Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Małopolska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Małopolska. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 23 sierpnia 2015

Dolina Kobylańska pod Krakowem

Wielkie atrakcje Krakowa są u nas dość rozpoznawalne. Któż nie słyszałby bowiem o Wawelu, Kościele Mariackim, Sukiennicach, Kopcu Kościuszki, kopalni soli w Wieliczce, czy wreszcie Jaskini Łokietka i Ojcowskim Parku Narodowym? Zdziwienie budzi jednak fakt, że w pobliżu tych słynnych miejsc znajduje się jeszcze jedno, równie urocze i równie wartościowe, co pozostałe, niezbyt znane jednak nawet na arenie polskiej. Mowa o Parku Krajobrazowym Dolinki Krakowskie, który przyciąga co roku pokaźne liczby miłośników górskich wspinaczek i łaknących odpoczynku od zgiełku miasta mieszkańców Krakowa. Poza tym jednak nie zjawia się tu zbyt wielu turystów. Na szczęście.
Dolina Kobylańska.
By dostać się w najprostszy możliwy sposób do Doliny Kobylańskiej należy udać się (niespodzianka!) do miejscowości Kobylany. Warto przy tym zabezpieczyć się w mapę lub dobrą nawigację, gdyż po zjechaniu z drogi krajowej numer 94 czeka nas jeszcze kilkunastokilometrowy, kręty szlak z licznymi zakrętami, a znaki informacyjne tym razem niezbyt nam pomogą. Warto również zaznaczyć, że w samej miejscowości nie wystarano się jeszcze o przyzwoity parking, co również utrudnia życie turystom.

W tym miejscu nie można się jednak zrażać brakami w infrastrukturze turystycznej i z optymizmem wyruszyć na północ, gdzie po kilkunastu minutach spacerku od centrum Kobylan ukażą nam się pierwsze skałki. Na początkowym etapie są one o tyle interesujące, że komponują się w dość ciekawy sposób z lokalną zabudową, nierzadko stanowiąc ogrodzenia niektórych gospodarstw.
Skały u wejścia do Doliny.
Już niebawem po przeprawieniu się przez niewielki strumyk znajdziemy się w zasadniczej części doliny. Z obu stron wyrastają tutaj wysokie skały, na które z całą pewnością wspinać się będą akurat jacyś wspinacze. Warto przespacerować się żółtym szlakiem wiodącym w kierunku Będkowic aż do momentu, gdy ostatnie skały znikną nam z oczu, a nawet dalej, gdyż prędzej czy później i tak pojawią się kolejne.
Jeden z odleglejszych fragmentów doliny.
Jedna z najwyższych skał otaczających dolinę.
Dolina Kobylańska z wyższego pułapu.
Na jednym z wyższych okazów zlokalizowany jest jeszcze jeden punkt, który z całą pewnością należałoby zobaczyć. W skale wykuta jest tam niewielka kapliczka poświęcona Matce Boskiej, ufundowana w 1914 roku. Jako że znajduje się ona na wysokości kilkudziesięciu metrów powyżej dna doliny, prowadzą do niej wysokie, dość strome schody. Z góry roztacza się wspaniały widok na całą dolinę, który - jeśli tylko trafimy na odpowiedni moment - zostanie urozmaicony przez kwitnące bzy.
Schody prowadzące do kaplicy od dołu...
... i od góry.
Dolina Kobylańska z okolic kaplicy.
Dolina Kobylańska - podobnie jak inne dolinki w okolicy - jest także doskonałym miejscem do obserwacji przyrody. Nietrudno wypatrzyć tu różnego rodzaju motyle i inne owady, a jeśli będziemy mieć odrobinę szczęścia, cierpliwości i uporu z całą pewnością uda nam się zrobić zdjęcie jakiejś żabie lub ptakowi.
Motyl w Dolinie Kobylańskiej.
I jeszcze jeden przedstawiciel miejscowej fauny.
Wizyta w Dolinie Kobylańskiej jest z całą pewnością dobrze spędzonym czasem. W przeciwieństwie do dawno już "zdeptanej" przez turystów Dolinie Prądnika w Ojcowie, tutaj rzeczywiście można poczuć inny klimat, odległy od tak - bądź co bądź - bliskiej aglomeracji Krakowa.

niedziela, 28 czerwca 2015

Jak powstał Przełom Dunajca?

