Wałbrzycha, gdzie nadal czekają na nas rozmaite atrakcje, będące pewnym dopełnieniem zwiedzania starego zamku o burzliwej historii.

Podróż tym razem zaczynamy spod budynku bramnego rezydencji Książ. Naszym pierwszym celem jest w tym przypadku punkt widokowy, zlokalizowany jakieś dziesięć minut drogi z miejsca, w którym stoimy. Droga całkiem przyjemna, asfaltowa, nieco wznosząca się pod górę, lecz nie aż tak, by ktokolwiek musiał rezygnować z wędrówki (a właściwie "wędróweczki"). Niebawem będziemy musieli skręcić z życzliwego szlaku, po czym czeka nas króciutkie zejście w dół szeroką, lecz wyboistą ścieżką.

Czekać na nas już tam będzie miejsce obserwacyjne na zamek i jego okolice. Widoki stąd są doprawdy cudowne. Dostrzeżemy stąd bez najmniejszego trudu cały zamek Książ, wraz z tarasami i podzamczem. Żadnego wyciągania głów ponad rdzenną roślinność, żadnego wyglądania zza wysokich skał... Jedyną przeszkodą mogą być pojawiające się tu tabuny turystów, oczekujących niekiedy w całkiem długiej kolejce na zrobienie pamiątkowego zdjęcia.
Punkt widokowy wraz zamkiem Książ.
I nieco bliżej...
Po przyjrzeniu się Książowi z daleka, warto udać się w kierunku parkingu, a stamtąd do słynnych stajni, promowanych za pomocą słów Stado Ogierów Książ. Wstęp do obiektu mieści się w cenie biletu do zamku, chyba że przypadkowo spacerowaliście po zamkowych korytarzach z przewodnikiem - wówczas w stajniach trzeba po raz kolejny uiścić opłatę. Tych, którzy będą się zastanawiać nad pozbyciem się kolejnych kilku złotych, zachęcam by nie powstrzymywali się od sięgnięcia ręką do kieszeni. Naprawdę warto!

Zachwyca już sama architektura stajennych budynków. Nie jestem znawcą architektury, więc mój opis nie będzie zapewne zbyt dokładny. Znaczna część budynków została wzniesiona w stylu przypominającym mur pruski. Mamy tu do czynienia z licznymi wieżyczkami i innymi urozmaiceniami konstrukcji, które sprawiają, że to wszystko wygląda tak... inaczej.
Stajnia Książ.
W licznych budynkach gospodarczych zobaczyć możemy przedmioty bezpośrednio związane z hodowlą koni - uprzęże, bryczki, a także przeszkody przydające się podczas imprez jeździeckich. Szczególną uwagę przyciąga umieszczona na lekkim uboczu ogromna, zamknięta ujeżdżalnia. Wielką, zabudowaną przestrzeń, możemy oglądać z umieszczonego nieco powyżej gruntu obszernego podestu. Wrażenie jest doprawdy niesamowite!
Pojazdy konne prezentowane na jednej z ekspozycji.
Jeśli przystosujecie oczy do kiepskiej jakości zdjęcia, za którą przepraszam, dojrzycie materiały na zawody.

Ujeżdżalnia.
Oczywiście poza tym wszystkim w stajniach przebywają także konie. Nie zawsze w takiej samej liczbie, zależnie od odbywających się akurat zawodów i aury na zewnątrz. Zawsze przy boksach czekają na nas jednak etykiety z imionami "wychowanków" stajni.

Muszę w tym miejscu zwrócić uwagę na rzecz zgoła przykrą. A mianowicie, gdy tylko turysta podnosi nieco aparat fotograficzny w celu wykonania zdjęcia, wszystkie konie nauczone doświadczeniem chowają swoje łby za ogrodzeniem. Świadczy to o niezbyt stosownym zachowaniu kilku (o ironio!) osłów, używających wobec zwierząt fleszu. Do takich szanownych indywiduów - weźcie sobie aparat i pstryknijcie lampą błyskową prosto w oczy. Przyjemnie, prawda?

Wychowankowie stajni z daleka...
... i z bliska.
Wychodząc ze stajni nierzadko natknąć się można na korzystające akurat z uroków letniej lub wiosennej pogody, stado. Mój pobyt w Książu związany był z narastającymi upałami, w związku z czym mądre konie ekonomicznie wykorzystały cień rzucany przez stojące na wybiegu drzewa. Jak widzimy na załączonym obrazku, z mądrości czworonogów przykład wzięli kierowcy parkujący na pobliskim parkingu.
O końskiej mądrości...
... w wydaniu parkingowym.
Do obejrzenia pozostaje teraz jeszcze jedno miejsce - palmiarnia, założona jakieś sto lat temu, co czyni ją jedną z najstarszych w Polsce. Na całkiem sporej przestrzeni umieszczono tu rośliny z całego świata. Szczególną uwagę przyciągają rosnące w północnym skrzydle krzaki mandarynek, cytryn, pomarańczy i innych egzotycznych owoców, a także całkiem spora "kolekcja" kaktusów. W jednej ze szklarni są nawet organizowane wystawy czasowe. Ja trafiłem akurat na prezentację drzewek bonsai.






Gdy już wyjdziemy z palmiarni, możemy powiedzieć, że cały Książ mamy już w jednym palcu, choć nie z czystym sumieniem. Wciąż do zobaczenia pozostają przecież ruiny znane pod nazwą Stary Książ. Mimo planów, nie udało mi się dotrzeć do owej budowli, w związku z czym pozostaje to moją dość poważną zaległością. Jest w tej sytuacji jednak pewien pozytyw - dzięki temu będę musiał kiedyś powrócić do Książa. Już nie mogę się doczekać... :)