Kiedy byłem dzieckiem i znalazłem się razu pewnego w Pieninach, w mojej głowie zaświtało pytanie. Jak powstał Przełom Dunajca? Pierwsze wyobrażenie na ten temat było dosyć proste i niezbyt realistyczne. Oto całkiem spora rzeka nagle miałaby zacząć płynąć i nagle natrafić na przeszkodę w postaci gór. Wody zbierało się coraz więcej i więcej, aż jej napór stał się tak duży, że przerwała się ona przez górskie szczyty i popłynęła dalej. Cóż, trudno to zaliczyć nawet do fantastyki naukowej. A co będzie z kolei czymś więcej niż owa fantastyka? Jaka jest prawda o powstaniu Przełomu Dunajca?

Przełom Dunajca a12
Na początek należy zaznaczyć, że wyróżniamy wiele rodzajów przełomów. Mądrzy naukowcy, którym z całą pewnością się nudzi, zapewne i w tej chwili wymyślają nowe typy, z tych istniejących wydzielają podtypy, a nad zasadnością innych typów solidnie się zastanawiają. Podręcznikowych gatunków przełomów, takich o niezaprzeczalnym charakterze, jest jednak tylko (i aż!) cztery. Pierwszy - odziedziczony - oznacza, że rzeka płynie przez dolinę ukształtowaną już wcześniej, na przykład przez lodowiec. Drugi - przelewowy - powstaje poprzez przełamanie przez napierającą wodę wału ją spiętrzającego. Trzeci - regresyjny - to przełom powstały poprzez stopniowe cofanie się źródła rzeki (co nazwiemy erozją wsteczną).

W tym momencie interesuje nas typ czwarty, niezbyt przyjemny ze względu na trudną nazwę. Jest to przełom atecedentny. I jego opis można już bez obaw zaprezentować na przykładzie Dunajca. Wyobraźcie sobie sytuację sprzed kilkudziesięciu milionów lat. W później kredzie i na początku trzeciorzędu w miejscu dzisiejszych Pienin nie było jeszcze strzelistych szczytów górskich. Ale była rzeka. Był już wtedy Dunajec lub jego protoplasta.

Przełom Pieniński a1
I wtedy, na początku trzeciorzędu, rozpoczęły się w tym miejscu procesy górotwórcze. Innymi słowy, zaczęły powstawać góry, stopniowo podnosiła się w tym miejscu wysokość nad poziomem morza. Wypiętrzanie to przebiegało jednak bardzo wolno. Na tyle wolno, że rzeka nadążała z erozją, z wcinaniem się w to, co się podniosło. To tak jakby podnosił się cały obszar, tylko nie dolina rzeki, gdzie woda zdzierała kolejne warstwy ziemi i skał.

A to jeszcze nie były ostatnie ruchy górotwórcze w tym regionie. Ta zasadnicza faza nadeszła dopiero na przełomie paleogenu i neogenu, a więc kilkadziesiąt milionów lat po wspomnianych wyżej procesach. Rzeka miała więc naprawdę bardzo dużo czasu na przeciwdziałanie wypiętrzaniu się gór, przynajmniej na jej terytorium...

Powstanie Przełomu Dunajca było więc zjawiskiem długotrwałym, jak i bardzo interesującym. Ważne jest w zasadzie jednak tylko jedno - że dzięki tym milionom lat procesów rzeźbotwórczych, dziś możemy podziwiać takie cudy natury, jak właśnie pieniński przełom.

niedziela, 14 czerwca 2015

Państwo w państwie, czyli o enklawach

Zacznijmy od odpowiedzi na pytanie, czym tak naprawdę jest enklawa? Jedna odpowiedź nasuwa się od razu. Państwo, które graniczy tylko i wyłącznie z jednym innym państwem i nie ma dostępu do morza. To jednak definicja niepełna. Enklawą jest bowiem także obszar należący do państwa A, który jest otoczony w całości przez terytorium państwa B. Enklawą nie jest - w takim razie - na przykład Obwód Kaliningradzki, bo graniczy z Polską i Litwą. Samo istnienie enklaw, takich państw w państwie wydaje nam się egzotyczne, lecz nawet w Europie naliczymy ich całe mnóstwo.

Wielkie muzea, tor wyścigowy i afrykańskie plemię
Enklawy, które stanowią odrębne państwa, naliczymy tylko trzy. Pierwszą jest Watykan. Ma on powierzchnię oszałamiających 44 hektarów. Nie jest to jednak wyłącznie Bazylika i Plac Świętego Piotra. Mamy tu także ogromne Muzea Watykańskie, uznawane za jedne z największych na świecie. Powstało wiele szacunków dotyczących tego kolosa, a najbardziej interesujące z nich mówią, że jeśli każdemu eksponatowi poświęcimy kilka sekund, będziemy siedzieć w Watykanie przez... 8 lat! Na zachód od muzeów wielkie ogrody watykańskie, złożone z kilku części - ogrodów włoskich, francuskich, angielskich, nawet amerykańskich. Aha, byłbym zapomniał. Jak w każdym szanującym się państwie, w Watykanie mieści się redakcja, centrum prasowe, supermarket, urząd pocztowy, dworzec kolejowy, stacja telewizyjna itd. itp. To dużo jak na 44 hektary, prawda?

Vatican Museums 2011 7
Druga z naszych enklaw to San Marino, kolejne państwo-miniaturka. I znów otoczone przez Włochy. Tym razem mamy jednak do czynienia z kraikiem znacznie większym od Watykanu. Ma on bowiem aż (!) 61 kilometrów kwadratowych, czyli 6 100 hektarów. Na myśl przychodzi w tym momencie satyryczna mapa toru wyścigowego Imola (we Włoszech), gdzie rozgrywa się co roku Grand Prix San Marino Formuły 1, na tle konturu San Marino. Ze zdjęcia tego wynika, że ów tor zająłby większą część kraiku. Oczywiście nie jest to prawdą. Internetowi komicy przesadzili... pięciokrotnie.

A jak to się stało, że San Marino jest enklawą? Przecież mieszkańcy tego państewka są tak podobni do standardowych Włochów. Język - włoski, religia - katolicyzm. No więc? Wytłumaczenie tego zjawiska byłoby dosyć trudne i - co najważniejsze - obszerne. Na potrzeby tego artykuły nadmienimy więc tylko, że San Marino po prostu "przespało" zjednoczenie Włoch w 1860/61 roku. A Włosi nie przejęli się zbytnio z tego powodu. Ostatecznie w 1862 r. oba państwa podpisały między sobą układ o przyjaźni i na tym się skończyło. Oczywiście nie licząc kolejnych układów o przyjaźni...

Fortress of Guaita 2013-09-19
No i trzecia z naszych enklaw. Ta wymaga od nas dalszej podróży, bo aż na południe Afryki. Tam znajdziemy Lesotho, państwo w całości zanurzone w Republice Południowej Afryki. Ma powierzchnię 30 tys. km², a więc jak na enklawę nie jest takie małe - można je porównać do województwa mazowieckiego. Zdecydowaną przewagę w strukturze etnicznej ma plemię Sotho, należące do grupy Bantu. Z tym, że plemię owo jest rozproszone również na terenie RPA i Botswany. W rezultacie w Lesotho żyje niecała 1/3 jego przedstawicieli.

DCP 2498 gone fishin (21)
Jedno miasto czy dwa miasta?
Jak już wcześniej zauważyliśmy, zdarzają się również enklawy niebędące samodzielnymi państwami. Takie sytuacje są naprawdę częste, również w Europie. Niektóre z nich zakrawają na miano kuriozów. Bardzo ciekawy jest na przykład przypadek Baarle w Holandii... a właściwie to w Belgii. A tak naprawdę, to i w Belgii, i w Holandii. Tak naprawdę są to aż dwa miasta! A mianowicie, belgijskie Baarle-Hertog i holenderskie Baarle-Nassau. Zasadniczo pierwsze z nich jest otoczone w całości przez terytorium Holandii. Nie składa się jednak z jednej jednolitej części, a z... 16 rozdrobnionych fragmentów, nierzadko o wielkości kilku budynków. I co jeszcze ciekawsze, na terytorium Baarle-Hertog mamy do czynienia z siedmioma enklawami holenderskimi.

Konkluzja jest następująca. Baarle to z praktycznego punktu widzenia jedno miasto, podzielone jednak pomiędzy terytoria dwóch państw na kilkadziesiąt sektorów. Przejeżdżając z jednego końca miejscowości na drugi możemy kilkanaście razy przekraczać granicę! No właśnie, co z granicą? Ano, granica sobie przechodzi przez ulice, domy, budynki. Niektórzy mieszkańcy Baarle śpią albo jedzą śniadanie na granicy dwóch państw. A od czego zależy czyimi obywatelami są? Od tego, gdzie znajdują się główne drzwi ich domostw. Fakt ten rodzi jeszcze jeden problem. Jeden, jedyny budynek w całym mieście ma bowiem drzwi idealnie na granicy! I co teraz?

Baarle-Nassau frontière café
Miasto w dwóch rzeczywistościach
Interesujący jest także przypadek Campione d'Italia, włoskiej enklawy na terytorium Szwajcarii. Do sytuacji takiej doszło już pod koniec XVIII wieku. Region Ticino decydował wówczas za pomocą referendum, czy przystąpi jako pełnoprawny kanton do Szwajcarii. Postulat ten został przyjęty, jednak nie wszędzie. Niewielkie Campione stwierdziło, że chce jednak do Lombardii, która później stała się częścią Włoch.

Status Campione d'Italia jest niezwykle ciekawy z kilku względów. Po pierwsze, jego mieszkańcy posługują się jako walutą nie euro, a szwajcarskim frankiem. Są podatnikami szwajcarskimi, należą do tamtego systemu świadczeń, rejestrują swoje pojazdy w Szwajcarii, a nawet należą do szwajcarskiego systemu telekomunikacyjnego! I mimo to pozostają obywatelami Włoch. Interesujące, prawda? Dużą rolę w ukształtowaniu się i przetrwaniu takiego właśnie systemu mogło odegrać powstanie w tym miejscu kasyna w 1917 roku. Dziś jest ono największym obiektem tego typu w Europie i największym pracodawcą w Campione d'Italia.

Campione d'Italia 01
Historyczne rozwiązanie
Rekordowa pod względem ilości enklaw jest natomiast granica indyjsko-banglijska. A przynajmniej do niedawna była... Od wielu dziesięcioleci region był usiany niewielkimi, liczącymi po kilka-kilkadziesiąt kilometrów kwadratowych enklawami, zarówno na terenie Indii, jak i Bangladeszu. Zdarzało się, że to zjawisko przybierało prawdziwie komiczne efekty. Tak na przykład na terytorium Bangladeszu znajdowała się indyjska enklawa Balapara Khagrabari. Wewnątrz tej właśnie enklawy wydzielono enklawę banglijską o nazwie Upanchowki Bhajni. A w centrum tej enklawy mieściła się indyjska Dahala Khagrabari.

Wydaje się to śmieszne, lecz wcale takie nie było. Południowa Azja to nie Europa. Mieszkańcy enklaw nie mieli tam tak łatwo, jak u nas. W praktyce nie wiedzieli tak do końca, gdzie mieszkają. Dlatego sytuacja ta musiała być rozwiązana. Musiała być, ale nie była. Rządy Indii i Bangladeszu nie mogły się w tej sprawie porozumieć od kilku dekad. Aż do zeszłej soboty. Na mocy ugody pomiędzy oboma państwami doszło do wymiany większości spośród niemalże 200 enklaw. Perspektywy na przyszłość dla granicy indyjsko-banglijskiej są więc pomyślne.

Coochbehar
Polska enklawa
To zaskakujące, ale czegoś na kształt enklaw możemy się doszukiwać również w Polsce. Mowa o gminie Sławków. Przed reformą administracyjną z 1998 roku znajdowała się ona w województwie katowickim, lecz od tego roku została przydzielona do powiatu olkuskiego w województwie małopolskim. Reakcja mieszkańców była niespodziewana - natychmiast zdecydowali się złożyć referendum o przyłączenie do województwa śląskiego. Głosowanie odbyło się jeszcze przed wejściem w życie postanowień reformy administracyjnej. Frekwencja wyniosła niemalże 80%, a "za" zakreśliło ponad 99% uczestniczących. W rezultacie Sławków został przyłączony do województwa śląskiego. Z tym, że nie do najbliższego powiatu - Dąbrowy Górniczej, a do Będzina, który ze Sławkowem granicy nie posiada.

Sławków Ratusz
Enklaw więc jest na świecie sporo, zarówno w Europie, jak i poza nią, a nawet (przy drobnym naciągnięciu) w Polsce. A ich sytuacja jest naprawdę interesująca i warta poznania.

Zobacz też:
1. Życie na Grenlandii 
2. Poznajcie nowe dyscypliny olimpijskie

niedziela, 31 maja 2015

Drżyjcie kierowcy, czyli remont na A4

Już jutro rozpocznie się na A4 wielki, zakrojony na szeroką skalę remont. Robotnicy wyjdą na autostradę gdzieś pomiędzy Opolem a Wrocławiem. Następne w kolejce będą odcinki na Śląsku i w Małopolsce. Nie trudno zgadnąć, iż roboty drogowe (czy raczej "autostradowe") staną się prawdziwym utrapieniem dla kierowców. To także dobra okazja, by zastanowić się nad celem takich remontów oraz przyjrzeć się historii autostrady A4.
2011-06 Autostrada A4 1
Autostrada A4 w okolicach Opola.
A4 to jedna z najstarszych i zdecydowanie najdłuższa z polskich autostrad. Jej pierwsze odcinki pochodzą jeszcze sprzed II wojny światowej. Powstały jednak nie tyle za Mościckiego, co za Hitlera - bo to Trzecia Rzesza była odpowiedzialna za ich budowę. Kolejne oddawano do użytku w latach 90., 2003 i 2005 roku, wreszcie z ogromnym natężeniem na krótko przed i po Mistrzostwach Europy w Piłce Nożnej 2012. I w ten sposób dziś możemy przejechać prawie całą drogę od granicy z Niemcami w Zgorzelcu po granicę z Ukrainą w Korczowej. Prawie całą, bo gdzieś za Rzeszowem pojawia się drobny zgrzyt w postaci 40-kilometrowego odcinka nadal w budowie...
A4 biezanow-wegrzce wielkie
Autostrada A4 w budowie, okolice Krakowa.
Wróćmy jednak do remontu. Od jutra rozpocznie się on w województwie opolskim, pomiędzy węzłami Przylesie oraz Prądy, czyli na długości około 30 kilometrów. Później drogowcy wejdą także na odcinek Krajków - Przylesie w województwie dolnośląskim, na fragmenty autostrady w Rudzie Śląskiej, a także na część obwodnicy Krakowa. Cała inwestycja ma zakończyć się w przeciągu siedmiu miesięcy.

Nasuwa się jednak pytanie. Po co to wszystko? Autostrada o której mowa została oddana do użytku 10-12 lat temu i obecnie jest jeszcze w naprawdę dobrym stanie. Jest na niej co prawda trochę łatek, które jednak w najmniejszym stopniu nie zakłócają jazdy. Na stronie oficjalnej GDDKiA (Główna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad) przeczytamy, że autostrada remontowana jest w celu poprawy komfortu podróży, wprowadzenia ulepszeń technicznych i zmniejszenia zagrożenia wypadkami. I rzeczywiście, w spisie zadań na najbliższe miesiące są takie pozycje, jak wymiana uszkodzonych instalacji i uzupełnienie nawierzchni.

Na zakończenie warto jeszcze przypomnieć wszystkim kierowcom o dwóch kwestiach. Po pierwsze, pamiętajmy aby przestrzegać przepisów na remontowanym odcinku i zwolnić do tych 80 km/h, gdyż ze względu na roboty łatwiej o niebezpieczeństwo na drodze. Po drugie, nie działajmy tylko na własną korzyść i nie omijajmy z lewej kolumny pojazdów zmierzających ku zwężeniu, by znaleźć się o pięć minut przed resztą.

sobota, 23 maja 2015

Wieliczka: nie tylko kopalnia

Kopalnia soli to nie tylko najbardziej rozpoznawalna atrakcja turystyczna w Wieliczce, ale i w całym jej regionie. Konkurować może chyba tylko z Wawelem i Sukiennicami. Każdego dnia do wielickich podziemi schodzą tysiące turystów, podczas gdy o innych interesujących miejscach w miasteczku większość z nich nawet nie słyszała. A wystarczyłoby wybrać się na kilkuminutowy spacer...
Zamek Żup Krakowskich, widok od zachodu.
W bezpośrednim pobliżu kopalni, a mianowicie gdzieś pomiędzy Szybem Daniłowicza a Szybem Regis, znajdziemy zamek, w którym mieści się Muzeum Żup Krakowskich. To samo, które posiada swój oddział pod ziemią, a o którym więcej możecie się dowiedzieć tutaj. We wnętrzu prezentowane są eksponaty związane z Wieliczką, jej historią i tradycją. Najciekawszym elementem według mnie są jednak wystawy czasowe, organizowane z pomysłem i refleksją. Poza tym, w ramach zwiedzania zamku, można odwiedzić XIV-wieczną basztę z dostępem na pierwsze piętro. Warto także zwrócić uwagę na interesujący zegar słoneczny wbudowany w południową ścianę zamku.
Wnętrza Muzeum Żup Krakowskich.
Baszta przy zamku wielickim.
Zegar słoneczny w wielickim zamku.
Jeśli po wyjściu z zamku skierujemy się na południe, brukowaną ulicą wiodącą nieco w górę, dotrzemy po kilku minutach do Rynku Górnego. Na pierwszy rzut oka nic na nim nie zobaczymy - ot, pusty plac otoczony kamienicami i całe mnóstwo samochodów. Jeśli jednak przyjrzymy się uważnie, dostrzeżemy, że na północno-zachodnim skraju rynku z ziemi wyłania się kilka figur przedstawiających górników. Po drugiej stronie natomiast umieszczono tablicę informacyjną. Gdy spojrzymy w kierunku owych figur od strony tej właśnie tablicy, naszym oczom ukaże się piękny, trójwymiarowy obraz. Zobaczymy wielką dziurę w ziemi, a w niej kaplicę św. Kingi. Razem z rzeźbami górników daje to niesamowity efekt!
Trójwymiarowy obraz na Rynku Górnym w Wieliczce.
I jeszcze jedna atrakcja turystyczna, zupełnie nowa. Kilka minut spacerkiem na zachód od kopalni znajduje się tężnia solankowa, ogromna konstrukcja zbudowana z drewna modrzewiowego i tarniny. Po tysiącach gałązek bez przerwy spływa solanka i wydziela aerozol, przydatny w leczeniu chorób dróg oddechowych. Po wykupieniu biletu, którego cena zostanie obniżona przy okazaniu wejściówki do kopalni soli, możemy obejść całą konstrukcję dookoła, wejść do jej wnętrza, a także przespacerować się po drewnianej kładce na jej szczycie.
Tężnia solankowa, wieża od strony tarasu.
Fontanna u stóp wielickich tężni.
Wieliczka nie jest więc miejscem, w którym warto udać się wyłącznie do kopalni. W cieniu tej wielkiej atrakcji kryją się inne, równie interesujące, choć nieprzyciągające już tak dużej uwagi, miejsca.

sobota, 16 maja 2015

Bochnia czy Wieliczka?

Dzieli je od siebie 25 kilometrów. Obie powstały w XIII wieku, a dopiero w ubiegłym stuleciu zakończono w nich eksploatację. Obie wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Dziś obie przyciągają mnóstwo turystów, chcących przespacerować się starymi na kilkaset lat korytarzami. Mimo wszystkich tych podobieństw każda z nich posiada jednak swój indywidualny styl, coś co sprawia, że jest wyjątkowa. Rodzi się więc pytanie. Która z nich jest bardziej wartościowa? Albo inaczej - wizyta w której nasuwa przyjemniejsze skojarzenia? No właśnie. Kopalnia soli w Bochni, czy kopalnia soli w Wieliczce?

1. Wartość wizualna.
W tej kategorii niezaprzeczalnym zwycięzcą jest kopalnia w Wieliczce. Można mówić dużo na temat piękna bocheńskiej żupy - zaczynając od długich, wiodących na różnych wysokościach, podświetlonych korytarzy, a kończąc na zjawiskowej Kaplicy św. Kingi z bogato zdobionym ołtarzem, kamienną amboną i szopką betlejemską. Wszystko to nie może się jednak równać temu, co prezentuje nam kopalnia wielicka. Ogromne komory zdobione kamiennymi figurami, podziemne jeziora, imponująca Kaplica św. Kingi (znacznie większa od tej bocheńskiej). Nawet drewniane konstrukcje podtrzymujące strop idealnie komponują się z całą resztą, tworząc niezapomniany efekt.
Bochnia 0:1 Wieliczka
Komora Michałowice w kopalnie wielickiej.
2. Wartość poznawcza.
Kopalnia w Wieliczce, jak każdy szanujący się obiekt tego typu, prezentuje swoim zwiedzającym realia życia górnika sprzed kilkuset lat, trudności z jakimi się oni borykali, a także metody eksploatacji sprzed epoki węgla i stali. Na trasie umieszczono stare narzędzia, takie jak kieraty. Należy jednak nadmienić, że duża część z eksponatów, jak również materiałów wzbogacających naszą wiedzę o kopalni, znajduje się w podziemnym Muzeum Żup Krakowskich. Obiekt ten zwiedza się co prawda z przewodnikiem, i to w cenie biletu, lecz fakultatywnie. A w takiej sytuacji z kilkuset osób przybywających co godzinę do komory Wisła, do muzeum wyrusza kilku. W Bochni natomiast zwiedzający mają na trasie okazję nie tylko poznać obraz kopalni sprzed kilkuset lat, ale też dowiedzieć się co nieco na temat historii górnictwa soli w Polsce. I to w ciekawy sposób (o czym za chwilę)!
Bochnia 1:1 Wieliczka
 
Muzeum Żup Krakowskich w kopalni wielickiej.
3. Organizacja trasy turystycznej.
Trasa turystyczna w Wieliczce zorganizowana jest w bardzo dobry sposób. Najpierw schodzimy na dół schodami, później po kolei przechodzimy przez następne komory, otrzymujemy czas wolny w specjalnie przeznaczonych do tego komorach, opcjonalnie wędrujemy do muzeum, a następnie wyjeżdżamy na górę Szybem Daniłowicza. Ani razu nasza wycieczka nie jest zakłócana przez grupy wędrujące w drugą stronę, oczekiwanie na wyjazd na powierzchnię trwa kilka minut. W Bochni tymczasem jesteśmy narażeni na liczne zakłócenia. Wynikają one głównie z faktu, że trasa turystyczna rozpoczyna się pod Szybem Sutoris, podczas gdy zjeżdżamy na dół przeciwległym Szybem Campi. Innymi słowy, aby dostać się do początku trasy przechodzimy (a także przejeżdżamy podziemną kolejką) całą część kopalni udostępnioną do zwiedzania, a następnie wracamy, wielokrotnie odbijając w liczne odnogi. Jak łatwo się domyślić, nastręcza to wielu problemów.
Bochnia 1:2 Wieliczka
 
Szyb Campi, którym zjeżdża się do kopalni w Bochni.
4. Dzieci.
No właśnie. Do obu kopalni przybywa mnóstwo dzieci. W interesie każdej z nich leży zainteresowanie tych najmłodszych, lecz każda podeszła do tego zadania od innej strony. W Wieliczce mamy interaktywne pokazy, a także kino 5D i komorę zabawy u końca wyprawy. Znacznie lepiej pod tym względem wypada jednak moim zdaniem Bochnia. Przejazd podziemną kolejką, zjazd po podziemnej zjeżdżalni długiej na kilkadziesiąt metrów, czy wreszcie kilkadziesiąt minut dowolnej zabawy na podziemnym boisku - wszystko to wydaje się być znacznie bardziej wartościowym dla kilkulatków. A dodatkowo na trasie umieszczono liczne atrakcje w postaci "mówiących obrazów" władców Polski, czy symulacji pracy średniowiecznej kopalni.
Bochnia 2:2 Wieliczka

Bochnia kopalnia lipiec 2012 12
Kierat w kopalni soli w Bochni.
5. Atmosfera.
Wybór w tej kategorii mógł być tylko jeden - Bochnia. Kopalnia ta nie została jeszcze najechana przez miliony turystów z całego świata i - to komplement - być może nigdy najechana nie zostanie. Nigdy nie zdobędzie renomy Wieliczki i nigdy nie przybliży się do Krakowa o te dwadzieścia kilka kilometrów. I chwała jej za to! Podczas gdy wędrówka przez kopalnię Wieliczki polega na bezustannym nachodzeniu na siebie kolejnych grup (które startują plus minus co dwie minuty) i oglądaniu, gdzie by się nie spojrzało, tabunów turystów, w Bochni wciąż jeszcze spacerujemy w niewielkich grupkach, między którymi odstępy wynoszą nawet pół godziny. Poza tym, wielicka kopalnia jest znacznie mniej naturalna od bocheńskiej. Większość sal została przekształcona w ciągu ostatnich lat. Pojawiły się sklepiki z napojami, punkty informacyjne, windy, szklane szyby. Wszystko to sprawia, że w Wieliczce nie czuje się takiej atmosfery, jak w Bochni.
Bochnia 3:2 Wieliczka
Kaplica św. Kingi w Wieliczce.
Zaskoczeni wynikiem? A wy co sądzicie na ten temat?